Ostatnio polscy kierowcy sportowych samochodów spowodowali zbyt dużo tragicznych wypadków i wywołali jeszcze więcej niebezpiecznych sytuacji, dlatego, że traktują publiczne drogi jak prywatne tory. To bezmyślne i niedojrzałe zachowanie. Pomijam już brak kultury, empatii i szacunku dla innych ludzi. Takie cechy ma wiele osób. Tylko że zbyt szybka jazda po publicznych drogach to dodatkowo stwarzanie śmiertelnego zagrożenia.
Więcej tekstów o bezpieczeństwie ruchu drogowego przeczytasz na stronie Gazeta.pl
Zdaję sobie sprawę, że większość kierowców w Polsce sądzi, iż posiadła niesamowite zdolności i akurat im nie przydarzy się wypadek. W jednej kwestii mają rację: wypadki się nie zdarzają, tylko sami je powodujemy. Ruch uliczny jest tak skomplikowanym i nieprzewidywalnym schematem, że niezależnie od poziomu umiejętności kierowcy nie da się przewidzieć wszystkiego, co się może wydarzyć. Najlepszym dowodem są niebezpieczne zdarzenia powodowane przez utytułowanych kierowców rajdowych. Nawet ich umiejętności nie są gwarancją bezpiecznej jazdy po ulicach, jeśli brakuje rozsądku.
To nie znaczy, że sportowe auta czeka powolna śmierć, a ich kluczyki trzeba odwiesić na kołki. Wręcz przeciwnie. Wciąż można nimi szaleć, jeździć agresywnie i bardzo szybko. Tylko trzeba to robić w odpowiednich warunkach: w miejscach zamkniętych dla ruchu. Na torach wyścigowych, autodromach i odcinkach specjalnych znacznie mniej rzeczy może nas zaskoczyć w czasie jazdy. A nawet jeśli tak się stanie i wypadniemy z drogi, zazwyczaj nie kończy się to groźnie, bo takie miejsca są zaprojektowane i przygotowane, aby nas chronić.
Poza tym, gdy wyszalejemy się na torze albo specjalnie zabezpieczonej płycie lotniska, przejdzie nam ochota na szybką jazdę po drogach, a dodatkowo zdamy sobie sprawę z granic własnych umiejętności. Zwykle leżą niżej, niż się nam wydaje. Dlaczego o tym piszę? Bo marka Audi ostatnio przypomniała mi, jak bardzo różni się jazda po torze od drogowej. Zrobiła to przy okazji imprezy Audi Driving Experience na torze Silesia Ring.
Dziennikarze, klienci i autoryzowani dealerzy tej marki mieli okazję poćwiczyć jazdę pod okiem doświadczonych instruktorów z Niemiec w trzech różnych modelach samochodów. Każdy należał do innej kategorii szybkich aut. Mieliśmy do dyspozycji najszybszego hot hatcha na rynku — Audi RS 3 Sportback, elektryczne gran turismo Audi RS e-tron GT oraz wyjątkowy supersamochód Audi R8 Coupe V10.
Każdy ma nieco inny napęd oraz zachowuje się inaczej w czasie szybkiej jazdy, a wszystkie samochody łączy napęd quattro na obie osie. Audi RS 3 (przyspieszenie: 3,8 s do setki i prędkość maks.: 250/300 km/h) to 400-konny hot hatch, który dzierży rekord północnej pętli Nurburgringu i jedyny znany mi czterokołowy samochód, który ma szersze opony z przodu niż z tyłu. Wszystko po to, żeby skutecznie walczyć z podsterownością. Mimo to na torowych zakrętach przód samochodu lubił wyjeżdżać na zewnątrz, jeśli tylko nie przejeżdżałem ich w idealnym stylu, ale to nie odbierało frajdy z jazdy tym dzikim kompaktem. Jakiś czas temu uznałem, że model RS 3 ma zbyt twarde zawieszenie na ulice. Na tor jest w sam raz.
