Ulubioną piętnastkę pozwoliłem sobie uszeregować w zależności od wrażenia, jakie na mnie zrobiły. To znaczy, że najbardziej unikalne poznacie na końcu, ale wszystkie opisane poniżej auta są wspaniałe i wyjątkowe. Poniżej finałowa siódemka najciekawszych samochodów, jakimi kiedykolwiek jeździłem. O poprzedniej ósemce możecie poczytać tutaj.
Więcej tekstów o historii motoryzacji przeczytasz na stronie Gazeta.pl
Jedynym istniejącym (i jedynym zbudowanym) egzemplarzem wyścigowej Alfy Romeo 8C2900 B z nadwoziem zamkniętym mediolańskiego Touringa, wykonanym w technice Superleggera, przyszło mi jechać w Goodwood podczas jubileuszu Alfy Romeo w 2010. Nie wiem, jak wówczas wyceniano ten szczególny samochód, dziś pewnie miałby szansę uzyskać cenę zbliżoną do ceny jednego z dwóch Mercedesów SLR Uhlenhaut Coupe, sprzedanego nie tak dawno przez RM Sotheby's.
Samochód, który prowadzony przez Raymonda Sommera i Clemente Biondettiego prowadził w Le Mans w 1938 roku przez ponad 22 godziny (!), to historyczna relikwia, której prowadzenie wymagało pokonania sporego oporu wewnętrznego. Pedał gazu pośrodku, odwrotny układ biegów i bezcenny silnik konstrukcji Vittorio Jano. Na dodatek, gdy wróciłem z trasy wyścigu górskiego do padoku, włoskich mechaników nie było, musiałem więc samodzielnie cofnąć autem do serwisowego namiotu. Wobec braku lusterek wysiadłem z wozu, postarałem się zapamiętać położenie słupków namiotu i wszystko się udało. Fantastyczny samochód o bogatej historii.
To jedno z największych odkryć mojego życia: samochód o dość ludycznym wyglądzie, traktowany mało poważnie przez ludzi piszących o automobiliźmie, ale obdarzony niezwykłym, rzadko spotykanym perfekcyjnym balansem podwozia. Przyjemności z jazdy nie psuje nadmiar masy, nadmiar mocy ani ABS: o wszystkim decyduje kierowca, czerpiąc radość z każdej bezbłędnej zmiany biegów, czy idealnie dobranego punktu hamowania. Arcydzieło tradycyjnej sztuki strojenia zawieszeń - kolorowe nadwozie z elektrycznie opuszczanymi drzwiami to tylko bonus.
Żeby nie było za łatwo, najpierw musiałem przejechać muzealnym egzemplarzem RS200 z fabryki Forda w Kolonii, a właściwie w Niehl, aż w góry Eifel, by po krętych szosach, oplatających obrzeże Nurburgringu, śmigać w deszczu i gęstej, lepkiej mgle. Samochód wymagający sporej siły fizycznej, bo pozbawiony wspomagania układ kierowniczy stale zmagać się musi z siłami wywieranymi nań przez napęd przedniej osi. Czuć w tym wyjątkowym wozie ogromny potencjał i przyczajoną siłę. Na śliskiej, krętej drodze w górach ma niewielu konkurentów nawet dziś, choć faktycznie nie pomaga kierowcy. To precyzyjne narzędzie, a nie sztuczna inteligencja.
Kolejna abstrakcyjna sytuacja w moim życiu. Po latach zabiegów udało mi się wywalczyć jazdę Bugatti Veyron, tylko że... w towarzystwie przedwojennego Bugatti T.51 i to na trasie ku szczytowi Mont Ventoux, góry nieopodal Marsylii, na której wieją wiatry o prędkości nawet 400 km/h i gdzie przez wiele lat rozgrywano wyścigi górskie. Jeździłem obydwoma samochodami, dostarczonymi z centrali Bugatti, wzbudzając zaskoczenie gapiów informacją, że "ten stary" jest kilkakrotnie droższy od nowego.
