Efekt nowych przepisów. Jest problem z przewozem osób. "Stałam z siatami pół godziny"

Tańsza alternatywa dla tradycyjnych taksówek. Tak przez lata traktowano przewoźników takich jak Uber. Wszystko jednak ma swój kres. Nasi czytelnicy skarżą się na dłuższy czas oczekiwania oraz dość zaskakujące ceny za przejazd. Tanie taksówki przechodzą do historii, o czym przekonali się nasi czytelnicy.

Trzęsienie ziemi na rynku taksówek. Tak najczęściej komentuje się wejście w życie nowych przepisów dotyczących kierowców działających na rynku przewozu osób. Zgodnie z nową regulacją zagraniczni kierowcy prowadzący taksówki powinni mieć prawo jazdy wydane w Polsce (lokalne prawo jazdy można wymienić na polskie po 6 miesiącach stałego pobytu w naszym kraju). Po co? Zwolennicy argumentowali m.in., że łatwiej będzie kontrolować kierujących i eliminować z rynku osoby, które jeżdżą niebezpiecznie (naliczanie punktów karnych).

Zobacz wideo Maciej Mysona: Szacuje się, że liczba kierowców taksówek na aplikację spadnie o 30 proc. w Warszawie

Odcinanie kierowców od zleceń

Przeciwników zmian nie zabrakło. Ostrzegano przed kryzysem na rynku przewozów osób oraz odpływem wielu kierowców, którzy nie posiadają polskiego prawa jazdy. Uber Polska już w maju 2024 r. zapowiadał za pośrednictwem TVN24, że w największych miastach nawet 30 proc. kierowców zostanie wyeliminowanych z rynku. A te 30 proc. kierowców odpowiadało nawet za prawie połowę przejazdów realizowanych poprzez aplikacje.  

Według danych dziennika Rzeczpospolita operatorzy odcięli w czerwcu od zleceń wielu kierujących. W przypadku Bolt to aż 26 proc. We Free Now zaś 15 proc. A co z Uberem? Firma z dniem 17 czerwca 2024 r. uniemożliwia dołączanie do platformy nowym kierowcom nieposiadającym polskiego prawa jazdy. A co z dotychczasowymi? To dobre pytanie (komentarz polskiego oddziału Ubera zamieścimy w osobnej publikacji).

Oczywiście im mniej kierowców tym trudniej o obsługę wszystkich zleceń (szczególnie w godzinach szczytu). Trudniej także o atrakcyjne stawki za przejazdy czy krótki czas oczekiwania na zamówioną taksówkę. Łatwiej zaś o podwyżki opłat za kursy czego doświadczyli nasi czytelnicy.

Było 28 zł. Podrożało do 50 zł za kilka km trasy

„Zazwyczaj, kiedy zamawiałam przejazd przez jedną z aplikacji takich jak Uber, Bolt, czy Free Now to nie było z tym większych problemów, aż do wczoraj. W mojej firmie korzystamy z usług jednej z takich aplikacji i chcąc zamówić przejazd na spotkanie biznesowe okazało się, że czas oczekiwania na taksówkę to... 18 minut. Myślę sobie: - Ok, może rzeczywiście jest teraz aż tak duże zapotrzebowanie, spoko poczekam. Ostatecznie jednak kierowca odwołał przejazd, a ja z zegarkiem w ręku już lekko się zestresowana zaczęłam zastanawiać się, co się dzieje? Ostatecznie udało mi się zamówić przejazd za pośrednictwem innej aplikacji, ale tu z kolei zaskoczył mnie koszt. Za przejazd około 4 km zapłaciłam 28 zł. Po spotkaniu, chcąc wrócić do firmy znowu chwyciłam za telefon, żeby zamówić przejazd i tu nie było już tak kolorowo. Przez prawie 20 minut próbowałam znaleźć kierowcę na wszystkich możliwych aplikacjach... bezskutecznie. Dodam tylko, że była to godzina 14:30 więc żadne godziny szczytu. Podczas "moich poszukiwań" sprawdzałam najróżniejsze opcje przejazdów: Comfort Lite, Tesla, Kobiety dla kobiet i wiele, wiele innych. I tu już nie czas mnie zszokował, ale cena za przejazd. Dokładnie taka sama trasa, którą przejechałam godzinę wcześniej za 28 zł kosztowała ponad 50 zł. Jak to zobaczyłam to lekko zbladłam. Myślę sobie: - Śpieszę się, więc już niech stracę, zapłacę, ale co się później okazało, że nawet nie jest mi dane przejechać się za 50 zł, bo... nie ma kierowców" – napisała pani Agnieszka.

„Wczoraj musiałam jechać do weterynarza. Była promocja, więc klikam i czekam na kierowcę. Pies w szelkach, a tam ciągle komunikaty, że za kilka minut połączymy Cię z kierowcą. Czekałam dobre pół godziny. W sobotę za to zrobiłam duże zakupy i nie miałam siły tego tachać autobusem. Stałam z tymi siatami pół godziny, próbowałam zmieniać opcje (na comfort, itd), ale też lipa. Trasa autem trwa jakieś 5 minut, na połączenie z kierowcą czekałam ponad 30 minut. Kiedyś tego nie było i taksówka szybko podjeżdżała. Nie mam prawa jazdy, więc jak mam coś grubszego do ogarnięcia to często korzystam z aplikacji" – napisała pani Agata.

Duże różnice w stawkach na tej samej trasie i podobnej porze

Pan Filip skarżył się, że jeszcze w zeszłym roku Uber podjeżdżał niemal natychmiast. Obecnie zdarza mu się czekać nie tylko na przyjęcie zamówienia. Po potwierdzeniu zgłoszenia czas oczekiwania to ponad 15 minut nawet w centrum miastach czy popularnych rejonach stolicy. Pan Adam narzekał zaś na spore różnice w opłatach za kurs -  „Bywa, że znajomi na podobnej trasie i w podobnym czasie na lotnisko czy dworzec płacą o 20 – 30 proc. mniej w zwykłej taksówce. Stawki w aplikacjach są coraz wyższe. Zrobiło się naprawdę drogo".

Czy na problemach takich operatorów jak Uber, czy Bolt skorzystają tradycyjne korporacje taksówkowe? Wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste, gdyż przewoźnicy borykają się z własnymi problemami. Wielu taksówkarzy, z którymi rozmawiałem rozważa odejście z zawodu po wielu latach pracy. Najczęściej powtarzają się skargi na nierówne traktowanie i faworyzowanie konkurencji (popularne platformy do zamawiania przejazdów), długie lekceważenie wniosków o podwyżki stawki przewozowej (stawki nie aktualizowano przez kilkanaście lat!) czy brak sztywnych taryf (w przypadku aplikacji stosowana jest tzw. taryfa dynamiczna, która jest zależna od dostępności aut, liczby zleceń czy natężenia ruchu). Wskazują również na napływ nowych kierowców, którzy nie znają dobrze topografii miasta (w przypadku Warszawy w 2020 r. zniesiono wymóg egzaminu z topografii) i polegają na nawigacji, która nie zawsze sprawdza się w niektórych rejonach. A skargi na nich obciążają całą firmę i wszystkich zatrudnionych w niej kierowców.

Więcej o: