Harley-Davidson to nie marka z technologiami zaczerpniętymi wprost z laboratoriów NASA. Nie ma tu przełomowych rozwiązań zapierających dech przy każdym odkręceniu manetki. Jest zupełnie inny poziom magii, zarezerwowany tylko dla Amerykanów produkujących jednoślady nieprzerwanie od 120 lat. Sprzęty, które możemy podziwiać od dekad w filmach zza oceanu, poczynając od kultowego obrazu "Easy Rider", w którym Peter Fonda i Dennis Hopper ujeżdżali customowe choppery tej marki. W czasach, gdy nasze podwórko motoryzowały produkty z logo SHL, WSK i Jaw Terminator T-800 nie mógł wsiąść na nic innego, niż Harleya FLSTF Fat Boya w "Dzień Sądu". Motocykl H-D pojawił się również w „Miasteczku Twin Peaks" Davida Lyncha. Tutaj to Electra Glide Jamesa Marshalla grała drugie skrzypce. Przykłady możemy mnożyć i lekko zazdrościć, że w naszych realiach nie udało się nigdy zbudować podobnej rozpoznawalności, chociażby przedwojennym Sokołem. Ech, aż się łezka w oku kręci na myśl o tym, co by to było...
Społeczność motocyklowa daleka jest od tej samochodowej. Pozdrawia się, jak niegdyś kierowcy Alfy, chętnie sobie pomaga w sytuacjach kryzysowych i jest zazwyczaj skłonna do kurtuazyjnej pogawędki. Niezależnie, czy dosiadamy Harleya, Hondę, BMW czy Junaka. Wielu z nas ma jakieś wspomnienia związane z dwoma kołami i argument do zagajenia rozmowy. Czasem głębszej, czasem płytszej.
Tak właśnie wygląda podróżowanie w sporej grupie i spotkania z przypadkowymi ludźmi w mniej przypadkowych miejscach. Gang widlastych silników maszyn przemieszczających się w kolumnie przez małe miasteczka potrafi nawet lekko wystraszyć, ale tylko starsze osoby, bo te młodsze wręcz otwierają buzie w zachwycie. Rzecz rzadko spotykana w Polsce, ale warto szukać podobnych eskapad. Podłączać się pod wędrowców szukających towarzyszy etyliny. W grupie raźniej i zdecydowanie ciekawiej.
Do tego doliczamy niespieszne tempo. Trudno zapanować nad ośmioma maszynami. Tym bardziej że parafii jest kilka. Amerykanie mają w swej ofercie Pan Americę klasyfikowaną jako adventure, gromowładnego Sportstera, siejącego niepokój dźwiękiem Fat Boba czy chociażby ultra turystyczne CVO Road Glide. Oferta jest szeroka, ale motocykle zza wielkiej wody mają wspólny mianownik. To nieco archaiczna budowa korzystająca ze sprawdzonych rozwiązań, przyjemny dla ucha jeźdźca i otoczenia pomruk z wydechu i silniki większe niż w wielu osobowych autach. To jednak może być w najbliższym czasie kość niezgody z brukselskimi możnowładcami.
Kto doświadczył obcowania z rodziną Harleya, dobrze wie, że tutaj igranie z prawami fizyki, sprawdzanie granicy przyczepności opon czy brawurowe popisy na jednym kole, nie wchodzą w grę. Jest za to sielanka, prędkość dopasowana do warunków drogowych i wszechobecna uprzejmość. Rozkoszowanie się bursztynowym świerzopem, gryką jak śnieg białą i niezmierzonym horyzontem o urodzie opisanej przez XIX-wiecznych wirtuozów pióra.
Istotne, że w naszej krajowej przestrzeni drogowej nie brakuje alternatyw dla dróg szybkiego ruchu. Tam, gdzie wybudowano ekspresówki, na lokalnych trasach ruch właściwie ustał poza godzinami szczytu. Idealne warunki dla kawalkady lekko zmarzniętych motocyklistów. Mogących zachłysnąć się rykiem 2-litrowego silnika ustawionego w pozycji V-Twin, pracującej z wyraźnym oporem skrzyni biegów czy przednią owiewką chroniącą głównie tułów z pominięciem wrażliwych na niskie temperatury dłoni.
