W dzieciństwie oglądałem te filmy na ekranie czarno-białego telewizora. Nie miałem wówczas pojęcia, jak nazywają się te zabawne samochody, ale ich wklęsłe zadki utkwiły mi w pamięci na zawsze. Później dowiedziałem się, że to "Giulie", czyli po polsku zwyczajne "Julki". To typowe dla Włochów. Nadanie wyjątkowemu samochodowi banalnej nazwy, która brzmi rewelacyjnie wyłącznie w ich ojczystym języku.
Lubisz klasyczną motoryzację? Szukaj tekstów na jej temat na gazeta.pl
Kwadratowa Giulia zastąpiła Giuliettę z lat 50., na której bazie powstało wiele specjalnych serii autek sportowych, niektórych budowanych nawet przez Zagato. Początkowo Giulia nie miała mieć ani krztyny sportowego charakteru, dyrekcja Alfy planowała bowiem produkcję taniego, popularnego samochodu o wewnętrznym oznaczeniu Tipo 103.
Na szczęście dla nas pomysł ten szybko zarzucono i czarnoksiężnicy z działu badawczo-rozwojowego z powodzeniem uruchomili spisek, którego cel stanowiło zbudowanie nowego czterodrzwiowego samochodu o zabarwieniu wyraźnie sportowym.
Premiera świeżutkiej Alfy Romeo dla przedstawicieli prasy miała miejsce na torze Monza w czerwcu 1962 roku (notabene urodziłem się dokładnie tego samego dnia cztery lata później, może dlatego szczególnie upodobałem sobie to auto!) - i wszyscy byli nią zachwyceni. W porównaniu do niemieckich samochodów z tej samej dekady Giulia TI była wobec nich tym samym, co Nissan GT-R wobec dwusuwowych Trabantów.
Włoch ścigać się będzie wszystkim, co ma koła, więc szybko przygotowano specjalny wariant nowej Giulii, by ułatwić entuzjastom wygrywanie zawodów. Lżejsza i mocniejsza wersja powstała w liczbie zaledwie 501 egzemplarzy, z których bardzo niewiele dotrwało do naszych czasów (spotyka się zwykle klony, zbudowane na bazie zwykłego sedana).
Dlaczego niewiele? Ano dlatego, że wyścigi to sport kontaktowy, ale też ze względu na to, że liczni przystojni Włosi pragnęli zaimponować swoim urodziwym towarzyszkom, popisywali się przed nimi na drodze publicznej i coś nader często szło nie tak.
W tym samym okresie samochody państw bloku sowieckiego były proste jak konstrukcja sierpa i młota (a w przypadku enerdowskich wręcz korzystały z techniki z lat 30.), zaś w wielkoseryjnych brytyjskich samochodach nagrzewnice montowano tylko za konkretną dopłatą.
Pod maską Giulii TI Super znalazł się czterocylindrowy motor z Giulii Sprint Speciale, o pojemności 1,6 litra, karmiony mieszanka paliwowo-powietrzną przez dwa gaźniki Weber 45 DCOE, osiągający moc 113 koni mechanicznych. Napędzał on tylne koła Alfy za pośrednictwem 5-biegowej mechanicznej przekładni w epoce, gdy konkurenci mieli tylko 4-biegowe.
Poszukiwanie lekkości konstrukcji odbyło się w sposób niewidoczny dla laika. Trójszprychowa kierownica wykonana jest z lekkich stopów. Lekkie, obejmujące biodra i tułów fotele przednie też są leciutkie. Od 1964 roku instalowano cztery hamulce tarczowe tudzież ultralekkie obręcze kół, wykonane ze stosowanego w lotnictwie elektronu, czyli stopu magnezu.
Dzięki takiej diecie odchudzającej Giulia TI Super była lżejsza od zwykłej o całe 100 kilogramów, co dawało wynik zaledwie 960 kg. Popatrzcie tylko na te opony o szerokości 155 milimetrów, dziś chyba nawet druciane wózki w supermarketach mają szersze. Tylko jedna prędkość wycieraczek, zero radia, znaczki z Quadrifoglio Verde (zieloną koniczyną). Tak wygląda raj.
Takimi samochodami jak ten jeździ się inaczej niż dzisiejszymi opasłymi, turbodoładowanymi maszynami. Próżno szukać raptownego przyspieszania na prostych, wrażenia zgniatania nerek o oparcie fotela. Bardzo późne hamowanie nie daje żadnej przewagi, albowiem samochód nie potrafi gwałtownie przyspieszyć po zakręcie.
Trzeba się nauczyć przenosić więcej prędkości przez łuki, zachowywać pęd, zarządzać energią niczym pilot akrobacyjnego szybowca, który też nie może nijak nadrobić swoich błędów. Na myśl przychodzi mi nieśmiertelny Bob Hoover, pilot-artysta, który sztukę zarządzania energią statku powietrznego opanował do perfekcji (warto poszukać filmów z jego udziałem w serwisie YouTube), myślę też w tym kontekście o wielokrotnym mistrzu świata w akrobacji szybowcowej, Polaku Jerzym Makuli. Jazda tym samochodem to podobna sztuka, zupełnie obca posiadaczom różnych RS6 i M5. Dla mnie znacznie przyjemniejsza.
Moją przygodę z zachowanym w Muzeum Alfa Romeo egzemplarzem Giulii TI Super rozpocząłem od Portello, rejonu, gdzie początkowo znajdowała się fabryka Alfy, stopniowo zbliżając się do nowego dworca kolejowego w Mediolanie. Gdy tam się znalazłem, ujrzałem fronton budynku całkowicie zasłonięty ogromnym billboardem, reklamującym pociąg ekspresowy Freccia Rossa.
Tekst tej reklamy stanowił kwintesencję objaśnienia, na czym polega włoska sztuka inżynierska. Szwajcarzy napisaliby, że ich pociąg najbardziej dba o środowisko naturalne, gdzie Niemcy napisaliby, że jest najszybszy bądź najbardziej punktualny, i gdzie Polacy oznajmiliby, że jest najtańszy. Włosi po prostu stwierdzili, że ich Czerwona Błyskawica jest najpiękniejszym pociągiem świata. Nie oznacza to wcale, że należy lekceważyć włoską technologię. Bez niej nie powstałyby diesle z zasilaniem Common Rail, wyjące sopranem silniki Ferrari ani tak popularny w filmach akcji pistolet Beretta 92F.
Jednym z najważniejszych zabytków w centrum Mediolanu (jednym z wielu, tak naprawdę) jest zamek należący niegdyś do rodu Sforzów. Tak, tego samego, z którego wywodziła się nasza królowa Bona i tego samego, który panował nad księstwem Mediolanu od 1447 roku.
Król Zygmunt, który w darze dla swej małżonki przekazał jej Nowy Korczyn, Wiślicę, Żarnów, Radomsko, Jedlnię, Kozienice, Chęciny i Inowrocław, nie spodziewał się, że Włoszka aktywnie włączy się do polityki, czego wówczas nie praktykowały królewskie żony, preferujące skryte intrygi.
Bona sprowadziła do Polski nie tylko warzywa, ale także miała ogromny wkład w rozwój sztuki renesansowej, w tym w zlecenia realizowane przez włoskiego architekta Bartolomea Berrecciego da Pontassieve (warto o nim poczytać!).
Renesansowa jest także sportowa wersja Giulii: lekka, subtelna, precyzyjna, z kabiną pełną światła, z doskonałą widocznością i eleganckimi detalami. Tak sobie oto myślę, jeżdżąc wokół zamku i ścigając się z młodym Włochem w nowiutkim Mini Cooperze, który nie może zrozumieć, dlaczego w łuku wyprzedza go bez trudu staromodne pudełko na wąziutkich gumach. Zakładam się, że gdyby Bonę przenieść w czasie, zasuwałaby z piskiem opon po zakrętach taką Alfą.
Cały ten samochód ma w sobie sporo z włoskiej sztuki: jest smakowicie analogowy, ciepły i przyjazny w swoich reakcjach, a nie cyfrowo zimny i pozbawiony emocji, jak wiele nowych aut. To, jak przyrasta opór na kierownicy w zakręcie, to jak pracują pedały i dźwignia biegów, to, jak silnik śpiewa w górnym rejestrze obrotów, to wszystko harmonijnie współgra, by dać kierowcy zadowolenie. Dla takich chwil w takich samochodach warto żyć.