Trudno odmówić 47. prezydentowi Stanów Zjednoczonych zdecydowania i prężności w działaniu. Co rusz słyszymy o kolejnych mniej i bardziej kontrowersyjnych decyzjach. Aktualnie z punktu widzenia Europy najważniejszymi kwestiami jest tocząca się od prawie trzech lat wojna rosyjsko-ukraińska oraz nowe cła na produkty wyprodukowane w państwa wspólnoty. Niedawno rząd USA wprowadził 25 proc. cła na europejską aluminium i stal. Okazuje się, że wkrótce wyższymi stawkami celnymi zostaną objęte również samochody.
Jak stwierdził Donald Trump, nowe cła zostaną wprowadzone już 2 kwietnia, najwidoczniej podkreślając, że nie będą to jedynie primaaprilisowe żarciki. "Mógłbym wprowadzić je 1 kwietnia, ale zrobimy to drugiego" - stwierdził Trump w charakterystycznym dla siebie stylu. Nowymi stawkami mają być objęte pojazdy, które zostały wyprodukowane poza terytorium USA.
Prawdopodobnie cła osiągną poziom 25 proc., co ma być w pewien sposób odwetem za stawki, jakie przez wiele lat ściągała z amerykańskim firm m.in. Unia Europejska. Dla przypomnienia, auta z USA obciążone są 10 proc. cłem, podczas gdy na auta z Europy eksportowane do Stanów nałożona jest czterokrotnie niższa opłata, wynosząca 2,5 proc. USA zabezpieczyły jednak swój najbardziej dochody segment pick-upów - tego typu pojazdy wyprodukowane poza ich granicami obciążone są aktualnie 25 proc. stawką.
Wiele amerykańskich firm przyjęło z zadowoleniem propozycję Trumpa. Pozytywnie wypowiedział się w tym temacie m.in. Jim Farley, dyrektor generalny Forda. "Doceniamy pomysł prezydenta Trumpa, aby przyjrzeć się wszystkim importowanym do USA pojazdom, jako ważny krok naprzód" - stwierdził w poście na platformie X. "Kompleksowa polityka handlowa jest niezbędna do realizacji wizji prezydenta, aby wzmocnić amerykański przemysł samochodowy" - dodał biznesmen.
Warto zaznaczyć, że blisko 1/4 pojazdów oferowanych na amerykańskim rynku to auta importowane spoza terytorium Ameryki Północnej, a więc również spoza Kanady i Meksyku (dane Wards Intelligence). Podwyższenie ceł może mieć więc kilka skutków ubocznych. Konkurencja z Europy i Azji ograniczy sprzedaż swoich pojazdów, co przełoży się na niższe wyniki sprzedaży. Te z kolei mogą wpłynąć na podwyżkę cen, jak również na ograniczanie produkcji i kolejne zwolnienia w sektorze. Z drugiej strony, chcą oprzeć się chińskiej konkurencji, wiele firm może pokusić się o obniżenie swoich cenników, starając się w ten sposób utrzymać dochodowość na rodzimych rynkach.
Bardziej prawdopodobnym wydaje się jednak pierwszy scenariusz, czego najlepszym dowodem jest przypadek Porsche. W zeszłym tygodniu pisałem o słabych wynikach niemieckiego producenta, dla którego wprowadzenie ceł byłoby dramatyczne w skutkach - marka nie ma bowiem fabryki w USA, ani też w Meksyku czy Kanadzie. Niestety, pesymistyczne przewidywania się sprawdzają. Niedawno Porsche poinformowało, że zwolni nie setki, a prawie 2000 pracowników zatrudnionych w zakładach Zuffenhausen i Weissach. Jak tłumaczą przedstawiciele firmy, jest to rezultat nie tylko słabnącej sprzedaży, ale również "trudnych warunków geopolitycznych i gospodarczych".
Pod znakiem zapytania stoi jednak podwyższenie stawek na pojazdy z Kanady, a przede wszystkim Meksyku. Jest to o tyle istotne, że wiele firm, takich jak BMW, Audi czy też Ford, ulokowała tam swoje zakłady, unikając tym samym wysokich kosztów zatrudnienia. Zgodnie z zapisami umowy Stany Zjednoczone-Meksyk-Kanada (umowa USMCA) pojazdy, do których produkcji użyto co najmniej 75 proc. części pochodzących z tych trzech krajów, nie podlegają opłatom celnym. Trump nie wyklucza jednak, że pakt zostanie nieco zmodyfikowany. W 2026 roku zaplanowana jest jego rewizja, co umożliwi Amerykanom potencjalne podwyższenie ceł.