15 najciekawszych samochodów, jakimi jeździłem, cz. 2

Piszę o samochodach od ponad 30 lat i miałem okazję jeździć naprawdę wyjątkowymi pojazdami. Postanowiłem zupełnie arbitralnie wybrać 15 najciekawszych spośród kilku tysięcy i pokrótce o nich opowiedzieć.

Ulubioną piętnastkę pozwoliłem sobie uszeregować w zależności od wrażenia, jakie na mnie zrobiły. To znaczy, że najbardziej unikalne poznacie na końcu, ale wszystkie opisane poniżej auta są wspaniałe i wyjątkowe. Poniżej finałowa siódemka najciekawszych samochodów, jakimi kiedykolwiek jeździłem. O poprzedniej ósemce możecie poczytać tutaj.

Więcej tekstów o historii motoryzacji przeczytasz na stronie Gazeta.pl

Alfa Romeo 8C2900B
Alfa Romeo 8C2900B fot. Błażej Zuławski

ALFA ROMEO 8C2900 B Superleggera

Jedynym istniejącym (i jedynym zbudowanym) egzemplarzem wyścigowej Alfy Romeo 8C2900 B z nadwoziem zamkniętym mediolańskiego Touringa, wykonanym w technice Superleggera, przyszło mi jechać w Goodwood podczas jubileuszu Alfy Romeo w 2010. Nie wiem, jak wówczas wyceniano ten szczególny samochód, dziś pewnie miałby szansę uzyskać cenę zbliżoną do ceny jednego z dwóch Mercedesów SLR Uhlenhaut Coupe, sprzedanego nie tak dawno przez RM Sotheby's.

Samochód, który prowadzony przez Raymonda Sommera i Clemente Biondettiego prowadził w Le Mans w 1938 roku przez ponad 22 godziny (!), to historyczna relikwia, której prowadzenie wymagało pokonania sporego oporu wewnętrznego. Pedał gazu pośrodku, odwrotny układ biegów i bezcenny silnik konstrukcji Vittorio Jano. Na dodatek, gdy wróciłem z trasy wyścigu górskiego do padoku, włoskich mechaników nie było, musiałem więc samodzielnie cofnąć autem do serwisowego namiotu. Wobec braku lusterek wysiadłem z wozu, postarałem się zapamiętać położenie słupków namiotu i wszystko się udało. Fantastyczny samochód o bogatej historii.

BMW Z1
BMW Z1 fot. BLAZEJ ZULAWSKI

BMW Z1

To jedno z największych odkryć mojego życia: samochód o dość ludycznym wyglądzie, traktowany mało poważnie przez ludzi piszących o automobiliźmie, ale obdarzony niezwykłym, rzadko spotykanym perfekcyjnym balansem podwozia. Przyjemności z jazdy nie psuje nadmiar masy, nadmiar mocy ani ABS: o wszystkim decyduje kierowca, czerpiąc radość z każdej bezbłędnej zmiany biegów, czy idealnie dobranego punktu hamowania. Arcydzieło tradycyjnej sztuki strojenia zawieszeń - kolorowe nadwozie z elektrycznie opuszczanymi drzwiami to tylko bonus.

Ford RS200
Ford RS200 fot. Błażej Zuławski

FORD RS200

Żeby nie było za łatwo, najpierw musiałem przejechać muzealnym egzemplarzem RS200 z fabryki Forda w Kolonii, a właściwie w Niehl, aż w góry Eifel, by po krętych szosach, oplatających obrzeże Nurburgringu, śmigać w deszczu i gęstej, lepkiej mgle. Samochód wymagający sporej siły fizycznej, bo pozbawiony wspomagania układ kierowniczy stale zmagać się musi z siłami wywieranymi nań przez napęd przedniej osi. Czuć w tym wyjątkowym wozie ogromny potencjał i przyczajoną siłę. Na śliskiej, krętej drodze w górach ma niewielu konkurentów nawet dziś, choć faktycznie nie pomaga kierowcy. To precyzyjne narzędzie, a nie sztuczna inteligencja.

Bugatti Veyron i T.51
Bugatti Veyron i T.51 fot. Filip Blank

BUGATTI VEYRON

Kolejna abstrakcyjna sytuacja w moim życiu. Po latach zabiegów udało mi się wywalczyć jazdę Bugatti Veyron, tylko że... w towarzystwie przedwojennego Bugatti T.51 i to na trasie ku szczytowi Mont Ventoux, góry nieopodal Marsylii, na której wieją wiatry o prędkości nawet 400 km/h i gdzie przez wiele lat rozgrywano wyścigi górskie. Jeździłem obydwoma samochodami, dostarczonymi z centrali Bugatti, wzbudzając zaskoczenie gapiów informacją, że "ten stary" jest kilkakrotnie droższy od nowego.