Audi RS e-tron GT (przyspieszenie: 3,3 s do setki i prędkość maks.: 250 km/h) to zawodnik wagi ciężkiej, bo waży przeszło 2,3 tony. Jest jednym z nielicznych elektryków z dwubiegową przekładnią przy tylnej osi, co pozwala oszczędzić prąd i poprawić osiągi. Dzięki dwóm silnikom o szczytowej mocy niemal 650 KM elektryczne gran turismo porusza się po torze bezszelestnie, ale robi to bardzo szybko. Przyspieszenie jest natychmiastowe, a zamiast ryku silnika słychać tylko pisk opon. To samochód, który został skonstruowany do komfortowego i szybkiego podróżowania. W trakcie jazdy po torze wyścigowym czuć, że to nie jest jego żywioł, ale i tak miałem dużo przyjemności z jazdy tym potężnym autem. Przez cały czas miałem wrażenie, że potężny magnes przysysa je do podłoża. Tak działa umieszczony nisko w podwoziu ciężki akumulator trakcyjny. Niski środek ciężkości sprawia, że e-tron jest bardzo stabilny, ale wysoka masa odbiera mu sporo zwinności.
Audi R8 Coupe V10 (przyspieszenie: 3,1 s do setki i prędkość maks.: 331 km/h) to najskromniejszy supersamochód, jaki znam. Zgrabna prosta linia i atrapa chłodnicy z czterema kołami sprawia, że jeśli tylko lakier jest w spokojnym kolorze, R8 nie rzuca się w oczy tak bardzo, jak konkurenci. Dla mnie to akurat zaleta, zwłaszcza że ryk 620-konnego silnika V10 za plecami rozwiewa wszelkie wątpliwości dotyczące przynależności tego modelu do klasy superaut. Moje spotkanie z Audi R8 pewnie było ostatnim, bo wkrótce model ten zniknie z oferty producenta z Ingolstadt. Uwielbiam ten samochód i będzie mi go brakowało na rynku.
Po co o tym wszystkim piszę? Nie tylko po to, żeby pochwalić się, że znowu jeździłem po torze i zdenerwować czytelników. Chciałbym uświadomić właścicielom sportowych aut wszelkiej maści, że możecie zrobić to samo. Wiem, jakie są standardowe wykręty, żeby nimi dalej szaleć po publicznych drogach, ale ich nie kupuję. Że nie ma w Polsce torów? Jest wystarczająco dużo i to różnych kategorii. Oprócz nich są też autodromy, płyty dawnych lotnisk i place szkoły doskonalenia techniki jazdy. Różne firmy organizują tam sportowe imprezy, jeśli tylko jest na nie popyt.
Że udział w takich imprezach jest drogi? Czy mówią to właściciele aut za setki tysięcy złotych? Poza tym nie wszystkie tego typu imprezy są takie drogie. Nawet dla mniej majętnych amatorów szybkiej jazdy znajdą się wydarzenia na ich kieszeń: szkolenia, tzw. KJS-y (konkursy jazdy samochodowej) i amatorskie zmagania na zlotach. Wystarczy, że tacy kierowcy przeznaczą na udział w nich te same fundusze, za które chcą wzmacniać silniki swoich aut. Satysfakcja z "upalania" na torze i poprawienia umiejętności w bezpiecznych warunkach będzie znacznie większa.
Że jazda po torze wymaga ogromnych umiejętności? Wręcz przeciwnie. Jeśli weźmiecie udział w imprezie z instruktorami, właśnie tam nauczycie się jeździć. Wystarczy dobrać poziom trudności odpowiedni do własnego doświadczenia, żeby czuć się pewnie. Dotyczy to kierowców samochodów i motocykli, starych i młodych, dobrych, złych i brzydkich. Żaden miłośnik motoryzacji nie powinien się wykluczać z możliwości brania udziału w takiej nauce i rozrywce. Bo nie ma nic złego w czerpaniu przyjemności z jazdy, dopóki nie zagrażamy tym innym.
Z jakiegoś nieznanego mi powodu wielu kierowców sportowych aut woli szaleć nimi po drogach, a boi się torów jak ognia. Być może nie zdają sobie sprawy, że tam jest o wiele bezpieczniej i znacznie przyjemniej, niż na ulicach. Zamiast tego wolą ryzykować cudze i własne życie, wieloletnie więzienie, wyrzuty sumienia do końca życia oraz zniszczenie ukochanego auta. Nie rozumiem tego. Zamiast pędzić po drogach, jedźcie na tory. Zróbcie tak jak Audi, a nie będziecie żałować.