Na wstępie trzeba zaznaczyć, że to nie jest auto dla każdego, nawet jeśli mamy wolny milion złotych. Chociażby na kolejny gadżet do postawienia w garażu obok Porsche 911 i Toyoty Prius. Mercedes jest toporny i wymaga szczególnego traktowania. Czasem bywa niczym słoń w składzie porcelany, choć po dekadzie treningów z Ewą Chodakowską.
W mieście bywa nieporęczny z uwagi na gabaryty stawiające go niemal na równi z busami kurierskimi. Gdyby mógł zacumować w jednym ze śródziemnomorskich portów, miałby swoje wyróżnione miejsce obok stanowisk dawnych kanclerzy RFN. W Polsce mamy bardziej przyziemny klimat i szczególne warunki. Dotyczą chociażby parkingów podziemnych. Gelendą wjedziemy, ale będziemy nerwowo wyczekiwać bolesnego chrobotania blachy. Auto ma 197 centymetrów wysokości. Do tej układanki dokładamy 198 szerokości i 487 cm długości. Stojąc na światłach, możemy z powodzeniem przeglądać nowe zdjęcia na portalach społecznościowych w telefonach u sąsiadów. Także tych w Porsche Cayenne czy Mercedesie GLE. Przypomnijmy, że Klasa G ma prześwit wyrażony wartością 24 cm.
Mimo archaicznej prezencji, dostajemy wiele nowatorskich rozwiązań. To przede wszystkim matrycowe reflektory LED o zasięgu kilkuset metrów. Z tyłu też wpisano diody. I to by było na tyle. Reszta nawiązuje do pierwowzoru. Kierunkowskazy na masce? Podobne spotkamy w pojazdach dostarczających towar na giełdy owocowo-warzywne. Niemal tożsame skojarzenia mamy z bocznymi przetłoczeniami i linią szyb. Tutaj to jednak wszystko współgra, a gdzie indziej wywołuje wewnętrzny niepokój. Trzeba przyznać, że Niemcy potrafią grać na sentymentach jak nikt.
By dostać się do kabiny, musimy sforsować wydatny próg i pokonać klamkę. Nie każdy to potrafi w dobie bezkluczykowego dostępu. Szarpanie nic nie da. Mocno wciskamy guzik niczym w wozie opancerzonym z czasów zimnej wojny. Kolejną przeszkodę stanowi próg. Warto na nim postawić nogę i bokiem wślizgnąć się na fotel obity skórą. Funkcjonowanie centralnego zamka przypomina wystrzał z wyrzutni przeciwpancernej. Można się przestraszyć, ale i oczarować. Sterujemy nim przyciskiem w pilocie. Dźwięk zamykania drzwi to także temat na przewód doktorski na wydziale mechanicznym. Sporo siły trzeba użyć, by domknąć szczelnie ciężkie wrota. To samo tyczy się pokrywy bagażnika poruszającej się w płaszczyźnie poziomej. Próżno szukać tu kompromisów.
Powiewem nowoczesności są ekrany. Te w Gelendzie mają 12,1 cala i zostały przeniesione wprost z poprzedniej generacji Mercedesów klasy średniej – C i E. Bez Wodogrzmotów Mickiewicza, za to z przyzwoitą przejrzystością i nasyceniem kolorów. Mnogość opcji sprawia, że spędzimy z nimi trochę czasu, by poznać większość przydatnych funkcji. Ważne, że media współpracują z dobrym audio sygnowanym przez firmę Burmester. Gra odpowiednio i pozwala na chwilę zapomnieć o basowym pomruku z wydechów wyprowadzonych z boku auta.
Musimy jeszcze wspomnieć o przestrzeni. Tej, mimo potężnych gabarytów kwadratowego flagowca, nie ma zbyt wiele. Zdecydowanie więcej względem wcześniejszych wcieleń, ale czworo osobników o wzroście 190 cm, może mieć lekki problem. Zwłaszcza z tyłu, gdzie przydałoby się odrobinę więcej centymetrów przed kolanami. Bagażnik pochłonie 667 litrów. W sam raz na akcesoria myśliwskie, wędkarskie lub surfingowej. Trzeba jednak użyć siły, by sforsować prowadzące weń wrota. Te otwierają się na bok, jak za starych, dobrych czasów.
Najpiękniejsze chwile czekają nas za sterami Gelendy. By za nimi usiąść, należy opracować skuteczną metodą wsiadania. Auto jest wysokie, zatem przydaje się wydatny próg, a samo wchodzenie przypomina zdobywanie kolejnych szczebli drabiny. Pierwszy raz będzie trudny. Każdy następny poprowadzi do rutyny i perfekcji. Odrobina ekwilibrystyki i fitnessu nikomu nie zaszkodzi.
