Mazda MX-30 to pierwszy całkowicie elektryczny model Mazdy. Popularną sylwetkę miejskiego crossovera połączono z ekologicznym napędem, jeszcze bardziej ekologicznym wnętrzem i nowoczesną stylistyką. Całość skrywa nie największą na tle konkurentów baterię o pojemności 35,5 kWh, co w pierwszej chwili było dla mnie wadą. Ale potem coś do mnie dotarło...
Mazda MX-30 dysponuje akumulatorem o pojemności 35,5 kWh co pozwoli na przejechanie około 200 kilometrów (wg procedury WLTP). Moja pierwsza reakcja? Mało! A potem Szymon, dyrektor PR Mazdy, wziął mnie trochę pod włos.
Wychodząc na jazdy testowe Mazdą MX-30 wzięłam wodę na drogę. Na stoliku stały ładne, szklane butelki (wiadomo - recykling) w dwóch pojemnościach. Przy aucie zaczepił mnie Szymon.
- Hej, wzięłaś wodę na drogę? Bardzo dobrze, bo jest gorąco. Ale powiedz, czemu wzięłaś mniejszą?
- Trasa ma 40 kilometrów, to po co mi duża? Mała wystarczy.
- Hmm... To pomyśl o tym w kontekście baterii.
I poszedł. Odwrócił się i odszedł zostawiając mnie z nieelegancko oklapniętą szczęką i wewnętrznym "moralniakiem". Czułam się jak dziecko, które zostało wysłane do kąta z tekstem "przemyśl swoje zachowanie". I faktycznie przemyślałam.
Bądźmy szczerzy - sny o potędze i milionie samochodów elektrycznych możemy wsadzić między bajki. Samochód elektryczny naprawdę ma sens tylko w mieście i tylko jako drugie auto w domu. Słowo klucz - w domu. Mało kto mieszkając w bloku, a już zwłaszcza bez garażu, zdecyduje się na samochód elektryczny. Więc śmiało można założyć, że są to modele kierowane do osób mieszkających w domu z garażem. A jeśli mieszkamy w domu z garażem, to montujemy sobie na ścianie wallboxa (którego notabene Mazda dorzuca do MX-30 w gratisie), do tego zakładamy opcjonalny licznik prądu, żeby korzystać z nocnej taryfy i voila. Mamy własną stację ładowania i to jeszcze po kosztach, bo przy nocnej taryfie ceny prądu spadają nawet o połowę w porównaniu do dziennej stawki, która wynosi około 0,70 zł/kWh.
I nagle się okazuje, że może faktycznie miejskie auto nie musi pojechać do Gdańska na jednym ładowaniu, bo nikt przy zdrowych zmysłach i tak nie będzie tego robił. Długie dystanse zostawmy Teslom czy Taycanom, a w typowo miejskich autach dajmy żyć tym małym akumulatorom. Bo po pierwsze nam wystarczą, po drugie - są tańsze w produkcji, a po trzecie - tańsze w późniejszej utylizacji.
Po tym jak zebrałam się po "moralniaku" Szymona, przyszedł czas, żeby z bliska przyjrzeć się Maździe MX-30. W przeciwieństwie do innych producentów, którzy w większości modeli mocno podkreślają innowacyjność i ekologię napędów elektrycznych, po Maździe MX-30 w zasadzie nie widać, że mamy do czynienia z elektrykiem. Front to typowa dla Mazdy stylistyka z wąskimi reflektorami i charakterystyczną strukturą osłony chłodnicy. Z boku w oczy rzucają się plastikowe osłony nadkoli i progów, które pewnie mają zapobiegać odpryskom kamieni czy drobnym zarysowaniom.
O ile przód ze swoim ostrym wyrazem i bardzo udanymi proporcjami wygląda świetnie, tył nie wzbudza już tak pozytywnych emocji. Wydaje się dziwnie napompowany, z pokracznie podkasanym zderzakiem. Wygląda trochę tak, jak by ktoś nie miał na niego pomysłu. A szkoda, bo całokształt robi naprawdę ciekawe wrażenie.
