Są samochody, które chce się mieć, i takie, które trzeba mieć. Czy widzieliście, by jakiś nastolatek miał w pokoju plakat z vanem? Nie. Gdyby ludzie wiedli życie samotnicze - jak np. nosorożce czy kameleony - takie auta nie miałyby racji bytu. Ale łączymy się w pary, wydajemy potomstwo i potrzebujemy pojazdu, który by to wszystko pomieścił. Pojemność - to ona wyznacza rację bytu vanów. I wciąż stanowi główną ich zaletę. Bo choć duże, vany nie są ani tak reprezentacyjne jak limuzyny, ani tak dzielne jak terenówki, ani tak ładowne jak pikapy. Radość z jazdy też nie jest ich atutem. Przedni napęd, spora masa i wysokie nadwozie nie czynią z nich pożeraczy zakrętów. A ponieważ to pojazdy rodzinne, więc nie końmi i cylindrami, ale schowkami, poduszkami i elektroniką faszerują je konstruktorzy. Do tego jakiś nieduży oszczędny silnik i w drogę! A sport? Wolne żarty.
A jednak stoję przed vanem reklamowanym jako sportowy i muskularny. W błotnikach ma nacięcia i skrzela, a pod maską - czterocylindrowego diesla. W zasadzie powinienem pęknąć ze śmiechu. Ale zamiast tego podziwiam. Myślałem, że w tej kategorii aut nieprędko doczekamy się czegoś bardziej drapieżnego od Opla Zafiry OPC. A jednak. S-Max z każdej strony wygląda dobrze. Nie jest ani nudny, ani pękaty, ani pudełkowaty. To van, do którego chce się wskoczyć. Wskakuję, oglądam, obmacuję. Gdzieś przeczytałem, że pod względem wykończenia S-Max nie ustępuje Audi. To prawda. Równie dobrze zamiast fordowskiego owalu zgrabną kierownicę mogłyby zdobić cztery pierścienie, biało-niebieska szachownica czy nawet trójramienna gwiazda. Część przycisków oraz ozdobne listwy na drzwiach i desce rozdzielczej wykonano z polerowanego metalu. Plastiki nie mierżą i nie trzeszczą, szczeliny niewielkie, nawet zapach dość przyjemny. Żaden detal nie pachnie tandetą. Brawo!
Pozycja za kierownicą byłaby idealna, gdyby nie zastosowano tu pewnego triku: by zwiększyć wrażenie przestrzenności wnętrza, konstruktorzy obniżyli deskę rozdzielczą. W efekcie kierowca siedzi nad, a nie przed kierownicą, która sterczy pod kątem niemal takim jak w dostawczakach. Za nisko wylądował też ekran nawigacji, choć to zmartwienie nabywców bogatszych wersji. Poza tym żadnych zastrzeżeń. Mimo rozcapierzonego słupka A widoczność do przodu i na boki dobra. Przyciski i wskaźniki na konsoli sensownie pogrupowane, nawet dźwignia hamulca ręcznego rodem z "Gwiezdnych wojen" działa bez zarzutu.
A jak się siedzi z tyłu? Nieźle, choć fotele mogłyby być większe. Po długości siedzisk i grubości oparć (można je pochylać, a nawet złożyć na płask) widać walkę konstruktorów o każdy centymetr. A walczyć trzeba, bo opcjonalnie S-Max ma mieścić siedem osób. Dwa fotele trzeciego rzędu wymagają 3700 zł dopłaty. Producent nie ma złudzeń co do komfortu, jaki oferują, skoro pojemność nadwozia ocenia na 5+2. Choć nie pozostaję głuchy na prorodzinne apele państwa, nie wyobrażam sobie aż tylu pasażerów w swoim aucie. I tym bardziej podziwiam inżyniera Nawrota z FSO, który prototyp rasowego siedmioosobowego MPV-a pokazał już w... 1960 r.: dwa siedzenia trzeciego rzędu foteli Syreny Mikrobus można było składać, uzyskując pokaźną przestrzeń ładunkową...
