Opel Kapitan. Jest rzadszy niż Bugatti Atlantic

Nie wszystko, co nowe, jest automatycznie dobre. Nie wszystkie stare rzeczy należy wyrzucić na wysypisko historii. Reklamy wmawiają nam, że musimy wciąż kupować nowe przedmioty - samochody, zabawki - bo stare są immanentnie złe. To kompletna bzdura.

Zewsząd otacza nas szmelc. Słowo "tani" wyparło przymiotnik "porządny", a chiński, kruchy plastik i cuchnąca klejem tektura zastąpiły przedmioty, które kiedyś z pietyzmem tworzyły dłonie rzemieślnika. Wszechobecne poczucie całkowitego zaniku fabrycznej trwałości zrównano z radością z nowoczesności oraz postępu.

Więcej tekstów o klasycznych autach znajdziesz na stronie Gazeta.pl

Jeśli masz tylko iPhone'a 11, a nie 13, nie liczysz się. Gry i konsole do gier to inny ważny element wyścigu do posiadania wyłącznie najnowszej wersji czegoś tam, czego brak oznacza niesławę i ostracyzm. Chora pogoń za nową, uproszczoną i bardziej tandetną wersją tego samego przedmiotu stała się treścią życia wielu ludzi.

To samo zjawisko dotyczy samochodów. Malutki facelift, zmieniony kształt reflektora i już czujesz kompleks niższości względem sąsiada, który chełpi się nowszym modelem. Każdy egzemplarz świeższego rocznika irytuje Cię, gdy napotkasz go na ulicy. Jednocześnie twój samochód nie utracił żadnej ze swych pozytywnych cech. Nadal potrafi przewieźć rodzinę z punktu A do punktu B. Wciąż działa niezawodnie, nie świecą w nim żadne lampki ostrzegawcze, zużycie oleju pozostaje w normie, a siedzenia są tak samo komfortowe jak przedtem.

Czarnoksiężnicy marketingu wmawiają nam rozmaite absurdalne poglądy, nierzadko całkowicie sprzeczne z logiką. Mówi się nam na przykład, że najbardziej pożądanym atrybutem współczesnego samochodu jest jego rzekoma "sportowość". Twarde, niechętnie uginające się sprężyny mają łaskotać nasze poobijane w codziennych biurowych zmaganiach ego, mają przywoływać abstrakcyjne wizje wielkich prędkości i torów wyścigowych.

Opel KapitanOpel Kapitan fot. BARTLOMIEJ SZYPERSKI

W rzeczywistości chodzi jednak tylko o kasę. O oszczędzanie każdego grosika, narzucone przez wszechmocnych i krótkowzrocznych księgowych. Gdy używa się twardych, niepodatnych sprężyn, można ukryć fakt korzystania z bardzo tanich amortyzatorów; klienci wierzą, że kupują samochód o zawieszeniu dopracowanym na torach Formuły 1, a tak naprawdę wydają więcej na coś, na co producent wydał mniej.

To samo wydarzyło się z hamulcami postojowymi: dzisiejszy nabywca został wychowany tak, by wierzył, że wszystko z przydomkiem "elektroniczny" w nazwie jest lepsze od rozwiązania mechanicznego. Cyniczni dyrektorzy z firm samochodowych dobrze wiedzą, że elektryczny hamulec postojowy jest tańszy w produkcji i montażu. I tyle. Gorsze rozwiązania wchodzą na miejsce lepszych w automobilowej parodii darwinizmu.

Opel Kapitan. Trzymam w ręku kluczyk do niezwykle rzadkiego samochodu

Wszystko to przychodzi mi do głowy, gdy szykuję się do jazdy wozem zbudowanym w czasach, uważanych przez wielu za złoty wiek przemysłu samochodowego w Europie. Czasach sprzed mojego urodzenia, czasach, których nie mogę pamiętać. Trzymam w dłoni delikatny, metalowy kluczyk, niepodobny dzisiejszym plastikowym cegłom o zbliżonej funkcji.

Opel KapitanOpel Kapitan fot. BARTLOMIEJ SZYPERSKI

Kluczem tym otworzę naprawdę unikatowy samochód, rzadszy od Bugatti Atlantic. Zjechał on z linii produkcyjnej zakładów Opla w Russelsheim 9 listopada 1956 roku. Auto, zachowane w tym samym stanie, w jakim wtedy opuściło budynek fabryczny, warte jest więcej niż niejeden zabytkowy Rolls czy Bentley.

W tamtych czasach Opel Kapitan był trzecim najpopularniejszym samochodem w Niemieckiej Republice Federalnej, tuż za VW Garbusem i Oplem Rekordem. Poruszał go rzędowy, 6-cylindrowy silnik o pojemności skokowej 2,5 litra i mocy zaledwie 75 KM, napędzający tylne koła za pośrednictwem trzystopniowej przekładni.

