Nowe BMW z kultowej serii M5 budzi skojarzenia z rycerzem Jedi, który zmienił się w lorda Sithów nie tylko z powodu podobnego koloru i aparycji. Chodzi również o jego dwulicowy charakter, ale zacznijmy od wyglądu. To od niego zależy pierwsze wrażenie, nie tylko jeśli chodzi o samochody. BMW M5 siódmej generacji, czyli model G90 wygląda groźnie. Zwłaszcza w matowej czerni prezentuje się brutalnie, agresywnie i trochę topornie, jednak w tych teutońskich rysach można odnaleźć sporo uroku. Wiem, że nie wszystkim się podoba nowa twarz M5. Taki styl trzeba lubić.
Wnętrze nowej "empiątki" jest przestronne, ale przede wszystkim bardzo futurystyczne. Podoba mi się kosmiczny klimat, który tam panuje: błyskające z deski rozdzielczej diodowe oświetlenie, panoramiczne ekrany i graficzny interfejs, który prezentują. Takie rozwiązanie jest mniej eleganckie od klasycznych zegarów, ale wygląda bardzo nowocześnie, chociaż system jest dość skomplikowany w obsłudze nie z powodu złej ergonomii, tylko ze względu na mnogość opcji. W trakcie konfigurowania napędu M5 czułem się, jakbym grał na konsoli, a nie przygotowywał samochód do jazdy. Liczba możliwości jest tak imponująca, że łatwo zabłądzić w menu. Niektóre funkcje trudno włączyć bez sięgania do instrukcji, bo da się to zrobić tylko w pewnych trybach.
Natomiast jeździ się tym samochodem znakomicie, niezależnie od tego, czy robimy to powoli, czy szybko. Zawieszenie M5 fantastycznie radzi sobie z niebagatelną masą, na zakrętach oraz przy wysokich prędkościach w czasie jazdy na wprost. Trzeba jeździć jak szaleniec, żeby jego masa zaczęła wyraźnie dawać znać o sobie, ale na pewno nie powinno się szukać granic przyczepności i możliwości tego auta na publicznych drogach. Dzięki obecności silnika elektrycznego i napędu na obie osie, BMW przyspiesza fenomenalnie, chyba że skrzynia biegów nie zredukuje wystarczająco szybko przełożenia, co czasem jej się zdarza. Wtedy dopiero po chwili zwłoki czarna limuzyna wystrzeliwuje do przodu jak rakieta, niezależnie od prędkości, z którą jedziemy.
Napęd hybrydowy kategorii plug-in został zastosowany w tym modelu po raz pierwszy. Jego parametry są imponujące. Rozwija moc 727 KM, co robi wrażenie nawet przy masie własnej tego ponad pięciometrowego sedana, która przekracza 2,4 tony (wg. normy DIN, czyli z paliwem, ale bez kierowcy). Moc jest wspólnym osiągnięciem 4,4-litrowego silnika V8 osiągającego 585 KM i elektrycznego 197-konnego motoru. Dzięki efektywnemu napędowi na obie osie z elektronicznie sterowanymi i blokowanymi dyframi M5 przyspiesza do setki w 3,5 s i rozpędza się do 250 km/h, a bez elektronicznego ogranicznika nawet do 305 km/h. W sprawnym ruszaniu pomagają wspomniane kilogramy, które poprawiają trakcję przy niskich prędkościach, chociaż później trochę przeszkadzają na zakrętach. Nie można zaprzeczyć, że osiągi i wrażenia z jazdy tym potworem są wspaniałe, ale jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że niepotrzebne w tak dużym i ciężkim samochodzie. Jeśli ktoś jest dobry w obsłudze pokładowego konfiguratora, uda mu się nawet włączyć napęd jedynie na tylną oś. Wtedy ta olbrzymia moc jest kierowana wyłącznie na tylne opony (o rozmiarach 295/35 R 21), co pogarsza osiągi, ale jeszcze bardziej zwiększa frajdę z jazdy. Na drugim biegunie jest bezgłośna jazda w trybie elektrycznym. Ten samochód naprawdę ma co najmniej dwie dusze.
