Czy ktoś szkoli kierowców transportu publicznego? Wożą pasażerów jak worki z kartoflami

Transport publiczny ma wiele zalet. Czasem jednak podróż komunikacją miejską jest wyjątkowo niekomfortowa i mało bezpieczna, choć mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Wystarczyłoby zainwestować w szkolenia kierowców i motorniczych.

Od kilku lat coraz intensywniej korzystam z transportu publicznego w Warszawie. Trochę zostałem do tego zmuszony okolicznościami, ale skłonił mnie też zdrowy rozsądek. Autem jeździ się po centrum stolicy coraz gorzej, zwłaszcza jeżeli ktoś mieszka w rejonie budowy "Tramwaju do Wilanowa". Tak się złożyło, że moje mieszkanie jest w drogowym oku cyklonu, czyli przy skrzyżowaniu ulicy Puławskiej z Rakowiecką i Goworka. Wyjechać z podwórka jeszcze jakoś się da, ale powrót to prawdziwe wyzwanie, bo wszystkie logiczne trasy są, albo do niedawna były, niedostępne. Poza tym panuje tam wieczny korek.

Zobacz wideo

Komunikacja w Warszawie się bardzo poprawiła, a jazda autem jest coraz trudniejsza

Dlatego przesiadłem się na skuter i komunikację miejską. Ta druga ma wiele zalet. Oprócz tego, że jest bardziej efektywna, przyjazna dla środowiska i tańsza od prywatnych środków transportu oraz taksówek, dodatkowo, zamiast skupiać się na jeździe, mogę w trakcie podróży zająć się czymś innym. Poza tym warszawska komunikacja poprawia się z roku na rok, co zauważam z dużą satysfakcją. Najbardziej lubię tramwaje, ale autobusy też przemieszczają się po miejskich ulicach całkiem sprawnie pod warunkiem, że mają do dyspozycji buspasy. Organizację podróży ułatwiają apki takie jak Google Maps, które monitorują położenie pojazdów w czasie rzeczywistym. Podoba mi się ten trend i fakt, że transport publiczny jest dla ratusza jednym z priorytetów. Właśnie w ten sposób powinno się zmieniać nowoczesne miasto. Dlatego niechętnie piszę ten tekst, ale komunikacja zbiorowa ma też ciemną stronę, która jest jej dużą wadą. Chodzi o czynnik ludzki.

Korzystając z komunikacji miejskiej, jestem poirytowany faktem, że kierowcy nie dbają o komfort i bezpieczeństwo pasażerów. W wielu sytuacjach skręcają, przyspieszają i hamują znacznie mniej delikatnie, niż wymaga tego sytuacja drogowa. To jest nie tylko nieprzyjemne dla podróżujących osób, ale może być wręcz niebezpieczne, zwłaszcza w przypadku osób starszych, przysłowiowych matek z dziećmi oraz wszystkich, którzy akurat zdecydowali się puścić poręcz. Problem dotyczy w większym stopniu autobusów elektrycznych, w których moment obrotowy pojawia się błyskawicznie po wciśnięciu pedału przyspieszenia, a gdy kierowca zmniejsza nacisk stopy, ich silniki natychmiast zaczynają hamować. To znana cecha większości pojazdów elektrycznych, ale okazuje się, że nie wszystkim kierowcom MZA. Ten kłopot dotyka również motorniczych tramwajów, chociaż w mniejszym stopniu, bo oni nie decydują o trajektorii trasy. Robią to za nich tory, natomiast ludzie wciąż mają wpływ na to, jak gwałtownie przyspieszają i hamują.

Kierowcy miejskich autobusów nie mają łatwo. Zdaję sobie z tego sprawę

Zdaję sobie sprawę z okoliczności, w jakich muszą jeździć kierowcy i motorniczowie. To ludzie, którzy nie mają łatwego zadania, ale biorę na to poprawkę. Szanuję ich pracę. Wiem, że 18-metrowym autobusem o masie własnej prawie 20 ton nie jeździ się łatwo po zatłoczonych i wąskich warszawskich ulicach, na których kierowcy osobówek nie przestrzegają żadnych reguł ani zasad kultury. Problem w tym, że kierowcy autobusów często gwałtownie przyspieszają i hamują, nawet kiedy droga jest pusta i nie zmuszają ich do tego niespodziewane okoliczności. Domyślam się, że starają się trzymać rozkładu, przebijając przez zwężenia i remonty ulic, bo inaczej wszyscy - pasażerowie i zwierzchnicy - będą mieć pretensje, że się spóźniają.

Jednak nawet ten fakt nie usprawiedliwia traktowania pasażerów jak worków z ziemniakami. Poza argumentami, które wcześniej podałem, taka sytuacja może zrażać ludzi do korzystania z transportu publicznego, a przecież chodzi o to, żeby było odwrotnie. Wiem, że MZA i Tramwaje Warszawskie mają od dawna problem ze znalezieniem ludzi do pracy. To odpowiedzialne i trudne zawody, a oferowane wynagrodzenie nie do końca to rekompensuje. Być może powinno się je podwyższyć albo zainwestować pieniądze w dodatkowe szkolenia? Cenną umiejętnością każdego kierowcy, niezależnie od środka transportu, jest umiejętność delikatnej jazdy. To poprawia nie tylko komfort pasażerów, ale również bezpieczeństwo, bo prowadząc płynnie trudniej stracić przyczepność na śliskiej nawierzchni.

Spróbowałem się dowiedzieć, czy poza obowiązkowymi kursami kierowcy i motorniczowie Warszawskiego Transportu Publicznego przechodzą jakieś dodatkowe szkolenia z empatii i doskonalenia techniki jazdy. Na razie bezskutecznie, ale jeśli rzecznik prasowy któregokolwiek z miejskich przedsiębiorstw mi odpowie, nie omieszkam uzupełnić artykułu o taką informację. Póki co będę dalej jeździł tramwajami, autobusami i metrem, bo lubię stołeczną komunikację miejską, nawet jeśli kiedyś mogę stracić w niej zęby.

Więcej o: