Procesowi, który sprawił, że motorsport przestał stanowić rodzaj krwawych igrzysk, był mozolny i długotrwały. Przypomnijmy sobie, jak to wszystko się zaczęło. Więcej tekstów o historii motoryzacji i sportu samochodowego znajdziesz na stronie Gazeta.pl.
Pierwsze samochody pod względem konstrukcyjnym spokrewnione były z powozami konnymi. Skoro powozy z definicji nie poruszały się szybciej od koni, nikt nie myślał o żadnych środkach bezpieczeństwa. Zanim na drogach znalazły się pierwsze samochody z silnikami spalinowymi, widywano na nich lokomobile parowe.
Były powolne i pozbawione hamulców, budowane ręcznie i na tyle nieliczne, że nie wpływały na zmiany przyzwyczajeń u ludności. Życie świata nadal toczyło się w tempie piechura i jeźdźca, gdy na drogi wtargnęły szybsze pojazdy.
Wczesne auta, podobnie jak wczesne samoloty, ekscytowały opinię publiczną, która zakładała, że ludzie, którzy je budują i nimi jeżdżą, są herosami. Historycznie rzecz ujmując, ludzie spodziewają się, że bohaterowie będą umierać za sprawę, zatem pod koniec XIX wieku gwałtowne zgony pionierów lotnictwa czy automobilizmu uważano za kwestię najzupełniej normalną.
Pisano o nich w prasie, co jednak nie zniechęcało naśladowców — raczej przeciwnie. Poświęcenie życia na ołtarzu postępu technicznego traktowano jako w pewien sposób "opłacalne". Sporty motorowe narodziły się bardzo wcześnie: w chwili, gdy pierwsze automobile uzyskały umiejętność pokonywania zauważalnego dystansu.
Sama prędkość początkowo interesowała zawodników w mniejszym stopniu niż wytrzymałość i niezawodność. Wyobraźmy sobie trudy podróży samochodem z Paryża do Wiednia w 1902, a na tym dystansie rozegrano wówczas wyścig. Niewielu zawodników dotarło do mety. Takiego właśnie wyniku się spodziewano. Długodystansowe wyścigi były obiektywnie trudne i łączyły się z ogromnym ryzykiem.
Odzież ochronną noszono po to, by nie zmoknąć i nie ubrudzić się kurzem z nieutwardzonej drogi lub olejem, a nie w celu ochrony przed skutkami ewentualnego wypadku. W autach nie brakowało wystających, ostrych elementów, od spotkania, z którymi kierowca i mechanik mogli zginąć. Gdy samochód, nadal podobny do bryczki, uderzał w drzewo, skałę bądź budynek, zawodnicy albo wylatywali z niego i mieli pewne szanse przeżycia, albo umierali w swoim pojeździe.
Uważano to za coś zwyczajnego i niepodlegającego dyskusji. Dla przykładu, gdy hrabia Eliot Zborowski rozbił się swoim Mercedesem podczas wyścigu górskiego La Turbie nieopodal Nicei w 1903 roku, prawdopodobnie wskutek zablokowania dźwigni ręcznego gazu przez spinkę do mankietu koszuli, uderzenie o skałę zabiło go na miejscu, a jego mechanik, markiz de Pallange, został wyrzucony z auta i przeżył. Jak napisał David Paine w swojej książce "The Zborowski Inheritance", "W ciszy, która zapadła po wypadku, tłum stał w bezruchu, a wielu ludzi w nim spodziewało się, że Hrabia powstanie i otrzepie się z kurzu jak inni kierowcy przed nim. Ale nie poruszył się".
Samochody stawały się coraz szybsze, ale poszukiwaniu prędkości nie towarzyszył równie szybki rozwój podwozi czy hamulców; prędkość stała się jedynym celem. Na obojętność opinii publicznej wobec śmierci sportowców miała wpływ także pierwsza wojna światowa: ludzie przywykli do ogromnych strat i zobojętnieli.
Gdy tysiące żołnierzy dziennie umierało w okopach, czymże był zgon pojedynczego kierowcy? Po zakończeniu wojny i ogromnej epidemii grypy hiszpanki, na którą zachorowało 500 milionów ludzi, pojawiła się tendencja, by podejmować ryzykowne wyzwania, które w porównaniu do koszmaru walki na froncie wydawały się czymś trywialnym i bezpiecznym.
Wyścigi samochodowe pozostawały domeną ludzi zamożnych, ale w latach 20. przeżywały szczególny rozkwit. Kariery kierowców, choć nierzadko burzliwe, trwały krótko: Louis Zborowski, syn wymienionego wcześniej hrabiego, zginął na torze Monza podczas wyścigu o Grand Prix Włoch w 1924. Jego fabryczny Mercedes, skonstruowany przez Ferdynanda Porsche i nieprzewidywalny w prowadzeniu, opuścił tor w zakręcie Lesmo, by rozbić się o drzewa.
Towarzyszący mu mechanik, Len Martin, przeżył, ale hrabia doznał uszkodzeń czaszki i zginął na miejscu. Kariera kierowcy wyścigowego w owym czasie oznaczała karierę człowieka, który nie powinien nigdy snuć długofalowych planów. Człowieka oswojonego z zagrożeniem i fatalistycznie z nim pogodzonego.
cdn.
Przy pisaniu niniejszej serii artykułów korzystałem z materiałów zgromadzonych przez moją córkę Patrycję dla celów jej pracy naukowej.