W czasach wielkich motoryzacyjnych fuzji geografia ma coraz mniejsze znaczenie, ale to w mekce kapitalizmu - Stanach Zjednoczonych Ameryki - zarabia się najwięcej. Na pierwszym miejscu w świecie uplasowała się Mary Barra, która jest dyrektorką (CEO) i prezeską zarządu koncernu General Motors.
W 2020 roku zarobiła astronomiczną kwotę - 23,7 miliona dolarów. To o 9,4 proc. więcej niż w 2019 roku. Mary Barra jest pierwszą kobietą w historii piastującą stanowisko szefowej koncernu motoryzacyjnego. Jako jedyna z menedżerek i szefów Wielkiej Trójki łączy funkcję dyrektorki firmy oraz prezeski.
Na drugim miejscu zestawienia zarobków znalazł się były szef Ford Motor Company Jim Hackett, który ustąpił z tego stanowiska w październiku 2020 roku (wciąż pełni rolę doradczą w koncernie). Na swojej pracy zarobił w 2020 roku 16,7 miliona dolarów.
Po piętach depcze mu CEO (Chief Executive Officer - ang. dyrektor generalny) amerykańskiej części megakoncernu Stellantis utworzonego w 2020 roku z połączenia FCA (Fiat Chrysler Automobiles) i PSA (Peugeot Societe Anonyme). Amerykanin Mike Manley zarobił w 2020 roku 14,2 miliona dolarów i znalazł się na trzecim stopniu podium. Nie wiadomo natomiast, jakie były zarobki Carlosa Tavaresa, globalnego CEO koncernu Stellantis.
Następca Hacketta w Fordzie, Jim Farley może pochwalić się zarobieniem w 2020 roku kwoty 11,7 miliona dolarów. W amerykańskim koncernie pracuje już 14 lat. W przeszłości pełnił między innymi funkcję szefa Forda w Europie oraz kierował marką Lexus należącą do Toyoty.
Dla porównania: szef europejskiego koncernu Daimler Ola Kallenius zarobił w 2019 roku 5,8 miliona dolarów. Kwota obejmuje pensję (1,6 miliona dolarów) i dodatki (4,2 mln dolarów). W 2020 roku jego wypłata została obcięta o 20 proc. w związku z kryzysem na rynku wywołanym przed epidemię koronawirusa.
Szef japońskiego koncernu Toyota, Akio Toyoda otrzymał w 2018 roku około 3,5 miliona dolarów wynagrodzenia, a dyrektor Ferrari Louis Camillier do momentu ustąpienia ze stanowiska w grudniu 2020 r. dostał wypłatę w wysokości "zaledwie" 450 tys. dolarów.
Najwyraźniej w Stanach Zjednoczonych panuje największe rozpasanie. Na obronę prezesów trzeba dodać, że zarobki części z nich również zostały obniżone z powodu negatywnego wpływu pandemii. Na przykład dyrekcja General Motors obcięła sobie zarobki o 20 proc.
Osobom pracującym w tym koncernie na stanowiskach kierowniczych obniżono pensje o 10 proc., ale zrekompensowano to w akcjach. Pozostałym pracownikom wstrzymano wypłatę 1/5 pensji od kwietnia do sierpnia 2020 roku. W październiku GM zwrócił im brakującą kwotę wraz z odsetkami.
Poza tym na zarobione w 2020 roku pieniądze amerykańskich prezesów i dyrektorów składają się nie tylko pensje, ale i wszystkie pozostałe formy wynagrodzenia: dodatki, premie, akcje itp. Mimo to kwoty są szokująco wysokie. W tym samym czasie sprzedaż samochodów na świecie spadła o 15 proc. W porównaniu z poprzednim rokiem, w 2020 r. sprzedano o 14,5 miliona mniej nowych aut.
Ale nawet w USA znaleźli się dyrektorzy, którzy całkowicie zrezygnowali z pensji. Należy do nich Elon Musk, który nie wziął za swoją zeszłoroczną pracę w Tesli ani grosza, mimo że w ciągu dwóch lat startup wyrósł na czwartą (a niektórzy uważają, że pierwszą) motoryzacyjną siłę w USA. W 2018 r. Musk w rezultacie śledztwa prowadzonego przez komisję papierów wartościowych musiał zrezygnować ze stanowiska prezesa spółki, ale wciąż jest dyrektorem Tesli (CEO).
Pewnie rezygnacja nie przyszła mu z trudem, bo dzięki posiadaniu 22,4 proc. akcji samochodowego giganta wartych prawie około 184 miliardów dolarów wciąż jest jednym z najbogatszych ludzi na globie. Poza tym za to, że spełnił sześć warunków postawionych w kontrakcie, w 2020 roku otrzymał od zarządu opcje na ponad 50 milionów akcji firmy.
Może je kupić po 70 dolarów za sztukę, a ich aktualna wycena to około 700 dolarów. Oznacza to, że na takiej transakcji zyskałby około 32 miliardy dolarów, jednak nie wiadomo, czy skorzysta z tej możliwości.