Najciekawszym elementem stylistycznym jest brak słupka B i tylne drzwi otwierane "pod wiatr". Do tej pory BMW i3 było jedynym autem elektrycznym z takim rozwiązaniem. To ciekawy smaczek, który ma też swoje praktyczne zastosowanie. W tak małym nadwoziu trudno byłoby wygospodarować miejsce na drugą parę drzwi. A takie rozwiązanie sprawia, że dostanie się na tylną kanapę nie wymaga szpagatów i wyginania się w chińskie osiem.
Co ciekawe, pozbycie się słupka B nie wpłynęło na sztywność samochodu. Wszystko za sprawą wzmocnienia w tylnych drzwiach. Dodatkowym usztywnieniem jest także rama wokół akumulatora, która usztywnia nadwozie poprzez 20 punktów mocowania do karoserii.
Mazda we wszystkich swoich modelach ma bardzo słuszną filozofię wnętrza - mniej znaczy więcej. Wnętrze jest proste i intuicyjne, a wszystkie najważniejsze funkcje mamy pod ręką. Co prawda wyświetlacz służący do sterowania klimatyzacją jest dotykowy, ale po bokach rozmieszczono fizyczne przyciski najczęściej używanych opcji.
Wiele elementów wnętrza w nowej Maździe MX-30 wykonano z zaimpregnowanego korka. To ciekawe nawiązanie do historii, bo przeszło 100 lat temu Mazda zaczynała jako producent właśnie tego materiału.
Dekory na drzwiach, praktyczna półka pod konsolą środkową czy pokrywki uchwytów na kubki pokryte są naturalnym korkiem (swoją drogą zamykane cupholdery to bardzo praktyczne rozwiązanie). Ale to nie jedyne ekologiczne tworzywo, jakiego użyto do wykończenia Mazdy MX-30. Na boczkach drzwi znajdziemy roślinny bioplastik, a sztuczna skóra na fotelach w procesie produkcji jest garbowana wodą, co jest mniej obciążające dla środowiska. Producent chwali się, że 20 procent materiałów we wnętrzu jest ekologicznych i pochodzi z recyklingu.
Na koniec zostaje kwestia ceny. Bazową wersję wyposażenia Kai wyceniono na 142 900 zł. Topowa odmiana Enso to wydatek 156 900 zł, czyli miedzy najtańszą a najdroższą wersją jest zaledwie 14 tys. zł różnicy. Różnice w samym wyposażeniu też nie są znaczne i dotyczą takich dodatków jak np. szyberdach, który swoją drogą zabiera całkiem sporo miejsca nad głową na tylnej kanapie. Kolega redaktor o wzroście ponad 1,80 m miał problem z pełnym wyprostowaniem się siedząc w drugim rzędzie siedzeń.
Patrząc na ceny konkurencji, Mazda MX-30 wypada w zasadzie najtaniej. BMW i3 kosztuje prawie 170 tys. zł, najpopularniejszy na rynku Nissan Leaf to wydatek 157 700 zł (za wersję Acenta z akumulatorem 40 kWh), a za Hyundaia Kona z baterią 39 kWh zapłacimy 158 400 zł. Więc jak by nie patrzeć, Mazda MX-30 wypada na tle konkurencji bardzo opłacalnie.
Dodatkowym atutem jest fakt, że w cenie auta otrzymujemy wallbox polskiej firmy Enelion Stilo o mocy ładowania 22 kW. Mazda MX-30 przyjmie tylko 6,6 kW, ale firma patrzy w przyszłość. Przecież jeśli za kilka lat zmienicie samochód elektryczny na inny, to nie będziecie wymieniać ładowarki. Więc w cenie samochodu przyjedzie do was pan z Green Way'a, zrobi audyt czy nic nie wybuchnie i założy naścienną ładowarkę.
Samochody elektryczne powoli stają się nieodłączną częścią codzienności. Nie wierzę w rychły koniec silników spalinowych, ale elektryki stają się coraz bardziej popularne. I dobrze. Badania pokazują, że dziennie pokonujemy po mieście kilkadziesiąt kilometrów. Więc dlaczego by nie jeździć na prądzie?