Harleye są specyficzne i na pewno nie każdemu przypadną do gustu, ze względu na wizerunek i wrażenia z jazdy. Przede wszystkim niektórym kojarzą się ze starszymi panami albo motocyklowymi gangami. Poza tym często można usłyszeć, że są kapryśne w czasie eksploatacji, a dodatkowo "nie przyspieszają, nie skręcają i nie hamują". To wszystko jakiś czas temu się zmieniło, a obiegowe opinie na ich temat zawierają tylko szczyptę prawdy. Po pierwsze nowoczesne modele tej marki jeżdżą znacznie lepiej, niż się o nich mówi. Po drugie, Harley-Davidson od lat próbuje odmłodzić swój wizerunek i te działania wreszcie zaczynają przynosić skutki. To wciąż są specyficzne jednoślady, ale wcale nie takie, jak myśli o nich większość. Żeby to zrozumieć, musiałem pojeździć czterema różnymi Harleyami: od najmniejszego do największego.
Pierwszy był model dla początkujących, czyli Nowy Nightster. Potem wsiadłem na bardzo ciekawego baggera wagi średniej, czyli Lowridera ST. Być może zrobiłem to zbyt wcześnie, bo nie doceniłem go wystarczająco. Następny był nowy Breakout, w którym się zakochałem, mimo że do mnie nie pasował. Był trochę za wielki i za bardzo błyszczący, ale absolutnie wyjątkowy. Teraz jeździłem jednym z najsłynniejszych turystycznych modeli tej marki, który jest ukoronowaniem marzeń wielu entuzjastów. Harley-Davidson Street Glide jest prawie 400-kilogramowym baggerem należącym do flagowej serii Grand American Touring i nawiązującym do słynnej Electry Glide. Na szczęście byłem na niego gotowy, dlatego doceniłem specyficzny klimat, który wiąże się z jazdą tym motocyklem. H-D Street Glide to najlepsza wizytówka marki z Milwaukee, jaką sobie można wyobrazić. Jest potężny, mocny, porządnie wykonany i niezwykle wygodny. Bardzo mi się spodobał, chociaż nie jest to turystyk dla każdego. Harleya trzeba polubić, ale teraz łatwiej to zrobić, niż kiedykolwiek wcześniej.
Model Street Glide to jeden z klasyków Harleya. Jego owiewka Batwing jest legendarna, bo nawiązuje do jednego z najsłynniejszych modeli, czyli Electry Glide, w którym takie wyposażenie pojawiło się w 1969 roku. Najpierw była łatwa do demontażu i pusta jak wydmuszka, ale teraz jest w niej schowany ekran, głośniki zestawy audio, lusterka i schowek na drobiazgi. Model Street Glide zadebiutował znacznie później, bo dopiero w 2006 roku, ale trochę uproszczając jest właśnie Electrą, tylko ogołoconą z kilku elementów wyposażenia i w ten sposób zmienioną w baggera. Dlatego od razu zyskał uznanie fanów tradycyjnych modeli, którzy nie szanują niczego mniejszego od pełnowymiarowej serii Grand American Touring.
Aktualny Street Glide (wraz z Road Glide, który różni się od niego głównie owiewką) to zupełnie nowe wersje przygotowane przez inżynierów Harleya na 2024 rok. Co się w nim zmieniło? Przede wszystkim jest lżejszy, ma nowy większy i mocniejszy o 22 proc. silnik Milwuakee Eight o poj. 117 cali (1917 cm3). Nowe są też: bardziej opływowe owiewka, duży ekran TFT, elektronika z trybami jazdy, czujnikiem IMU i układami dbającymi o bezpieczeństwo kierowcy, zbiornik paliwa i bardziej pojemne kufry. Nie zmieniło się tylko jedno: wszędzie gdzie się pojawi Street Glide, natychmiast ściąga spojrzenia, nawet jeśli jest w spokojnym szarym kolorze.
Nowy Harley-Davidson Street Glide jest lżejszy od poprzednika, ale wciąż waży z płynami 368 kg. Wszystko jest kwestią punktu odniesienia, więc dla kierowcy europejskich i japońskich motocykli to wciąż sporo. Tę masę czuć przede wszystkim podczas zatrzymywania się i manewrów parkingowych albo gdy jedziemy w korku. Jedno i drugie trzeba robić delikatnie, częściowo dlatego, że kierownicę obciąża też montowana do niej potężna owiewka. Kiedy już ruszymy z miejsca, nowym Street Glidem jeździ się naprawdę łatwo. Zestawienie sporej masy własnej z silnikiem o mocy raptem 107 KM nie brzmi najlepiej, ale w rzeczywistości nowy model bardzo chętnie rwie do przodu i przyspiesza dobrze przy każdej prędkości.
