Badanie zostało przeprowadzone w ośmiu europejskich krajach przez YouGov na zlecenie organizacji pozarządowej Transport & Environment. Zadano w nim dość ogólne pytania związane z planowanym wprowadzeniem bardziej restrykcyjnych norm emisji spalin już w 2025 roku.
Interesuje Cię przyszłość europejskiej motoryzacji? Czytaj o niej na gazeta.pl
Przytłaczająca większość pytanych (76 proc.) zdecydowanie jest za zaostrzeniem takich regulacji prawnych. Równocześnie większość (65 proc. w Europie) jest w stanie zapłacić więcej za auta, które będą spełniać wyśrubowane normy.
Aż 77 proc. Europejczyków odpowiedziało "tak" na pytanie, czy auta powinny spełniać te normy w czasie normalnej jazdy, a nie tylko na stanowisku badawczym (w tej chwili są spore rozbieżności), a połowa pytanych uważa, że normy emisji powinny spełniać również używane auta i to niezależnie od wieku.
Na podstawie tych wyników T&E uznała, że Europejczycy zdecydowanie opowiadają się za wprowadzeniem ostrych norm. Wygląda na to, że rzeczywiście tak jest, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach, a jest ich sporo.
Po pierwsze, ankietowanym zostały postawione bardzo ogólne pytania. To oczywiste, że na pytanie w rodzaju: "czy chcesz być zdrowy i żyć długo?" większość odpowie pozytywnie. YouGov spytała mieszkańców Europy: "czy producenci samochodów powinni być prawnie zobowiązani do zmniejszenia zanieczyszczeń z nowych samochodów tak bardzo, jak to technicznie możliwe?". Europejczycy odpowiedzieli "tak". W Polsce zrobiło to nawet więcej osób (78 proc.), niż średnio w Europie (76 proc.). Ale trudno się dziwić, podobną chęć wyrażają przedstawiciele firm motoryzacyjnych.
Odpowiedź na następne pytanie jest jeszcze ciekawsza. Prawie dwie trzecie respondentów (65 proc.) stwierdziło, że są skłonni zapłacić za taki samochód więcej. O ile więcej? Różnica została określona na 500 euro.
O to akurat nie spytano Polaków. Szkoda, bo jesteśmy ciekawi odpowiedzi, ale ważniejsza od tego jest kwota z ankiety. Specjaliści z Komisji Europejskiej uważają, że urządzenia za maksymalnie 500 euro w nowych autach wystarczą, aby spełnić nowe normy. Producenci aut twierdzą coś innego: że spełnienie norm wymaga opracowania napędów o zupełnie nowej konstrukcji niż dotychczas (hybrydowego plug-in albo elektrycznego).
Zdaniem firm motoryzacyjnych musi być w nie wyposażona większość sprzedawanych aut, aby średnia emisja każdej marki nie przekroczyła dozwolonej granicy. Najciekawsze jest to, że przyszłe normy nie zostały jeszcze dokładnie określone, więc dywagacje na temat kosztów, które będzie trzeba ponieść, są pozbawione sensu.
W pakiecie regulacji "Fit for 55" z 2021 r. przedstawiono tylko propozycję obniżenia dotychczasowych norm emisji o 15 proc. Jeśli jednak norma Euro 7 zostanie wprowadzona w życie w takim kształcie, producenci będą musieli ze średniego poziomu 95 g CO2/km zejść do ok. 78 g CO2/km.
Zdaniem Komisji Europejskiej da się obniżyć emisję aut o 30 g CO2/km niskim nakładem kosztów (nawet 100-200 euro/samochód) i korzystając dostępnych technologii. KE podaje przykłady katalizatorów elektrycznych (e-catalyst) i selektywnych katalizatorów SCR. Nie wiemy natomiast, czy oprócz ceny samych urządzeń uwzględniono koszt ich opracowania i wdrożenia do produkcji masowej.
