„No time to die" to najnowszy film o przygodach najsłynniejszego agenta 007 Jamesa Bonda. Jak w każdym wcześniejszych, również w tym pojawiły się niezwykłe pojazdy. Poza legendarnymi Astonami Martinami DB5, V8 Saloon, DBS czy Valhalla, nie zabrakło też Land Roverów. To właśnie te pojazdy służyły złoczyńcom do pościgów za słynnym agentem z licencją „00" na zabijanie. W głównej roli pojawiły się nowe Land Rovery Defendery, które wykonały fenomenalny ponad 30 metrowy skok, co zostało pokazane na wielkich ekranach. I choć wygląda to fenomenalnie to pojawiło się pytanie, ile było w tym wszystkim było prawdy, a ile „green screena"?
Więcej ciekawych testów, nawet tak wyjątkowych modeli, znajdziesz na stronie głównej gazety.pl
Na przygotowanym przez Land Rovera evencie mogłem się dowiedzieć, jak było naprawdę. Okazało się, że główny nacisk położono na zrealizowanie scen w jak najbardziej rzeczywisty sposób. Z tego względu do nagrywania wykorzystano prawdzie samochody. Co więcej nie zostały one znacząco przerobione względem pierwowzorów.
Defendery wykorzystane do filmu zostały doposażone w klatkę bezpieczeństwa, usunięto tylną kanapę oraz plastiki z drzwi, zastosowano dodatkowe wzmocnienia podwozia i zamiast zbiornika paliwa wstawiono ogniwo paliwowe z systemem gaśniczym ze względów bezpieczeństwa. To wszystko nie tylko od lżyło samochód, ale też wskazało najważniejszą jego cechę – wytrzymałość. Tak, ten pojazd skakał oraz pokonał wszystkie przeszkody na seryjnym zawieszeniu. Najbardziej wrażliwym elementem okazała się chłodnica, która podczas lądowania po prostu nie wytrzymywała naprężeń.
Evangelos Grecos – szef kaskaderów zatrudnionych przy produkcji filmu „No time to die", powiedział, że Land Rover to jeden z lepszych pojazdów do tego typu pracy. Sprawdził się w ekstremalnych sytuacjach i co ważne mimo wyzwań, jakie przed nim stawiano, nie podał się tylko po prostu robił swoje.
Już na wstępie chcę wyjaśnić, że w filmie nie zagrały limitowane odmiany z Defenderów z silnikami V8. Były to auta, pod których maskami pracowały 6-cylindowe, benzynowe jednostki spalinowe o mocy 400-koni mechanicznych. To jednak nie jest ujma dla tego samochodu. Na przygotowanym polu, gdzie warunki terenowe pogarszał padający deszcz, mogłem na własnej skórze przekonać się co ten samochód potrafi. Już samo wejście do tego auta było pewnym wyzwaniem. Przejście przez klatkę bezpieczeństwa do dość wysoko zawieszonego pojazdu nie było proste. Następnie trzeba było wygodnie zasiąść w kubełkowym fotelu z 5-punktowymi pasami bezpieczeństwa. Co ciekawe deska rozdzielcza nie została zmodernizowana. Pojawił się natomiast hydrauliczny (drifotwy) ręczny, który pomagał podczas konieczności „podcięcia" samochodu.
Po zajęciu pozycji i zapięciu pasów udało się w końcu odpalić tego potwora postawionego na terenowych oponach. Pomruk V6-tki był przyjemny dla ucha. Po szybkim włączeniu wszystkich blokad, mogliśmy ruszyć. Na prawym fotelu siedział sam Evangelos Grecos, który instruował mnie co mam robić oraz jak sprawić by ten samochód robił to co chce. Jazda z taką legendą obok to nie lada zaszczyt, a tym większe wyróżnienie, gdy jego rady faktycznie sprawiały, że pojazd na mokrym zoranym już polu robił dokładnie to co chce i to przy prędkościach przekraczających nawet 80 km/h. Nie zabrakło też kilku wyskoków, które potwierdzały, że Land Rover Defender to świetny pojazd. Oczywiście nie były tak spektakularne jak w Bondzie, ale dla mnie i tak było to doświadczenie życia.
Krótka przejażdżka Defenderem z filmu była dla mnie namiastką tego co trzeba zrobić by sceny w takich produkcjach, jak o agencie „007", wyglądały jak najbardziej realnie. To ciężka praca, która wymaga setek godzin do dojścia do perfekcji. Nic więc dziwnego, że w kaskaderskiej obsadzie pojawiają się gwiazdy, które swoje umiejętności ćwiczą od lat.
Natomiast jeżeli chodzi od nowego Defendera. Cóż może nie przyciągać spojrzeń swoim wyglądem, może również być uważany za podróbkę pierwowzoru. Jednak jednego odebrać mu nie można – możliwości. Pod tym względem wybił się na piedestał współczesnych samochodów terenowych, ucierając nosa nawet legendarnej Gelendzie (Mercedes serii G). I choć w filmie większość z tych samochodów się rozbiło to mimo wszystko szukając dobrej terenówki, wybór powinien paść właśnie na tego Brytyjczyka. Nie ma on licencji na zabijanie, ale z pewnością ma na off-roadowe extrema.