Fotoradary, odcinkowe pomiary prędkości czy nieoznakowane radiowozy wystarczyły, by poskromić zapędy kierowców? Zależy, gdzie. Wszędzie tam, gdzie można jeszcze wiele usprawnić w kwestii kontroli wciąż panuje zbyt duża swoboda na drogach (innymi słowy regularne przekraczanie dopuszczalnych limitów prędkości). A to już spory powód do niepokoju. A to niejedyny wniosek z najnowszego tegorocznego raportu o stylu jazdy polskich kierowców.
By przygotować ciekawe opracowanie Analitycy Telematcis Technologies pod lupę wzięli ponad 1,7 mln zarejestrowanych przejazdów. Sięgnęli po dane z okresu grudzień 2024 r. – styczeń 2025 r. A uzyskali je z monitoringu flot samochodowych, użytkowników aplikacji NaviExpert i Rysiek oraz programów nawigacyjnych dla różnych operatorów. Wszystkie odczyty były anonimowe, więc o składaniu donosów na policję nie ma mowy.
Kluczowy wniosek? Polki i Polacy wciąż lubią jeździć szybko. I to zdecydowanie za szybko! Dobrym przykładem jest Warszawa. Są takie odcinki dróg w mieście, gdzie nawet co kilka minut jeżdżą kierowcy przekraczający dopuszczalną prędkość o więcej niż 30 km/h. Co 12 minut trafia się pirat, który w miejscu, gdzie obowiązuje limit 50 km/h przejeżdża z prędkością nawet ponad 100 km/h.
Znamienne, że im szybciej można jechać tym jest mniej chętnych do znaczącego przekraczania prędkości. W przypadku dróg z limitem do 50 km/h wykroczenie popełnia aż 48,5 proc. Ale na odcinkach, gdzie obowiązuje 70 km/h jest już skromniej. To 29 proc. kierujących decyduje się na szybszą jazdę. Podobnie jest, gdy przy drodze stoi znak 90 km/h. Mniej rygorystyczne limity powiązano z jeszcze jednym zjawiskiem. Im wyższa dopuszczalna prędkość, tym mniej kierowców, którzy drastycznie łamią przepisy. Niemniej na dość zatłoczonej drodze (nawet do 80 tys. pojazdów dziennie) średnio co 2-3 minuty pojawia się samochód, którego kierowcę można ukarać mandatem w wysokości nie niższej niż 800 zł i nałożyć 9 punktów karnych.