Wielu z nas wychodzi z założenia, że jeżeli coś się sprawdza, nie należy tego za bardzo zmieniać. Japończycy najwidoczniej myślą podobnie. Widać to m.in. po odświeżonej Maździe MX-5. Wszystko, co najlepsze zostało po staremu. Niestety, unijna polityka dotyczącą pojazdów spalinowych doprowadziła do uszczuplenia i tak już bardzo skromnej gamy silnikowej modelu. Z europejskiej oferty zniknie dostarczający najwięcej frajdy z jazdy 184-konny wariant 2.0. Klienci będą musieli zadowolić się jednostką o pojemności 1,5 l o mocy 132 KM. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem.
Na pierwszy rzut oka nie zmieniło się nic. Jedynie prawdziwi fani wypatrzą różnice. Światła do jazdy dziennej sprytnie ukryte w zderzaku powędrowały do kloszy reflektorów, a tylne lampy zyskały przeprojektowaną sygnaturę (kształt pozostał niezmieniony). To w sumie tyle z "istotnych" zmian wizualnych. Można jeszcze wspomnieć o nowym lakierze w palecie kolorystycznej — szary Aero Grey — oraz miękkim dachu dostępnym od teraz także w kolorze beżowym.
Najbardziej znaczące zmiany wprowadzono we wnętrzu. Zamiast niewielkiego i nieco przestarzałego już ekraniku zawitał nowy, 8,8-calowy wyświetlacz z unowocześnionym i przejrzystym systemem multimedialnym. Rzecz jasna na pokładzie nie zabrakło Apple Car Play oraz Android Auto. Kolejnym dodatkiem są dwa porty USB-C. Mazdeczka zyskała także w standardzie asystenta pasa ruchu i hamowania, a także (niezbyt precyzyjny) system wykrywania znaków, który każdorazowe przekroczenie limitu prędkości zasygnalizuje wyraźnym pikaniem. Projektanci domyślili się jednak, że może ono wdawać się we znaki, zwłaszcza gdy uparcie będzie się trzymać niższego niż w rzeczywistości ograniczenia prędkości - na panelu po lewej stronie kolumny kierowniczej umieszczono przycisk do jego dezaktywacji.
Jak prowadzi się MX-5 ze słabszą jednostką? Tak jak do tej pory - wspaniale. Autko jest bajecznie zwinne, zwrotne, a dodatkowo bardzo zwarte (to zasługa systemu Kinematic Posture Control, który ogranicza przechylanie nadwozia) i bezbłędnie wykonuje każde polecenie kierowcy. Skrzynia z dość krótkim skokiem lewarka zachęca do częstej zmiany biegów - każde przełożenie to przyjemność. Mazdeczka jest jednak stworzona do leniwych przejażdżek i cieszenia się promieniami słońca. Zawieszenie jest zaskakująco gładkie i komfortowe, przez co jazda działa kojąco. Jedynie przy szybszym pokonywaniu progów zwalniających tylna oś poprzez delikatny cios w kręgosłup może nam przypomnieć o zachowywaniu większego szacunku do gumowych elementów układu, skłaniając nas do wolniejszej jazdy i omijania nierówności.
Niestety, nieco brakuje mocy. Silnik lubi wyższe obroty, jednak nawet przy wciskaniu pedału gazu do podłogi nie ma co oczekiwać fajerwerków. Dla jasności, nie stwierdzam, że auto jest rozlazłe, czy też emerycko stateczne. Pozostaje żwawe, jednak nie może się równać z wersją 2.0. Duża różnica w mocy robi swoje - przyśpieszenie do setki w przypadku 1,5-litrowego silnika zajmuje 8,3 sekundy, natomiast w przypadku 184-konnego motoru - 6,5 sek. W skromniejszej wersji samochód zdecydowanie lepiej odnajdzie się w roli towarzysza niedzielnego "cruisingu", niż torowej zabawki zapewniającej naszym mózgom adrenalinowodopaminowy koktajl. Podsumowując - jest świetnie, albo mogłoby być lepiej. Niestety, w przypadku krajów Unii "lepiej" być nie może...
Skąd nagła decyzja o usunięciu z oferty mocniejszego wariantu? Jak już zostało to na początku napomknięte — winna jest unijna proekologiczna polityka, a po części także sam sposób działania jednostki. Przy przekroczeniu 5 tys. obrotów układ wytryskowy dostarcza do komór spalania dodatkową porcję paliwa, co oczywiście niekorzystnie wpływa na wynik emisji spalin. Mimo iż dwulitrowy motor spełnia normę Euro 6e, Mazda nie chce ryzykować i mierzyć się z oskarżeniami dotyczącymi "potajemnego" majstrowania przy silnikach i przekłamaniach w kwestii emisji spalin. Możemy w tym momencie podziękować Volkswagenowi, czyli głównej gwieździe afery "Dieselgate".
Jeżeli nie przyszło wam nigdy jeździć MX-5 z dwulitrową jednostką, nie będziecie raczej przesadnie narzekać. Mazdeczka to typowa zabawka fundująca podróż do czasów beztroskiego dzieciństwa. Cieszy oko, daje dużo frajdy z jazdy i jednocześnie relaksuje. Zapominamy o problemach i cieszymy się chwilą. Nie dziwota, że od 35-lat od swojej premiery nadal zyskuje klientów, którzy po czasie stają się jej wiernymi fanami. Ceny startują od kwoty 140 900 zł. Warto nadmienić, że powoli nadchodzi premiera kolejnej już generacji modelu. Konstruktorzy stoją przed nie lada wyzwaniem pogodzenia kwestii emisji spalin z zachowaniem niewielkich rozmiarów i wagi tak bardzo wpisanych w DNA MX-5. Czekamy na rezultat ze zniecierpliwieniem. Wyjazd na pierwsze jazdy odświeżoną Mazdą MX-5 został sfinansowany przez Mazda Motor Poland. Firma nie miała wglądu do publikacji ani też wpływu na jej treść.