Do podstawówki chodziłem za Gierka i tylko ktoś, kto owe czasy zna z opowieści i z mediów może się upierać, że były to czasy piękne. Zaciągnięte we Francji kredyty spłacała cała Polska Ludowa, ale zyskiwali na nich konkretni francuscy przedsiębiorcy, od których kupowano licencje na dalekie od doskonałości produkty upadających bądź już zbankrutowanych firm.
Więcej tekstów o motoryzacji znajdziesz ma stronie Gazeta.pl
Faktycznie, zdarzyło mi się kiedyś zjeść banana, kupionego w sklepie Społem, tudzież obrzydliwe kubańskie pomarańcze, gorzkie jak prawda o komunizmie. Ale prawdziwy dobrobyt pozostawał domeną wokółpartyjnej elity, jak w każdym kraju satelickim ZSRR.
Może nawet było nam trochę trudniej niż we wcześniejszych latach, bo udawało się dzieciakom zobaczyć ładne, precyzyjnie wykonane przedmioty z Zachodu. Wiedzieliśmy, o czym marzyć, rozumieliśmy, czego nie mamy. Gdy ktoś z kolegów przyniósł do szkoły jakiś symbol zamożności w stylu długopisu Ballograf, żołnierzyka Airfix czy samochodziku Matchbox, mówiło się doń: "daj potrzymać", by choćby przez chwilę poczuć namiastkę radości z posiadania takiego cuda. W mojej karierze zawodowej sporo było okazji, by "potrzymać" kierownice wyjątkowych pojazdów i nieporadnie pokonać nimi parę kilometrów. Być może to właśnie doświadczenia dzieciństwa sprawiły, że każdą z tych okazji doceniałem i każdą pamiętam do dziś.
Hiszpanie sporządzili listę dziennikarzy dopuszczonych do jazdy zwycięską wyścigówką. Dokładniej jazdy nią i siostrzanym autem Gabriele Tarquiniego. Rzadka gratka, tym bardziej że jedynym skrybą ze Wschodniej Europy byłem ja. Znalazłem się na końcu. No prawie, za mną był jeszcze Meksykanin, jeśli w ogóle istniał, bo nigdzie go nie widziałem.
Zaczęły się jazdy, trwało typowo hiszpańskie zamieszanie, sporo biegania i pokrzykiwania. W pewnym momencie czuję już niemal początki apopleksji, bo auto Tarquiniego wraca na holu, wybuchł silnik, którego nie możemy zresztą obejrzeć. Robi się jeszcze większe zamieszanie, ludzie z Seata gadają coraz szybciej i coraz głośniej po hiszpańsku, lista ulega zmianie. Znikam z niej.
"Zostało nam jedno auto, pojadą nim najważniejsi dziennikarze". Czuję pulsowanie krwi w skroniach. Po jaką cholerę marnowałem czas, przyjeżdżając tutaj. Ktoś mówi, że niesamowity silnik Diesla z Seata WTCC to 200 tysięcy euro i że jest bardziej tajny od radzieckich rakiet z głowicami termojądrowymi. Może i tak, ale przyjemności z obcowania z tym silnikiem nie zaznam.
Nagle wpadam na pomysł. Biegnę do niskiego, barczystego, niemal kwadratowego Katalończyka, który zarządza Public Relations zespołu Seat Sport. Po chwili rozmowy przypominam mu, że i Polacy, i Katalończycy długo cierpieli w niewoli, i że nasz Jacek Kaczmarski stworzył pieśń "Mury" na kanwie pieśni katalońskiego barda, Luisa Llacha. I że Hiszpanie z Madrytu czasem nazywają Katalończyków pogardliwie "los Polacos".
PR-owiec spojrzał na mnie bystro, by zaraz potem ruszyć iście militarnym krokiem ku grupce nadętych francuskich i szwajcarskich dziennikarzy. Nie wierzyłem własnym uszom: kazał im iść do namiotu z jedzeniem i powiedział, że teraz to ja będę jeździł wyścigowym wozem. Rozsierdzeni pismacy odeszli od nas, rzucając przez ramię pełne nienawiści spojrzenia. Katalończyk mrugnął do mnie porozumiewawczo i świat od razu stał się lepszy.