BMW M5 w trakcie codziennej jazdy prowadzi się fantastycznie. Znakomicie ukrywa swoje rozmiary i masę, chyba że szukamy granic jego możliwości za wszelką cenę. Dba o to przede wszystkim aktywne adaptacyjne niezależne zawieszenie, które koncertowo radzi sobie z dużą masą. Na świecie jest niewiele szybszych i lepiej jeżdżących czterodrzwiowych aut, a żadne z tych, o których myślę, nie oferuje takiej kombinacji komfortu i przestronnego wnętrza. Można stwierdzić, że nowe M5 stanowi idealną kombinację wygody i osiągów, ale nie do końca tak jest. Po pierwsze w czasach samochodów elektrycznych trudno zaimponować samymi osiągami, bo one robią to lepiej i z mniejszym wysiłkiem. Żeby zrozumieć, o co mi chodzi, wystarczy porównać parametry nowego M5 np. z Teslą Model S Plaid.
"Emki" zawsze oferowały znacznie więcej: lepsze, wręcz luksusowe wykonanie, nieporównywalną zwinność i precyzję jazdy. Te cechy tylko częściowo giną wraz z rosnącą masą BMW M5, ale mimo to ten model pewnie jest najlepszym dużym sedanem, służącym do szybkiej jazdy, jaki można kupić. Pytanie tylko gdzie i po co się tak szybko się przemieszczać? Chyba się starzeję, ale do jazdy na co dzień wystarczyłyby mi osiągi dużo tańszej cywilnej hybrydowej piątki z 300-konnym napędem. W obu modelach cenię możliwość pokonania kilkudziesięciu kilometrów na samym prądzie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zwykłym przejedziemy ich więcej (około 100 km zamiast 60-70 km z prędkością do 140 km/h), ale ten ma 1000 Nm momentu obrotowego!
Niewątpliwą zaletą nowego BMW M5 jest to, że w ogóle można je sprzedawać w Europie. Dyrekcja koncernu z Monachium miała wybór: zastosować napęd hybrydowy albo zrezygnować z tego modelu. Moim zdaniem wybrała dobrze, a nowe rozwiązanie ma sporo zalet. Poza tym to jeden z nielicznych takich samochodów na rynku. BMW M5 nie ma wielu bezpośrednich konkurentów. Niestety cena, którą trzeba zapłacić za najnowsze wydanie bawarskiej legendy, jest zaporowa, bo niewiele niższa od liczby koni mechanicznych pod maską. Zaczyna się od 680 tys. zł. Jest przeszło dwukrotnie wyższa od zwyczajnego hybrydowego BMW serii 5, modelu 530e. To zrozumiałe, ale wciąż szokujące.
BMW M5 to znakomity samochód przede wszystkim pod względem technicznym. Wciąż jest wyjątkowy i niezwykle szybki, ale coraz mniej w moim stylu. W czasie jazdy trudno mi było odgonić natrętną myśl, że taka kombinacja osiągów, masy i rozmiarów jest równie imponująca, co zbędna. Twórcy BMW M5 też to z pewnością wiedzą: taki techniczny majstersztyk tak naprawdę nie jest nikomu potrzebny. Ale właśnie w tym tkwi urok nowego M5. Nowy model jest zupełnie inny niż poprzednie generacje, ale czasy i potrzeby klientów też się zmieniły. Dawne modele były analogowe, ten jest w pełni cyfrowy. Szanuję to, ale moim ulubionym samochodem ze znaczkiem M wciąż pozostanie aktualne BMW M3 Touring, które jest znacznie subtelniejsze, z wyglądu i z natury. Natomiast doceniam osiągnięcie inżynierów, którego dokonali konstruując nowe M5. Stworzyli prawdziwego potwora. Lord Vader byłby z niego dumny. Samochód udostępniła do testu firma BMW Polska Sp. z o.o. Firma nie miała wpływu na powyższą treść, ani wglądu w tekst przed publikacją.