Następne pytanie dotyczy norm emisji w realnym użytkowaniu aut. Jest wiele przykładów na to, że samochody spalinowe emitują znacznie więcej szkodliwych substancji w czasie codziennej jazdy niż na stanowisku badawczym. Przytłaczająca większość ankietowanych (77 proc. w Europie i 76 proc. Polaków) zgodziła się, że tak nie powinno być.
Problem w tym, że to Komisja Europejska zatwierdziła nową procedurę badawczą WLTP, która miała zastąpić nierealistyczne badania NEDC. Praktyka pokazuje, że nowe normy są bardziej restrykcyjne, ale również oderwane od rzeczywistości. Dlatego trudno mieć pretensje do producentów aut, że dostosowują auta do wdrożonego porządku prawnego.
Najciekawsza są odpowiedzi na czwarte pytanie z ankiety: "czy kupując używany samochód, oczekujesz, że będzie spełniał normy minimalnej emisji?". Połowa Europejczyków i 59 proc. Polaków odpowiedziała twierdząco, bez względu na wiek pojazdu, a tylko 12 proc. (7 proc. w Polsce), że tego nie wymaga.
Zadziwiająca jest stanowczość Polaków w przypadku wymogu spełniania norm emisji samochodów używanych w kraju, gdzie tylko w 2020 roku zarejestrowaliśmy 850 tys. aut, których średni wiek wyniósł ponad 12 lat. Wiek, do którego w tej chwili teoretycznie sprawdza się parametry używanych aut to 5 lat (albo przebieg 100 tys. km).
Badanie opinii na zlecenie T&E w Polsce zostało przeprowadzone na reprezentatywnej próbie 1001 dorosłych mieszkańców naszego kraju. Było deklaratywne i zostało przeprowadzone na zlecenie T&E.
Transport & Environment (a właściwie: European Federation for Transport and Environment, czyli Europejska Federacja Transportu i Środowiska), to organizacja-matka skupiająca stowarzyszenia proekologiczne i działające na rzecz zrównoważonego transportu z całej Europy.
W Polsce jej członkami są: Instytut Spraw Obywatelskich, Warszawski Alarm Smogowy, Fundacja Promocji Pojazdów Elektrycznych i Polski Klub Ekologiczny. Lista członków T&E z innych krajów wygląda podobnie. Wymienione organizacje zajmują się promowaniem bardziej ekologicznego transportu i uważają, że opór koncernów samochodowych wobec zmian jest sztuczny. Nie ukrywają jednego ani drugiego.
To jasne jak słońce. Bardziej skomplikowana jest struktura finansowania T&E, która żyje z grantów. Największe (od 250 tys. do miliona euro) wpłacają inne fundacje, które również są finansowane z dobrowolnych datków. Konia z rzędem temu, kto dojdzie, gdzie jest faktyczne źródło tych pieniędzy, z wyjątkiem dotacji rządowych, które pochodzą z obywatelskich podatków.
W przypadku firm samochodowych, które stoją po drugiej stronie konfliktu, jest odwrotnie: mają oczywiste źródło finansowania lobbingu na rzecz spowolnienia zmian. To pieniądze klientów, ale motywacja, która się za tym kryje, może być bardziej skomplikowana. Oficjalnie koncerny twierdzą, że również pragną ochrony środowiska, ale że trudno im będzie sprostać tempu zmian, które chcą wymusić europejskie władze.
Trzeba być bardzo naiwnym, żeby wierzyć w całkowicie szlachetne intencje którejkolwiek ze stron. Konsumentami zmian, które nadchodzą, jesteśmy my: europejscy obywatele, którzy jeśli wierzyć wynikom ankiety, wprost nie mogą się doczekać, aż za nie zapłacą.
W tym zamieszaniu pocieszający jest fakt, że rewolucja w motoryzacji już się rozkręciła na dobre i jest nie do zatrzymania. Może tylko przebiegać szybciej albo wolniej, zależnie od tego, która strona wygra. T&E chce je przyspieszyć, a koncerny spowolnić, ale skutki tej przemiany będą pozytywne. Dla klimatu na pewno, w przyszłości okaże się, czy dla gospodarki również.