Mam za sobą nieprzespaną weekendową noc, którą spędziłem na mieście. Nie byłem w klubie, nie umówiłem się z moją dziewczyną. Przez osiem godzin siedziałem w wypełnionym ludźmi mikrobusie i stałem na mrozie na środku ulicy, ale nie żałuję, bo uczestniczyłem w wyjątkowym transporcie.
Więcej ciekawych relacji z Warszawy znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Podobno to największa operacja transportowa w historii Polski. Gigantyczna maszyna do drążenia tuneli (TBM — Tunnel Boring Machine) przypłynęła do nas z Hiszpanii. Wcześniej wierciła tunele obwodnicy Madrytu. Później wsiadła na statek w porcie Santander i przypłynęła do Szczecina. Stamtąd barką do Opola, a później drogą lądową dotarła do Janek pod Warszawą.
Właśnie trwa transport jej najcięższych elementów przez Polskę w okolice Rzeszowa. Potężnymi naczepami podróżuje pięć podzespołów: tarcza wiertnicza, tzw. erektor (układający betonowe sklepienie wyrzeźbionego w ziemi i skale tunelu) oraz trzy z siedmiu części obudowy monstrualnego kreta.
Najcięższe elementy ważą 220-230 ton. Do transportu najbardziej kłopotliwego została opracowana specjalna dwuczęściowa platforma, która ma aż 34 skrętne osie. Pchają i ciągną ją dwa ciągniki siodłowe, a trzeci je ubezpiecza. Zwrotność ponad 70-metrowego zestawu jest nieprawdopodobna, o czym mogłem się przekonać na własne oczy.
Za chwilę opowiem, jak wyglądał nocny transport przez Warszawę, ale najpierw rzecz najważniejsza: imię tunelownicy! W internecie trwa na nie konkurs, są różne pomysły: Cukiereczek (ze względu na kształt tarczy), Inflacja, a nawet, o zgrozo, Mucha, ale nie mówcie tego jej konstruktorom. Tradycją jest nadawanie takim maszynom imion żeńskich. Po co? To tylko zabawa i nie ma w niej nic złego.
Transport TBM wywołuje niezłe zamieszanie na drogach i z tego powodu podróżuje tylko nocą, pomiędzy godz. 22, a 6 rano. W sobotę czekał na prawych pasach trasy S8 pod Warszawą. Dlaczego tam, a nie na MOP-ie? Pytają o to ci, którzy narzekali na korki w ciągu dnia.
Niestety na trasie konwoju nie ma żadnego Miejsca Obsługi Podróżnych w odległości od stolicy, która by gwarantowała bezpieczne pokonanie całego miasta nocą. Ryzyko zablokowania porannego ruchu w Warszawie było zbyt wysokie i organizatorzy wybrali mniejsze zło.
Elementy tunelownicy jechały powoli trasą S8, potem S2. Później skręciły na Puławską, przejechały Ursynowem, Doliną Służewiecką, skręciły do Wilanowa i dostały się na z powrotem na Południową Obwodnicę Warszawy (trasę S2), ale już za miastem. Dlaczego właśnie tak?
Pokonanie tunelu pod Ursynowem było możliwe, ale zbyt niebezpieczne ze względu na minimalne ryzyko utknięcia pod ziemią. Gdyby cokolwiek poszło nie po myśli organizatorów, tunel POW zostałby zablokowany, bo do tunelu nie wjadą mobilne dźwigi.
Oprócz 73-metrowego ciężarowego węża, ważącego ponad 400 ton, jechały jeszcze dwa inne zestawy ciężarowe oraz mnóstwo pojazdów towarzyszących: piloci, policyjna eskorta, zapasowy ciągnik siodłowy, mobilne tablice VMS (Variable Message Signs), kosztowne poduszki zderzeniowe (osłony energochłonne ubezpieczające kolumnę z tyłu) oraz liczne auta wiozące przedstawicieli wszystkich zaangażowanych w transport stron (m.in. GDDKiA, DB Schenker, Mostostal Acciona i MTD Skuratowicz). No i ja, na prominentnym miejscu tuż za sunącą majestatycznie czerwoną tarczą.
To nieprawda, że konwój przez cały czas porusza się z prędkością 10 km/h. Takie ograniczenie obowiązuje wyłącznie podczas pokonywania i omijania obiektów mostowych (na całej trasie jest ich prawie 400). Chwilami ogromny zestaw przesuwał się całkiem żwawo, ale niemal zawsze był możliwy do doścignięcia przez wprawnego biegacza.
Najwolniej pokonywał skrzyżowania i przeciskał się pod niektórymi wiaduktami. Z mojej perspektywy wyglądało, jakby było pod nimi zbyt mało miejsca, ale zawsze się jakimś cudem udawało przejechać. Podobnie z ciaśniejszymi skrzyżowaniami.
Nie wierzyłem, że uda się skręcić w ulice Pileckiego i Anody na Ursynowie, ale i tu kierowcy ciężarówek zaskoczyli mnie precyzją. Ucierpiało zaledwie kilka znaków drogowych, w jednym miejscu trzeba było położyć sygnalizację świetlną. Wszystkie elementy infrastruktury drogowej zostały doprowadzone do poprzedniego stanu od razu po przejeździe.
Co chwilę na zewnętrznej części naczepy siadali ludzie z obsługi, którzy wykonywali najważniejszą podczas transportu czynność. Przy pomocy hydraulicznych siłowników poziomowali ułożenie tarczy, tak aby olbrzymia masa nie przeważyła w którąkolwiek stronę. Wbrew pozorom drogi nie są idealne poziome i równe. Zwłaszcza na zakrętach wyprofilowano je pod sporym kątem. To podwyższa poziom bezpieczeństwa poruszających się po nich na co dzień samochodów, ale jest sporym wyzwaniem w trakcie przewożenia olbrzymiego ciężaru.
Mimo nocnej pory i mrozu na miejskiej części wyznaczonej trasy towarzyszyło nam mnóstwo gapiów. Ludzie traktowali przejazd maszyny TBM jak rozrywkę lub święto i szczerze mówiąc, trudno im się dziwić. Taki transport zdarza się raz na wiele lat. Na Ursynowie pomachałem siostrze wyglądającej z okien mojego rodzinnego bloku i pojechałem dalej w stronę Wilanowa.
Co zrobiło na mnie największe wrażenie? Nigdy byście nie zgadli. Nie chodzi o potęgę zestawu ciężarowego, olbrzymi rozmiar tarczy, liczbę obserwujących osób, czy policyjne koguty. Najbardziej zaskoczyło mnie skupienie i idealna organizacja osób realizujących ten transport. Czułem się jak w czasie wojskowej operacji specjalnej.
Przez cały czas słyszałem informacje przekazywane przez krótkofalówki. Niektóre brzmiały jak wskazówki rajdowego pilota, inne budziły moje przerażenie, ale tylko na początku. Potem przyzwyczaiłem się do branżowego slangu. Około czwartej w nocy długi konwój opuścił drogi stolicy, chyba nawet przed planowanym czasem. Niech jedzie bezpiecznie aż za Rzeszów. Nie będę tęsknił za tunelownicą, bo wywołuje niezłe zamieszanie na ulicach Warszawy, ale też nieprędko zapomnę tę noc.