Miał sztywną tylną oś ze stabilizatorem, cztery hamulce bębnowe, rozstaw osi wynoszący 2,75 metra i ważył 1300 kilogramów. Dziś zdarza się, że tyle ważą auta kompaktowe, ale ich wnętrza, gdy porówna się je z przeszkloną kabiną Opla, wyglądają niczym klaustrofobiczne klatki na ptaki. Bardzo małe i nieszczęśliwe ptaki.

Samochód ten zbudowano, by uczcić powstanie dwumilionowego samochodu w fabryce w Russelsheim od 1899 roku. Dumni ze swej pracy robotnicy, we współpracy z cechem jubilerów miasta Frankfurt, zbudowali pojazd, który w znacznym stopniu zrywał z plebejskim rodowodem modelu: wszystkie powierzchnie, które normalnie chromowano, pokryto w nim warstwą prawdziwego, 24-karatowego złota. Tapicerkę także uszyto z większym pietyzmem, niż działo się to normalnie.

Opel KapitanOpel Kapitan fot. BARTLOMIEJ SZYPERSKI

Jak się jeździ Oplem Kapitanem? Niezwykle wygodnie

Wsiadam za sporą kierownicę z jej tradycyjnym pierścieniem klaksonu i staram się nie myśleć o wartości auta. Przez lata musiałem wykształcić w sobie odpowiednie podejście do jazdy prototypami i bezcennymi autami z muzeów. Trzeba skupić się na technice jazdy i nie gdybać. Pod żadnym pozorem nie wolno rozpamiętywać wartości auta. Samochód to samochód.

Silnik zapala bez wahania, podgrzany wcześniej przez mechanika z warsztatu Opel Classic. Wciskam ssanie, bo jest już niepotrzebne i ruszam z miejsca, delikatnie manipulując dźwignią biegów. I tu pierwsze zaskoczenie: dziadek Opel nie ma w sobie ani krztyny elektroniki, żadnych czujników stuku czy przepływomierzy, ale "zbiera się" chętnie niemal od obrotów biegu jałowego na każdym biegu. Jeśli szofer zapomni zmienić bieg na niższy w stosownym momencie, nic się nie stanie.

Siedzi się za wolantem trochę niewygodnie, jeśli kierowca jest wysoki i dość gruby tak jak ja. Potrafię docenić rozwój ergonomii przez ostatnie sześć dekad, aczkolwiek bardziej mnie w tej chwili cieszy to, jak poruszają się w tym samochodzie wszystkie elementy sterowania. Z satysfakcjonującą zmysły, naoliwioną precyzją.

Opel KapitanOpel Kapitan fot. BARTLOMIEJ SZYPERSKI

Opel Kapitan czy czysto mechaniczny pięknie wykonany przedmiot

Co jeszcze mnie uderza w tym bardzo starym, pozłacanym Oplu? To mianowicie, że jest wygodny. Wygodny! Przymiotnik, którego dzisiejszy marketingowy słownik unika ze skutecznością godną lepszej sprawy, sprawiając, że "wygodny samochód" zaczyna brzmieć niczym "dziecięca pornografia". Ani nie jestem wstrząśnięty, ani zmieszany, gdy przejeżdżam przez spękany, wyboisty asfalt czy sterane tory kolejowe obok schronu z czasów drugiej wojny światowej.

Każdy pionowy ruch nadwozia jest delikatnie tłumiony. Cóż, może gdybym spróbował zrobić szybkie okrążenie Hockenheimringu, wypadłbym z Opla na pierwszym prawym zakręcie, ale tam akurat się nie wybieram. W latach 50. przy prędkości maksymalnej 140 km/h i ówczesnej gęstości ruchu, podatne, komfortowe zawieszenie nie stanowiło żadnego problemu. Zaczynam wyczuwać naturalny rytm ruchów nadwozia i myślę o tej chwili w przeszłości, gdy wszyscy jednogłośnie uwierzyliśmy, że samochody nie muszą już być wygodne.

Bardzo gorące wnętrze starej fabrycznej kuźni, która gdy ją odwiedziliśmy, jeszcze wytwarzała elementy składowe skrzyń biegów, stało się tłem dla serii fotografii. Proste, niezawodne maszyny, tworzące proste elementy. Czysta mechanika z czasów, gdy ludzie potrafili robić różne rzeczy i czerpali przyjemność z faktu, że opanowali jakąś umiejętność. Czas zwrócić auto i zakończyć przygodę ze złotym Oplem.

Doznałem tego samego rodzaju radości, którą czuję, gdy obcuję z pięknym karabinem, mechanicznym zegarkiem czy aparatem fotograficznym, naświetlającym błonę 35 mm. Owszem, te wszystkie przedmioty działają wolniej i mniej wydajnie od swoich nowoczesnych odpowiedników, ale pod względem przyjemności czerpanej z ich użytkowania nie ma porównania. Warto było przejechać się pozłacanym Oplem, by przypomnieć sobie, że nowe nie musi być lepsze.

****

Autorem zdjęć do niniejszego tekstu był Bartek Szyperski, mój przedwcześnie zmarły przyjaciel i wieloletni współpracownik; jemu dedykuję ten artykuł.

Więcej o:
Copyright © Agora SA