Zwycięski samochód Yvana Mullera był tworem ciekawym i już na poziomie analizy teoretycznej trudnym do opanowania. Potężny silnik Diesla napędzał przednie koła. Powiedziano mi, że praktycznie tylko 20 procent masy dociążało koła tylne, więc tylne opony pozostawały zawsze niedogrzane, co owocowało stałą tendencją do nerwowej nadsterowności. Widziałem przed moją jazdą wiele filmów z wyścigów WTCC z owego sezonu, czułem więc dreszcz niepewności. Gdzie mnie, dziennikarzynie urodzonemu w Radomiu, do mistrza świata. Samochód potraktowałem więc z należnym szacunkiem.
Zapoznanie z torem odbyłem za kierownicą Leona Supercopa z benzynowym silnikiem, by potem przesiąść się do wyścigowego diesla. Po okrążeniu, podczas którego udało nam się zrobić zdjęcia z drugiego samochodu, cały tor był mój. Cały, ale niedokończony i brudny.
W wielu miejscach brakowało barier energochłonnych Armco, nawet przed potężnymi słupami energetycznymi. Taki widok temperuje nieco sportowe zapędy. Auto rozpędzało się znacznie brutalniej niż 2-litrowe benzynowe samochody konkurentów z WTCC, musiałem też skupiać się na kolorowych lampkach, które sygnalizowały konieczność zmiany biegów.
Silnik przy każdych obrotach brzmiał bowiem tak samo, niczym budowlana wiertarka udarowa do betonu, a zakres użytecznych obrotów miał wąski jak silnik autobusu. Ocenianie obrotów "na ucho" było zwyczajnie niemożliwe.
Zgodnie z ustaleniami, po trzecim okrążeniu toru zjeżdżam do alei serwisowej, gdzie czekają mechanicy, podnoszą samochód dzięki zabudowanym w nim podnośnikom pneumatycznym, ja już wcześniej mam rozpięte pasy, jak przy zmianie kierowców w wyścigu długodystansowym.
Hiszpański inżynier w nienagannie czystej bluzie podłącza laptopa i zatrzymuje mnie ruchem ręki. Patrzy na odczyty i z uśmiechem pyta: "dobrze się panu jeździ? To niech pan jeździ dalej...". Zapinam się z powrotem i ognia. Kątem oka widzę stojących w szeregu Francuzów i Szwajcarów, wyjątkowo zjednoczonych morderczymi uczuciami wobec mnie.
W końcu zrobiłem chyba z 11 okrążeń i żaden z Francuzów nawet się ze mną nie pożegnał... trudno. Nabrawszy nieco pewności siebie za kierownicą, postanowiłem powtórzyć jeden z manewrów, który widziałem na filmie z kamery zamontowanej w samochodzie Mullera podczas któregoś z wyścigów. Gdy nikt nie widział, na jednym z pierwszych zakrętów po prostej startowej, spróbowałem gwałtownie ująć gazu. Zaryzykować.
Kolorowy Seat natychmiast ustawił się bokiem, zdążyłem założyć kontrę i dać dużo gazu, walcząc o odzyskanie stabilności samochodu w obłoku dymu z przeciążonych przednich opon (kłania się teoria okręgu tarcia — The Friction Circle — wielkiego Marka Donohue). Auto opanowane i wyprostowane.
Pozostałe okrążenia jechałem już spokojnie, wielkie głazy i bloki betonu na krawędzi toru jednak przerażały. Bardzo szybki samochód, ale ze względu na charakterystykę silnika ekstremalnie trudny do pełnego wykorzystania. Tym bardziej uszanować należało wynik Yvana Mullera.
Wyjechałem z Hiszpanii szczęśliwy, że dano mi poprowadzić choć przez chwilę wyjątkowy samochód wyścigowy. Stało się to możliwe wyłącznie dlatego, że i Polacy, i Katalończycy doświadczyli ucisku ze strony zaborców. Zaprawdę dziwnie toczą się losy świata.
*****
Autorem zdjęć do niniejszego tekstu był Bartek Szyperski, mój przedwcześnie zmarły przyjaciel i wieloletni współpracownik; i to jemu dedykuję ten artykuł.