Jeśli patrzeć na miejskie elektryczne auto z tej perspektywy, Honda e osiągnęła sukces, zanim jeszcze pojawiła się w sprzedaży. Mówią o niej bez wyjątku wszyscy. Przy okazji jest samochodem elektrycznym o kilku unikalnych cechach i dwóch istotnych minusach. Ale zacznijmy od początku: dlaczego Honda e jest nazywana powrotem do korzeni marki?
Chodzi o wygląd zewnętrzny, który wyraźnie nawiązuje do jednego z pierwszych samochodów w historii firmy oraz pierwszego auta z nadwoziem hatchback marki Honda. Wbrew powszechnemu mniemaniu nie chodzi o model Civic pierwszej generacji, tylko o małą Hondę N360/N600. Honda e bardzo przypomina ją wyglądem zewnętrznym, ale różni się pod każdym innym względem.
Po pierwsze oczywiście ma elektryczny napęd, podczas gdy model N360/N600 był napędzany spalinowym silnikiem o motocyklowym rodowodzie. Po drugie w Hondzie e silnik jest zlokalizowany z tyłu, pod bagażnikiem i napędza tylną oś, a pierwowzór był autkiem o przednionapędowej architekturze - silnik umieszczony z przodu napędzał przednie koła.
Po trzecie Honda N360 była kei carem. To kategoria faworyzowanych podatkowo w Japonii maleńkich miejskich aut. Honda e waży trzykrotnie więcej (1,5 tony) i jest od niej dłuższa o cały metr (4 m).
Jest też na wskroś nowoczesnym autem. Sylwetka Hondy e nie zmieniła się znacząco w porównaniu z studyjnym pojazdem Urban EV Concept zaprezentowanym w 2017 roku na wystawie motoryzacyjnej we Frankfurcie. Zresztą pokrewieństwo z tym studium nie ogranicza się do wyglądu. Również w czasie jazdy Hondą e nie mija uczucie kontaktu z prototypowym środkiem transportu.
Elektryczna Honda zwraca ogromną uwagę, a jej kierowca czuje się przez cały czas wyjątkowo. To nie tylko kwestia jej unikalnego nadwozia, którego kształty polaryzują opinie. Przede wszystkicm chodzi o projekt wnętrza. Kabina Hondy e jest jedyna w swoim rodzaju.
Jak słusznie zauważyli jurorzy konkursu "The Best of Moto 2020", którzy bezapelacyjnie przyznali Hondzie nagrodę za design, wzornictwo modelu e bardziej niż typowy samochód przypomina przedmiot użytkowy, przypadkowo służący akurat do przemieszczania się.
Kierowca siedzi w wygodnym fotelu i ma przed sobą półeczkę o fakturze drewna oraz rząd ekranów ciągnący się przez całą szerokość kabiny. Obok siebie zmieszczono aż pięć kolorowych wyświetlaczy. Dwa zewnętrzne pełnią rolę lusterek bocznych. Trzeci wyglądający zza kierownicy zastępuje wskaźniki, ostatnie dwa w centrum zajmują się systemem multimedialnym.
Kierowca Hondy e czuje się trochę jakby siedział w domowym salonie przed meblościanką z telewizorem. Atmosfera panująca w tak wyjątkowym wnętrzu jest pozytywna. Po początkowym szoku łatwo się do niego przyzwyczaić, a multimedia są raczej przyjazne w obsłudze.
Wybieranie poszczególnych aplikacji przypomina korzystanie z tabletów. Całe środowisko pracy kierowcy jest raczej proste w obsłudze i przytulne, a pozycja za kierownicą bardzo wygodna.
Wyjątkiem są tylko ekrany zastępujące lusterka, do których trudno się przyzwyczaić, a nawet gdy to nastąpi, nie znikają pewne wady. W przeciwieństwie do klasycznych lusterek zmiana kąta wzroku kierowcy nie sprawia, że ujrzymy dodatkowy fragment drogi czy samochodu. Kamery, których obraz przekazują monitory są szerokokątne, co bardzo ułatwia parkowanie, ale słabo sobie radzą w trudnych warunkach pogodowych.
