Pierwsza generacja trafiła do około 1,5 miliona klientów na świecie. Po sześciu latach czas na zmianę warty. Właśnie do polskich salonów wjeżdża nowa odsłona Kony. Auta wyraźnie większego, nowocześniejszego i z gadżetami, które dotąd znaliśmy z segmentu C i D. Pierwsze już wędrują do polskich dilerów wprost z czeskiego zakładu w Nosovicach.
Pierwsze, co rzuca się w oczy w nowej Konie to pasy LED z przodu i z tyłu. Reflektory (opcjonalnie projekcyjne), umieszczono nieco niżej, a tuż za nimi obręcze w rozmiarze od 16 do 18 cali. Prześwit nie należy do imponujących, ale 15 cm wystarczy do podjazdów pod miejskie krawężniki. Co ciekawe, usportowiony wariant N Line jest wyższy o centymetr. Nietypowa sytuacja. Tył auta i linia boczna nieco przypomina Tucsona. Z uwagi na masywny słupek C, nie mamy co liczyć na dobrą widoczność do tyłu. Tutaj z pomocą przyjdzie zestaw kamer. Jeśli podejdziemy do kufra z ciężkimi zakupami, pokrywę uniesiemy elektrycznie poprzez ruch nogą pod zderzakiem. To wciąż rzadkie rozwiązanie w tym segmencie.
Rozpatrując przynależność Kony, staje ona na rozdrożu między segmentem B i C. Ma bowiem 435,5 cm długości, 182,5 szerokości i 158 wysokości. Rozstaw osi to 266 cm. To tyle, ile nieco starsi reprezentanci klasy kompaktowej. Wysokie aspiracje zdradza też bagażnik – od 466 do 1300 litrów, także w wariancie hybrydowym HEV.
W stosunku do poprzednika, miejsca na nogi jest więcej o prawie 8 cm. To potężna wartość, biorąc pod uwagę klasę auta. Dzięki temu, w drugim rzędzie odnajdą się osoby o wzroście nieznacznie przekraczającym 180 cm. Nie zabraknie im przestrzeni nad głowami i na wysokości barków. Do tego mają nawiew klimatyzacji, co w segmencie B nie jest oczywiste. Fotele zyskały niezłe uformowanie, choć trzymanie boczne nie należy do okazałych. W opcji podgrzewanie i trzystopniowa wentylacja. Ogrzewana jest także kierownica.
Materiały wykończeniowe są przyjemne w górnej części kokpitu. Dolny fragment wyłożono twardymi tworzywami, lecz całość solidnie spasowano. Oszczędności widać natomiast na boczkach drzwiowych. Bardziej masywny przydałby się też podłokietnik. Nie mamy za to zarzutów do liczby schowków. Te w drzwiach zmieszczą 1,5-litrowe butelki. Sporo miejsca mamy między fotelami na kubek z kawą lub inne akcesoria. Nieco wyżej znajdziemy panel z selektorem trybów jazdy i opcjami podgrzewania foteli. Przed nim ulokowano sporą półkę z ładowarką indukcyjną. Prawdziwym smaczkiem dla miłośników wczesnych lat 90. jest moduł zawiadujący automatyczną, dwustrefową klimatyzacją. Wyglądem przypomina rozwiązania stosowane w klasie premium przed trzema dekadami. Przełączniki i guziki. Tego nam właśnie było trzeba!
W kontrze do analogowego wystroju pozostają dwa ekrany o przekątnej 12,3 cali. Przykryto je wspólną taflą szkła. Centralny wyświetlacz jest w pełni kompatybilny z urządzeniami bazującymi na systemach Android Auto i Apple CarPlay. Menu przejrzyste, a obsługa dość intuicyjna. Interesująco przedstawia się też przezierny Head Up z atrakcyjną szatą graficzną. Pokład możemy wzbogacić panoramicznym oknem dachowym, kamerą o zasięgu 360 stopni i dodatkowym obrazem z widokiem martwego pola, a także audio sygnowanym przez firmę Bose. Jak działają te gadżety? Dobrze, choć układ utrzymujący auto w pasie ruchu jest zbyt natarczywy. Potrafi też zadziałać w miejscu, gdzie nie ma wymalowanych linii. Trzeba się do niego przyzwyczaić lub wyłączyć.
Koreańczycy sukcesywnie eliminują z gamy jednostki diesla i tych w Konie nie znajdziemy. Kona w bazowej specyfikacji oferuje 1.0 T-GDI o mocy 120 KM. W wersji z manualną przekładnią rozwija 172, a z dwusprzęgłowym automatem 200 Nm. Spora różnica. Nie widać tego natomiast w przyspieszeniu do setki – 11,8 wobec 11,7 sekundy. W obu przypadkach prędkość maksymalna wynosi 180 km/h i zbliżone jest zużycie paliwa w średnim rozrachunku – od 5,7 do 6,5 litra. To również odmiany o najniższej masie własnej – około 1300 kg.
Chcąc czegoś mocniejszego, musimy postawić na 1.6 T-GDI. Rozwija 198 KM i 265 Nm. W standardzie występuje z manualem, a po wysupłaniu z portfela 10 500 zł, z automatyczną przekładnią 7DCT. Może mieć także napęd na cztery koła, co występuje niezwykle rzadko w segmencie B. W takiej specyfikacji spodziewajmy się sprintu do setki 8,1 s i zapotrzebowania na benzynę w cyklu mieszanym na poziomie niespełna 7 litrów.