Veyron okazał się znacznie lepszym pożeraczem serpentyn, niż się spodziewałem, a moim nieustraszonym towarzyszem podróży był Andy Wallace, legendarny kierowca wyścigowy, zwycięzca wyścigów Le Mans i Daytona, zdobywca rekordów prędkości. Bardzo sobie do dziś cenię jego rzucony od niechcenia komplement na temat mojej techniki hamowania lewą nogą.
Kocham ten samochód, choć jeden z egzemplarzy, którymi jeździłem (ten na zdjęciach), próbował mnie kiedyś zabić. Nie uczynił tego jednak ze złej woli, a w wyniku zaniedbań jak najbardziej ludzkich. Trudne, wymagające auto, które nie wybacza żadnych błędów. Zbudowano ten samochód dla zawodowców, obdarzonych nadludzkim talentem kierowców z lat 50., dlatego też zawsze czułem przed nim ogromny respekt.
Uwielbiam chrapliwy ryk jego silnika, którego bezpośredni wtrysk benzyny ma korzenie w lotniczych silnikach Mercedesa, i to poczucie przynależności do niewielkiego klubu osób, którym udało się opanować szybką jazdę skrzydlatym Mercedesem. Dodatkowym plusem jest fakt, że to dzieło Rudolfa Uhlenhauta, konstruktora, o którym wielokrotnie pisałem.
Samochód moich marzeń. Nie tych naiwnych, nastoletnich, związanych z plakatem na ścianie, ale tych wynikających ze spędzenia za kiego kierownicą wielu satysfakcjonujących godzin. Wiele dziś aut rozpędza się szybciej, osiąga wyższą prędkość maksymalną i ma na tablicy przyrządów kolorowe telewizorki, ale żadne z nich nie jest tak analogowe, naturalne w swoich reakcjach i tak skuteczne w jeździe po nierównych drogach. Nigdy nie dotarłem do kresu możliwości tego wozu.
Wraz ze wzrostem mojej pewności siebie i moich umiejętności otwierały się nowe pokłady talentu Porsche 959, dziecka zespołu konstruktorów pod wodzą niezapomnianego profesora Helmutha Botta. Wygrana na loterii automatycznie oznaczać będzie u mnie poszukiwanie i zakup egzemplarza 959 - samochodu, przy którym Ferrari F40 to owoc produkcji masowej.
Moje spotkanie z jedynym egzemplarzem tego prototypu, zbudowanego do promocji nowej opony marki Fulda poprzez zdobycie rekordu prędkości na torze Nardo, miało jak najbardziej surrealistyczny charakter. Rozmowa z doktorem Jurgenem Weissingerem, szefem technicznym marki Maybach, doprowadziła do tego, że na dawnym lotnisku w Malmsheim pod Stuttgartem stanęła wielka ciężarówka, która przywiozła specjalnie dla mnie Maybacha Exelero. Po spokojnych jazdach do zdjęć na ręcznie wykonanych felgach pokazowych pozwolono mi zamienić w pył komplet opon. Tak stałem się jednym z dwóch dziennikarzy na świecie, którzy dostąpili tego zaszczytu.
Artykuły, stanowiące efekt tych jazd, opublikowałem chyba w piętnastu czy szesnastu krajach. Samochód, bazujący na seryjnym Maybachu 57, całkowicie niezawodny w przeciwieństwie do innych prototypów, okazał się trudny przy wprowadzaniu w drift ze względu na ogromną naturalną podsterowność. Brzmiał jak gromy miotane przez Zeusa i wyglądał jak służbowe auto Dartha Vadera. Wspomnienie jazd Exelero jest we mnie nadal żywe. Dla takich chwil warto być dziennikarzem samochodowym.
***
Powyższy artykuł poświęcam pamięci mojego przedwcześnie zmarłego przyjaciela, Bartka Szyperskiego.