No proszę, wszystko już było. Choć nie. Nie było 31 schowków i możliwości aranżowania wnętrza na 32 sposoby. Nie było wysuwanej platformy załadunkowej, ksenonowych reflektorów z doświetlaniem zakrętów. Nie było podgrzewanych i wentylowanych foteli, samopoziomującego zawieszenia czy sterowanej głosem klimatyzacji, nawigacji i systemu audio. Wszystkich tych drobiazgów, które uprzyjemniają jazdę i potrafią podwyższyć cenę najbogatszej wersji Titanium. O ile? 60 000 zł? Hm, w tym kontekście jej cena wyjściowa 119 850 zł nie wydaje się aż tak kusząca. Ale cóż, takie czasy. Topowy S-Max może zawstydzić niejedną luksusową limuzynę. I pomyśleć, że 30 lat temu wystarczyło umieścić lewarek zmiany biegów i dźwignię hamulca ręcznego w podłodze, by Syrenę 105 nazwać Lux...
A czym zgrabny van Forda zasłużył sobie na owo S w nazwie? Z pewnością układem kierowniczym i zawieszeniem. Precyzją prowadzenia i zachowaniem na zakrętach. Gładko pracującą sześciostopniową skrzynią biegów. Ale też na pewno nie tym silnikiem. 140-konny 2.0 TDCi Duratorq nie przynosi wstydu na drodze, ale też nie wciska w fotel i nie pieści uszu. Na wolnych obrotach nie pozostawia złudzeń, jakim paliwem się żywi. Ot, oszczędny, porządny, nowoczesny turbodiesel, jednak bez sportowych aspiracji - 10,2 sekundy do setki mówi samo za siebie. Patrząc na sportowe felgi, wloty powietrza i agresywne przetłoczenia, przypominam sobie, że do wyboru jest jeszcze słabszy, 1.8-litrowy ropniak. I że siostrzane Galaxy (ta sama płyta podłogowa co w Mondeo 2007), choć przerasta S-Maksa wielkością i ciężarem, może być napędzane ledwie... 100-konnym turbodieslem. Ale cóż, owa siedmiomiejscowa (w standardzie) kolubryna ma prawo poruszać się tak, jak wygląda, czyli dostojnie. A dynamiczne nadwozie
S-Maksa zasługuje na coś więcej. Znany z Volvo S40T5 i Focusa ST pięciocylindrowy turbodoładowany silnik Duratec o pojemności 2,5 litra wydaje się w sam raz. Jego 220 koni rozprawia się z setką w 7,9 sekundy. Co prawda konkurencyjna Zafira OPC mimo czterech cylindrów robi to szybciej, ale jest o 170 kg lżejsza. A więc S jak sport? Może być. S jak space też, bo choć niższy i krótszy od Galaxy, miejsca w nim nie brakuje - po złożeniu foteli trzeciego rzędu przestrzeń bagażowa urasta do imponujących 1051 litrów.
Ale owo S może też oznaczać coś więcej - sukces. Nie żartuję. Auto, choć z definicji praktyczne i funkcjonalne, świetnie wygląda i nienagannie jeździ. Nawet ze 140-konnym turbodieslem pod maską. Jest też porządnie wykonane i rozsądnie wycenione. W dodatku zdobyło komplet gwiazdek w teście zderzeniowym. Krótko mówiąc, ma szansę stać się rynkowym szlagierem Forda. A jeśli się mylę - mogę nim jeździć za karę. n
skala 0-8
Świetny wygląd, spora funkcjonalność i ładowność, ponadprzeciętne materiały i wykończenie, precyzyjny układ kierowniczy, pewność prowadzenia na zakrętach, bogata lista dodatków
Komfort resorowania na krótkich nierównościach, brak mocnego diesla w ofercie, umiarkowana widoczność do tyłu, nieco zbyt kuse fotele 2-ego i 3-ego rzędu, niedostępna skrzynia automatyczna (pojawi się w przyszłym roku)
Dzięki temu autu wymuszona względami rodzinnymi przesiadka z ukochanego dwudrzwiowego coupé staje się mniej bolesna. Ford dowiódł, że pojemny van nie musi wyglądać jak jeżdżący kontener. Zgrabne, wygodne, funkcjonalne, bezpieczne - pod każdym względem udane auto. Gdyby jeszcze miał godnego nadwozia mocniejszego diesla...