Gdy jest ciemno i pada deszcz, w miejskim ruchu widoczność momentami nie jest zbyt dobra. Wokół reflektorów aut jadących za nami tworzy się rodzaj świetlistej poświaty, aureoli zwanej efektem halo. To zjawisko sprawia, że trudno zobaczyć, co dokładnie dzieje się za nami.
Najgorzej pod tym względem wypada oferowane w droższej wersji Hondy e środkowe elektroniczne lusterko wsteczne. Sens zmiany z tradycyjnego lusterka na duet: monitor plus kamera, jest dyskusyjny.
Poza tym w bocznych kamerach mimo szerokiego pola widzenia trudniej ocenić odległość od samochodów jadących wokół nas, co w intensywnym miejskim ruchu może sprawiać problem. Honda pomyślała o tym i przyciskiem zlokalizowanym na dźwigience kierunkowskazów da się włączyć znaczniki, które ułatwiają wyczucie odległości, ale nie rozwiązują całkowicie problemu. Trzeba jednak przyznać, że jazda z takimi ekranami staje się z każdym kolejnym dniem łatwiejsza. Najgorzej jest na początku.
W przypadku lusterek bocznych przynajmniej wiadomo dlaczego zostały zlikwidowane. Klasyczne lusterka bardzo zwiększają powierzchnię czołową każdego samochodu, a to wpływa niekorzystnie na opór jaki stawia powietrzu i w konsekwencji na zużycie energii w czasie jazdy. Producenci od lat próbują sobie poradzić z tym problemem, ale do tej pory chyba nie znaleźli idealnego rozwiązania.
To drobna, ale zauważalna niedogodność. Drugą większą wadą jest niewielka pojemność akumulatorów, w które została wyposażona Honda e. Wynosi zaledwie 35,5 kWh, co formalnie pozwala na zasięg 210-222 km. Realny możliwy do przejechania dystans w zimowym klimacie i ruchu miejskim, który ciągle zmusza kierowcę do przyspieszania był znacznie mniejszy - 140-150 km.
Takie ograniczenie niestety skazuję Hondę e na rolę dodatkowego samochodu w gospodarstwie domowym, wyposażonym w odpowiednią infrastrukturę ładującą. Czytaj: szybką samochodową ładowarkę, bo używanie gniazdka 230 V do codziennego ładowania ma niewielki sens, bo trwa niemal 19 godzin. To niestety znacznie ogranicza potencjalnych nabywców do kręgu właścicieli domów i nowoczesnych apartamentowców z parkingiem podziemnym, którzy mają kilka aut w rodzinie.
Szkoda, bo poza tymi dwoma minusami Honda e nie ma żadnych istotnych wad i jest najlepszym elektrycznym samochodem miejskim, jakim jeździłem. Owszem, można mieć pretensje do niezbyt wygodnych klamek z przodu i z tyłu (wbrew pozorom Honda e ma dwie pary drzwi), małego bagażnika (171 litrów) i nie do końca praktyczne wykorzystanej przestrzeni z przodu. Tam zamiast silnika znalazło się gniazdo ładowania i rozmaite podzespoły, które zwykle towarzyszą jednostce spalinowej w komorze silnika.
Tego typu projekt ma jednak i pozytywny skutek uboczny w postaci idealnego rozkładu mas pomiędzy osiami samochodu, który wynosi 50:50 proc. W ten sposób można przejść do wymieniania zalet Hondy e, które są niebagatelne.
Mimo niewielkich rozmiarów jej konstruktorom udało się osiągnąć znakomite właściwości jezdne połączone z bardzo wysokim komfortem jazdy, który jest na niesamowitym poziomie. To efekt realizacji kilku konstrukcyjnych założeń.
Po pierwsze Honda e ma napęd na tylną oś oraz silnik umieszczony z tyłu. Dzięki temu może się pochwalić znacznie lepszą trakcją niż niemal każde miejskie auto. Silnik elektryczny sprawia, że przyspiesza natychmiastowo, a tylne koła bardzo efektywnie przekazują moc bez niepotrzebnego poślizgu kół.