Miłośnicy ekologii mogą zdecydować się na hybrydowy wariant. To klasyczny HEV uzupełniający energię podczas hamowania. Nie doładujemy go z gniazdka i ma zbiornik paliwa mniejszy o 9 litrów względem klasycznych odmian (38 l). Mimo tego, według danych producenta (od 4,5 do 4,8 l na setkę) przejedziemy na nim nawet 850 kilometrów. Raczej w mieście i na ścieżkach powiatowych, bo tego typu rozwiązania nie zdają egzaminu podczas dynamicznej jazdy autostradowej.
Hybrydowa odmiana bazuje na wolnossącej jednostce 1.6 GDI. Dzięki wsparciu elektryka, tandem rozwija 141 KM i 265 Nm. Nie jest zbyt szybki (10,9 s do 100 km/h), ale powinien zadowolić spokojnie usposobionych kierowców. Ofertę uzupełnia elektryczny wariant, stanowiący ponad 10 procent sprzedażowego tortu. W Europie, bowiem w Polsce udział elektryka jest znacznie mniejszy, ale z potencjałem na wzrost.
Podstawowy Hyundai dysponuje akumulatorem o pojemności 48,4 kWh netto. Silnik rozwija 156 KM i 255 Nm. To pozwala na sprint do setki w 8,8 sekundy. Prędkość maksymalna wynosi 162 km/h. Według producenta, maksymalny zasięg wynosi 377 kilometrów przy założeniu, że średnie zapotrzebowanie na energię to 14,6 kWh. Całkiem możliwy scenariusz.
Ciekawiej przedstawia się jednak wersja 65,4 kWh netto. Z taką baterią i silnikiem o mocy 218 KM, Kona jest wydajnym crossoverem FWD. Przede wszystkim z uwagi na osiągi. Moment obrotowy (255 Nm) otrzymujemy od startu. Tym samym, sprint do setki trwa 7,8 sekundy. To tyle, ile jeszcze dekadę temu oferowały usportowione samochody. Przeciętnie natomiast przedstawia się prędkość maksymalna – 172 km/h. Z drugiej strony, Volkswagen i Skoda ograniczają maksymalną szybkość do 160, a Volvo do 180 km/h.
Duża bateria oznacza spory zapas energii. Koreańczycy podają, że w cyklu mieszanym zasięg wynosi około 514 km. W warunkach miejskich uzyskanie kilometrażu przekraczającego 450 km, nie jest wykluczone. Podczas spokojnej jazdy, komputer pokazuje od 11 do 15 kWh. Na autostradzie powinniśmy rozglądać się za ładowarką co 250-300 km, bowiem zapotrzebowanie na prąd przekroczy 20 kWh latem i 25 kWh zimą. Niemniej, Konę kwalifikujemy do grupy wyjątkowo oszczędnych samochodów. Ponadto, koreański crossover zapewnia dobrą elastyczność aż prędkości autostradowej, ale taka już natura jednostek elektrycznych. Do tego przy wykorzystaniu efektywnej rekuperacji i funkcji i-Pedal, zapomnimy o hamulcu. Siła odzyskiwania energii i jednocześnie wytracania szybkości, ma regulację w kilku stopniach.
Układ jezdny ukierunkowano na komfort. Hyundai harmonijnie kompensuje ubytki w asfalcie i nie zachęca do dynamicznych zrywów. Dość mocno wspomagany układ kierowniczy zapewnia dużo wygody w mieście. Mimo tego, w zakrętach gwarantuje odpowiednią dozę pewności, a w podbramkowych sytuacjach, do głosu dojdzie skuteczne ESP. Dobre wrażenie robi również wyciszenie kabiny i stabilność na drogach szybkiego ruchu. Na polskich drogach chętnie sprawdzimy skuteczność działania reflektorów LED.
Skora pierwsza generacja koreańskiego crossovera znalazła 1,5 miliona nabywców, druga ma duże szanse, by przebić ten rezultat. Tym bardziej, że oferuje znacznie więcej z zakresu komfortu i bezpieczeństwa. Trzon sprzedaży powinny stanowić odmiany benzynowe i hybrydowe, które od kilku tygodni widnieją w polskiej ofercie.
Elektryk uzupełnia gamę i robi to w dobrym stylu. Na drodze zachowuje się pewnie, zużywa akceptowalne porcje prądu i można go ładować z prędkością 100 kW. Do tego jest wygodny, wyposażony w wiele gadżetów z zakresu komfortu i bezpieczeństwa, a także całkiem dynamiczny. Problemem pozostaje cena.
1.0 T-GDI 120 KM i manualną przekładnią został wyceniony na 107 900 zł. Jeśli życzymy sobie automatu, wystarczy wysupłać z portfela 10,5 tysiąca. W cenniku przydałby się wariant o mocy około 150 KM. Takiego nie ma, zatem skazani jesteśmy na 198-konną Konę 1.6 T-GDI – od 127 400 do około 180 tysięcy zł. Klasyczna hybryda HEV to 134 400 zł w bazowej odmianie Smart. A elektryk? Oficjalne ceny powinny pojawić się w najbliższych dniach. Materiał powstał podczas wyjazdu sfinansowanego przez Hyundai Polska, część wykorzystanych zdjęć to zdjęcia producenta.