Za kierownicą jest dość klaustrofobicznie, ale szybko zaaklimatyzujemy się na pokładzie niemieckiego prostokąta. Do przodu widoczność jest bardzo dobra. Z góry możemy obserwować otoczenie i kalkulować, czy zmieścimy się w wolnej przestrzeni podczas wyprzedzania. Choć wystarczy wcisnąć gaz, by przekonać się, że mamy do czynienia z wyścigówką. Oswajanie radzimy wykonywać powoli, bowiem do dyspozycji mamy aż 585 KM i 850 Nm. Takiej mocy nie powstydziłyby się pełnomorskie łodzie motorowe.
4-litrowy, doładowany motor V8 brzmi przyjemnie, nieco wulgarnie. Basowym pomrukiem flirtuje nie tylko z pasażerami, lecz również z postronnymi osobami. Dźwięk nie jest przesadnie nachalny, zatem długa, dynamiczna podróż stanie się przyjemnością. Mocne dociśnięcie gazu katapultuje 2,5-tonowego kolosa w 4,5 sekundy do setki. Animuszu nie brakuje też powyżej 100 km/h, a wskazówka prędkościomierza podda się po osiągnięciu 220 km/h. Mogłaby szybować dalej, ale konstruktorzy ograniczyli szybkość maksymalną elektronicznie. Pewnie dlatego, by na niemieckich autostradach nie ścigać się z Ferrari na drogach bez limitów.
Względem poprzednika, obecna generacja (od 2018) daje więcej pewności i frajdy. Mimo, że auto osadzono na ramie drabinowej, rozwiązania rodem z Niemiec pozwalają dość efektywnie korzystać z potencjału V8. Z przodu zaaplikowano niezależne zawieszenie z podwójnymi wahaczami poprzecznymi, zaś na przeciwległym biegunie sztywny most, pięć wahaczy przy kole, sprężyny śrubowe i adaptacyjne amortyzatory. Zestaw naczyń połączonych wygrywa całkiem miłą dla ucha melodię. Na prostych odcinkach Mercedes mknie niczym przecinak. Nie ma dla niego znaczenia, czy asfalt przypomina stół stolarski, czy wojskowy poligon po manewrach NATO. Gorzej w zakrętach, gdzie warto wcześniej zapoznać się z możliwościami auta i przestudiować prawa fizyki. Te są dla Niemca nieubłagane, chociaż cuda wyczynia elektronika optymalizująca tor jazdy.
Równie dużo zabawy mamy poza utwardzonymi szlakami. Gdy wyłączymy kontrolę trakcji (opcja dla zaawansowanych), będziemy sunąć bokami niczym rasowy sprzęt driftingowy. Błoto, piasek, szuter. Klasa G lubi każdą nawierzchnię. Nie ma też zahamowań przy opróżnianiu 75-litrowego zbiornika paliwa. Odwożąc dzieci do przedszkola przez zatłoczone arterie wielkomiejskie, komputer wskaże od 28 do 40 litrów. Im gęstszy ruch, tym apetyt się wzmaga. Na autostradzie i ekspresówkach, zejdziemy do 14-16 l. Kolejny litr urwiemy spokojnie przemierzając szlaki powiatowe i gminne.
Każdy kontakt z Gelendą przywołuje na myśl pierwszy kęs gofra z bitą śmietaną na wakacjach nad polskim morzem. W deszczu, w promieniach słońca i podczas wichury, smakuje tak samo dobrze, niezależnie od ceny. Mercedes bywa toksyczny przez swoje narwanie, przeciętną stabilność w zakrętach i nieprzyzwoite tempo osuszania zbiornika paliwa, ale ma tyle dobrych cech, że stanie się wiernym przyjacielem w mieście, jak i w długich, międzypaństwowych podróżach. Kultywuje ducha poprzedników i wtłacza do kabiny nowoczesne rozwiązania. Potrafi być aksamitny i kulturalny, a także brutalny i siermiężny. Jego siła tkwi w połączeniu skrajnych żywiołów. Trudno się nim nie zachwycać, chociaż z uwagi na wycenę, niewiele osób sobie na niego pozwoli.
Rozbicie świnki-skarbonki to za mało, by usiąść za sterami Gelendy ze znaczkiem AMG. Handlowiec szybko sprowadzi nas na ziemię ustanawiając próg wejścia na poziomie około 900 tysięcy zł. Dodatkowe 150-200 tys. zł z łatwością przeznaczymy na garść pakietów i akcesoriów. W zamian otrzymamy fantastyczną zabawkę dla dużych chłopców i tysiące przyjaznych spojrzeń od postronnych osób. Niektórzy mogą też ciskać w nas gromami. Niemniej, bilans jest niezwykle korzystny. Samochód do testów użyczył nam Mercedes-Benz Polska. Nikt nie miał wglądu w treść artykułu przed publikacją.