Jest trochę analogowo, a trochę cyfrowo. Harley idzie powoli z postępem. Klasyczne modele nie poddają się cyfryzacji, a te nowsze i wpisujące się w wielką turystykę lub błotne przygody, zyskały digitalowe kokpity. W wielkich krążownikach wciąż dominuje stylizacja nawiązująca do poprzednich dekad. Duże wrażenie robią lakiery i zestrojenie wydechu. Opcjonalnie może być jeszcze bardziej donośny i bulgoczący na niższych częstotliwościach.
Projektanci sporo uwagi poświęcili na dopieszczenie detali. Pietyzm rzuca się w oczy i działa niczym magnes na wiele postronnych osób. To wyjątkowo mocny punkt programu. Stylizacja świateł LED, filtra powietrza, kufrów czy obudowy głośników (Rockford Fosgate) w CVO Road Glide. Wszystko się zgadza i pokrywa z tym, co mogliśmy podziwiać w amerykańskiej kinematografii na przestrzeni ostatnich dekad. Z tym że sukcesywnie unowocześnianie, choć bez zbędnego pośpiechu. Na drugim biegunie mamy przełączniki rodem z lat 70. i 80., a także liczne zdobienia stanowiące ukłon dla minionych epok. Udane pomieszanie analogowego świata ze względnie współczesnymi gadżetami.
Na drodze Harley wprowadza w stan odprężenia. Choć trzeba się do niego przyzwyczaić. Do sporego momentu przenoszonego na tylne koło. Około 160-180 Nm na śliskiej nawierzchni nietrudno okiełznać, ale trzeba oswoić się z amerykańską maszyną. Z jej wibracjami, lekkimi kaprysami i charakterystyką prowadzenia. Są bardziej intuicyjne i przewidywalne sprzęty, ale bez tej całej otoczki międzykontynentalnej i legendy budowanej przez 120 lat.
Trzeba też włożyć sporo siły we wbijanie kolejnych przełożeń. Na początku ten proces może przypominać przyuczenie u kowala. Potem idzie już gładko, jeśli oczywiście pamięć mięśniowa funkcjonuje poprawnie. Warto mieć również na względzie masę. U Amerykanów pojęcie wagi piórkowej nie funkcjonuje. Bierzemy pierwszy z brzegu przykład. Low Rider ST startuje z poziomu 315 kilogramów bez płynów. Dorzucamy jeźdźca, ekwipunek i otrzymujemy solidny pocisk balistyczny. Nieco leniwy przy starcie, ale nabierający animuszu wraz ze wzrostem prędkości. Co ważne, pod prawą ręką nie brakuje pary, choć maszyny zza oceanu nie prowokują do podbramkowych zagrywek. Powiatowe szlaki pokazały, że najlepiej podróżuje się z prędkościami lekko poniżej dopuszczonego przepisami limitu.
Majestatycznie i płynnie. W dość wygodnej pozycji, ale innej niż u szeroko pojętej konkurencji. Mogącej wywoływać ból pleców lub ramion. Dobrze zatem robić regularne przerwy celem rozprostowania kości. Jedni się adaptują błyskawicznie, inni będą potrzebować więcej czasu. Taka przypadłość oryginalności.
W budowaniu silnych więzi rodzinnych Harley nie ma sobie wiele do zarzucenia. Amerykanie jak nikt potrafią grać na emocjach, choć innowacjami nawet nie starają się dorównać Space X. Snują leniwą, wciągającą opowieść w asyście ognia, powietrza i wody. Żonglują żywiołami w taki sposób, by schować w kieszeni wady i wyciągnąć na piedestał pozytywne wibracje. Zarówno te mechaniczne, jak i nienamacalne, metafizyczne. Nam to odpowiada, ale warto samemu zmierzyć się z amerykanizacją, by przekonać się o własnych wyobrażeniach dotykających świata dwóch kół. Motocykle udostępnił do testu polski przedstawiciel marki Harley-Davidson. Firma nie miała wpływu na powyższą treść, ani wglądu w tekst przed publikacją.