Formalnie przyspieszenie modelu e nie jest piorunujące (8,3 s lub 9 sekund w słabszej wersji), ale w rzeczywistości robi bardzo dobre wrażenie i sprawia, że tym samochodem idealnie jeździ się po miejskich ulicach.
Taki układ napędowy ma również wpływ na komfort jazdy, bo nawet w czasie mocnego wciskania pedału przyspieszenia na precyzyjnie pracujący układ kierowniczy nie przenoszą się żadne wibracje ani szarpnięcia.
Znakomite resorowanie i wybieranie nierówności gwarantuje niezależne zawieszenie wszystkich kół. To również rzadkość w klasie miejskich aut, a sprawia że Honda e jest najwygodniejszym samochodem tej kategorii jaki znam.
Jazda Hondą e w miejskich warunkach jest niezwykle przyjemna pod każdym względem i nie wymaga wielkich przygotowań. Do wyboru są tylko dwa tryby jazdy: normalny i bardziej żwawy sportowy. Ponadto można włączyć funkcję pozwalającą na jazdę w warunkach miejskich przy użyciu tylko jednego pedału - przyspieszenia. Im lżej wciskamy go w podłogę tym mocniej samochód zwalnia, aż do całkowitego zatrzymania. To bardzo wygodne rozwiązanie.
Podsumowując: połączenie elektrycznego napędu na tylną oś, niezależnego zawieszenia kół obu osi, idealnego rozkładu mas i dobrego wytłumienia kabiny pasażerskiej sprawiają, że Honda e nie tylko jest żwawym mieszczuchem o unikalnej stylistyce, ale również niezwykle wygodnym autem. Ceną takich własności są wyżej wymienione wady, bo konstrukcja wymagała poważnych kompromisów.
Najłatwiej zrobić to przypominając, że dzięki akumulatorom o mniejszej pojemności samochód jest stosunkowo lekki i bardziej przyjazny dla środowiska naturalnego. Gdy korzystamy z szybkiej ładowarki o mocy 50 kW, poziom energii można uzupełnić od rezerwy do 80 proc. w zaledwie 31 minut.
Zamawiając ten model warto pamiętać, że za kabel do ładowania typu 2 trzeba zapłacić dodatkowo, a publiczne darmowe ładowarki zazwyczaj nie są w nie wyposażone.
Na szczęście Hondy e wcale nie trzeba bronić. To nie jest samochód, który ktokolwiek wybierze kierując się rozsądkiem. Jest wyjątkowa, a pod pewnymi względami nawet wyjątkowa. Chodzi o wygląd, projekt kabiny i komfort jazdy. Dzięki temu Honda e jest autem, w którym ktoś się zakocha od pierwszego kontaktu albo nigdy tego nie zrobi.
Polski przedstawiciel koncernu oferuje Hondę e w dwóch wersjach. Tańsza ma silnik o mocy 136 KM, wyposażenie Base i cenę 152 900 tys. zł. W droższej silnik rozwija moc 154 KM, co skraca przyspieszenie od 0 do 100 km/h o 0,7 sekundy. Prędkość maksymalna w obu przypadkach jest taka sama i wynosi 145 km/h.
Mocniejsza odmiana Honda e Advance kosztuje 165 900 zł. W porównaniu z wersją Base otrzymamy dodatkowo nieszczęsne elektroniczne środkowe lusterko, kilka układów wspomagających bezpieczeństwo (kamery 360 stopni i związane z nimi funkcje monitorowania martwego pola oraz ostrzegania przy wyjeżdżaniu z miejsca parkingowego), a także gniazdko 230 V na konsoli środkowej przydatne do ładowania laptopów.
Za kierownicą nowej Hondy e można poczuć się jak tester możliwości ekstrawaganckiego prototypu samochodu przyszłości, ze wszystkimi zaletami oraz wadami, które się z tym wiążą. Takie uczucie towarzyszy za każdym razem gdy rozpoczynamy nią jazdę i jest bezcenne.
Dopiero kolejne samochody elektryczne japońskiego producenta będą miały bardziej rynkowy charakter. Poznamy je w nadchodzących latach i mam nadzieję, że będą w podobny sposób wyjątkowe.