Ani przez chwilę nie czułem, żeby brakowało mu werwy, głównie dlatego, że rozpędza go potężny moment obrotowy o szczytowej wartości 175 Nm. Przyspieszaniu towarzyszy fantastyczny dźwięk, który wydają tylko motocykle tej marki. To może zaskoczyć sporo osób, ale tym potężnym motocyklem da się jeździć naprawdę dynamicznie. Uczucie prowadzenia krążownika szos nigdy nie mija, bo ten model jest trochę ociężały, ale jeśli go do tego zachęcimy, Street Glide skręca naprawdę przyjemnie i precyzyjnie. Najgorzej jest z hamowaniem z wysokich prędkości, które wciąż przypomina zwalnianie, a ściśnięcie klamki wymaga użycia sporej siły. Ten manewr lepiej planować z pewnym wyprzedzeniem. Za to bardzo podoba mi się duży ekran o przekątnej 312 mm, który zastąpił klasyczne zegary z małym wyświetlaczem pośrodku. Grafika systemu operacyjnego Skyline jest atrakcyjna, a oprogramowanie łatwe w obsłudze.
Harleyem-Davidsonem Street Glide podróżuje się bardzo komfortowo. Ma jedną z najwygodniejszych kanap, na jakich siedziałem, a platformy na stopy są zaskakująco praktyczne. W trakcie miejskiej jazdy można oprzeć buty na ich krawędziach i w tej sposób przyjąć bardziej sportową pozycję, a w czasie podróżowania wygodnie wyprostować nogi. Jedyne co przeszkadzało mi w trasie to nieco zbyt duży napór wiatru na kask i właśnie na nogi, które nie są przed nim chronione w żaden sposób. Pierwsza cecha wynika z zastosowania "sportowej" niskiej szyby. Za to ilość powietrza, która dociera do tułowia, można regulować sprytną klapką w owiewce, obok której znajduje się genialna szuflada na drobiazgi. Mieści się w niej naprawdę dużo rzeczy, a oba rozwiązania, chociaż proste, są naprawdę wygodne. Poza tym w zintegrowanych bocznych kufrach można schować dużo bagażu. Są ryglowane centralnym zamkiem i otwierane do góry, a nie jak np. w Lowriderze ST na boki. Dzięki temu znacznie łatwiej się z nich korzysta, bo łatwiej spakować rzeczy do środka, a po otwarciu nie wypadają na ziemię.
Harley Davidson jednocześnie zaprezentował dwa bardzo podobne nowe modele, które różnią się przede wszystkim owiewką. Road Glide ma pysk rekina (ang. Sharknose) mocowany do ramy, a Street Glide ikoniczną osłonę przed wiatrem Batwing przykręconą do amortyzatora, której historia zaczęła się od akcesoriów w latach 60. Reikinimi Road Glide’ami ścigają się zawodnicy wyścigowej serii King of the Baggers i to chyba on ma bardziej młodzieżowy wizerunek. Street Glide być może został zaprojektowany z myślą o miłośnikach klasycznych Harleyów, ale ani przez moment nie czułem się na nim jak dziadek. Za każdym razem kiedy odkręcałem rolgaz, miałem wrażenie, że młodnieję.
Nowe modele marki z Milwaukee naprawdę stały się o wiele bardziej nowoczesne, lżejsze i lepsze. Niestety nie są coraz tańsze, a wręcz przeciwnie. Nowy Street Glide kosztuje co najmniej 33 200 euro, czyli ponad 142 tys. zł. Poza tym nie jest najwygodniejszym turystykiem na świecie, ani najłatwiejszym motocyklem do jazdy, ale w nowym wydaniu stał się o wiele lżejszy i lepszy od poprzednika. Dzięki temu można nim jeździć bardziej dynamicznie i łatwiej poradzić sobie w miejskim ruchu, chociaż wciąż nie jest optymalny do jazdy w europejskich miastach. Mimo to duży bagger z charyzmatycznym silnikiem V-Twin naprawdę mnie urzekł.
Harley-Davidson Street Glide to motocyklowa wersja amerykańskiej limuzyny z potężnym silnikiem V-8, kategorii, która kojarzy się z najlepszymi czasami motoryzacji z USA. Ten model wciąż otacza wyjątkowy nimb, mimo że został skonstruowany z użyciem zdobyczy techniki XXI w. Czasami czułem się na nim jakbym jechał restomodem, bo większość motocykli (i samochodów) jest klasyczna albo nowoczesna. Street Glide jest jednocześnie jednym i drugim. To najlepsze połączenie starych i nowych rozwiązań na dwóch kołach, jakim jeździłem. W dodatku w duszy przez cały czas przygrywa amerykański blues rock i to raczej Joe Bonnamasa niż ZZ Top. Jeśli lubisz taki klimat i nie boisz się nowości, nowy Harley-Davidson Street Glide jest motocyklem dla ciebie. Motocykl wypożyczył do testu przedstawiciel marki Harley-Davidson na polskim rynku.