Nie da się ukryć, że Europa jest dla Chin niezwykle smakowitym rynkowym kąskiem. Ekspansja producentów z Państwa Środka wydaje się stale nabierać na sile. Widać to gołym okiem. Wystarczy wspomnieć o zakończonych w niedzielę Mistrzostwach Europy w piłce nożnej. To właśnie chiński BYD wygryzł z pozycji wieloletniego motoryzacyjnego partnera i sponsora Euro niemieckiego giganta - Volkswagena. Nie trzeba raczej tłumaczyć, jak olbrzymie środki musiał przeznaczyć wschodni koncern, by zrealizować ten cel.
Oczywiście powolne, ale sukcesywne podbieranie klientów europejskim producentom nie byłoby tak łatwe, gdyby nie niskie ceny elektrycznych pojazdów z Chin. Jednym z kluczowych czynników, które wpłynęły na ten stan rzeczy, były dopłaty, jakie rząd w Pekinie udzielał swoim motoryzacyjnym markom. Potwierdziło to także śledztwo przeprowadzone przez Komisję Europejską. Z tego też względu zdecydowano się wprowadzić karne cła, które w zależności od producenta wynoszą od 17,4 do 38,1 proc. (doliczane są do aktualnej 10-procentowej stawki opłaty celnej). Oczywiście nie wszystko w tej sprawie zostało przesądzone. Cła zostały ogłoszone jedynie tymczasowo. Jeżeli państwa członkowskie chcą, by opłaty celne zostały wprowadzone na stałe, w ciągu najbliższych czterech miesięcy muszą wypracować wspólne stanowisko. A to może okazać się trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.
Jak to zwykle bywa, Unia jest podzielona. Za przyjęciem ceł opowiada się głównie Francja. Przeciwne są z kolei Niemcy, a także Szwecja i Węgry. Skąd tak rozbieżne stanowiska? Rząd w Paryżu stwierdza, że ceny chińskich elektryków są "niesprawiedliwie niskie", co rzecz jasna bardzo utrudnia europejskim modelom konkurowanie z nimi. Co więcej, poprzez cła francuskie władze chcą zmusić Chiny do inwestowania w Europie - jeżeli chcą już oferować swoje pojazdy na Starym Kontynencie, muszą się bardziej zaangażować gospodarczo.
Przeciwne cłom Niemcy również kierują się dobrem swoich producentów. W ich przypadku sprawa ma się jednak nieco inaczej. Nasi sąsiedzi obawiają się odwetu ze strony Chin, które mogłyby nałożyć wyższe cła na samochody spalinowe z UE, a zwłaszcza na te napędzane silnikami o pojemnościach wyższych niż dwa litry. W tym przypadku najwięcej do stracenia miałyby marki premium, tak ważne dla niemieckiego sektora motoryzacyjnego. Państwo Środka jest jednym z ich najważniejszych rynków zbytu - w ręce chińskich klientów trafia ponad 1/3 wszystkich produkowanych niemieckich pojazdów klasy wyższej. Wprowadzenie ceł oznaczałoby wzrost cen, a tym samym spadek zainteresowania wśród klientów. W przypadku Szwecji i Węgier, które pod względem motoryzacyjnym są już w garści Pekinu, sprzeciw względem ceł jest wręcz oczywisty.
Na ten moment nie wiadomo, czy Unia zdecyduje wprowadzić cła na stałe. Na finalną decyzję przyjdzie nam poczekać do końca czteromiesięcznego okresu przejściowego, a więc do października. Można jednak podejrzewać, że jeśli Chiny nie będą schodziły z tonu i nadal będą prowadziły tak agresywną politykę jak dotychczas (nic nie wskazuje, by miało się coś zmienić w tej kwestii) unijni politycy powinni skapitulować.