Veyron okazał się znacznie lepszym pożeraczem serpentyn, niż się spodziewałem, a moim nieustraszonym towarzyszem podróży był Andy Wallace, legendarny kierowca wyścigowy, zwycięzca wyścigów Le Mans i Daytona, zdobywca rekordów prędkości. Bardzo sobie do dziś cenię jego rzucony od niechcenia komplement na temat mojej techniki hamowania lewą nogą.

Mercedes 300SL Gullwing
Mercedes 300SL Gullwing fot. Dieter Rebmann

MERCEDES 300 SL GULLWING

Kocham ten samochód, choć jeden z egzemplarzy, którymi jeździłem (ten na zdjęciach), próbował mnie kiedyś zabić. Nie uczynił tego jednak ze złej woli, a w wyniku zaniedbań jak najbardziej ludzkich. Trudne, wymagające auto, które nie wybacza żadnych błędów. Zbudowano ten samochód dla zawodowców, obdarzonych nadludzkim talentem kierowców z lat 50., dlatego też zawsze czułem przed nim ogromny respekt.

Uwielbiam chrapliwy ryk jego silnika, którego bezpośredni wtrysk benzyny ma korzenie w lotniczych silnikach Mercedesa, i to poczucie przynależności do niewielkiego klubu osób, którym udało się opanować szybką jazdę skrzydlatym Mercedesem. Dodatkowym plusem jest fakt, że to dzieło Rudolfa Uhlenhauta, konstruktora, o którym wielokrotnie pisałem.

Porsche 959
Porsche 959 fot. Błażej Żuławski

PORSCHE 959

Samochód moich marzeń. Nie tych naiwnych, nastoletnich, związanych z plakatem na ścianie, ale tych wynikających ze spędzenia za kiego kierownicą wielu satysfakcjonujących godzin. Wiele dziś aut rozpędza się szybciej, osiąga wyższą prędkość maksymalną i ma na tablicy przyrządów kolorowe telewizorki, ale żadne z nich nie jest tak analogowe, naturalne w swoich reakcjach i tak skuteczne w jeździe po nierównych drogach. Nigdy nie dotarłem do kresu możliwości tego wozu.

Wraz ze wzrostem mojej pewności siebie i moich umiejętności otwierały się nowe pokłady talentu Porsche 959, dziecka zespołu konstruktorów pod wodzą niezapomnianego profesora Helmutha Botta. Wygrana na loterii automatycznie oznaczać będzie u mnie poszukiwanie i zakup egzemplarza 959 - samochodu, przy którym Ferrari F40 to owoc produkcji masowej.

Maybach Exelero
Maybach Exelero fot. Dieter Rebmann

MAYBACH EXELERO

Moje spotkanie z jedynym egzemplarzem tego prototypu, zbudowanego do promocji nowej opony marki Fulda poprzez zdobycie rekordu prędkości na torze Nardo, miało jak najbardziej surrealistyczny charakter. Rozmowa z doktorem Jurgenem Weissingerem, szefem technicznym marki Maybach, doprowadziła do tego, że na dawnym lotnisku w Malmsheim pod Stuttgartem stanęła wielka ciężarówka, która przywiozła specjalnie dla mnie Maybacha Exelero. Po spokojnych jazdach do zdjęć na ręcznie wykonanych felgach pokazowych pozwolono mi zamienić w pył komplet opon. Tak stałem się jednym z dwóch dziennikarzy na świecie, którzy dostąpili tego zaszczytu.

Artykuły, stanowiące efekt tych jazd, opublikowałem chyba w piętnastu czy szesnastu krajach. Samochód, bazujący na seryjnym Maybachu 57, całkowicie niezawodny w przeciwieństwie do innych prototypów, okazał się trudny przy wprowadzaniu w drift ze względu na ogromną naturalną podsterowność. Brzmiał jak gromy miotane przez Zeusa i wyglądał jak służbowe auto Dartha Vadera. Wspomnienie jazd Exelero jest we mnie nadal żywe. Dla takich chwil warto być dziennikarzem samochodowym.

***

Powyższy artykuł poświęcam pamięci mojego przedwcześnie zmarłego przyjaciela, Bartka Szyperskiego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.