Lista zakazów dla małoletnich pasażerów tylnej kanapy była bardzo długa. Nie dłub w nosie. Nie kłóć się z siostrą. Nie jedz, bo zabrudzisz siedzenie. Nie patrz w bok, bo zwymiotujesz. Do tych wszystkich zabronionych czynności dochodziła jeszcze jedna, o której zapomniałem: nie włączaj światła w kabinie. Oczywiście każdy dzieciak chciał to zrobić, zaraz po zadaniu standardowego pytania na samym początku trasy: daleko jeszcze?
Mimo to, a może również właśnie dlatego, rodzinne podróże w PRL-u miały swój urok. Wtedy było trudniej, ale teraz jest nudniej. Narzekamy na ilość miejsca w kabinie i zakładamy boksy na dachy swoich SUV-ów, bo w przepastnych kufrach nie mieszczą się nam przedmioty, które się mogą przydać na wyjeździe. Kiedyś czteroosobowa rodzina z psem mieściła się wraz z bagażami do malucha i nikt nie marudził. Byliśmy przyzwyczajeni do takiego standardu podróży i często nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że może być wyższy. A co z lampką w we wnętrzu auta? Dlaczego koniecznie chcieliśmy, żeby była włączona, a wszyscy rodzice tego zabraniali?
Na pierwsze pytanie znacznie łatwiej odpowiedzieć, niż na drugie. Po pierwsze robiliśmy to z nudów. Po drugie z przekory. W ludzkiej, a zwłaszcza dziecięcej naturze jest badanie granic swojej wolności i przesuwanie ich możliwie daleko. Poza tym po zmroku podróż samochodem stawała się jeszcze nudniejsza, bo znikały widoki za oknem, a i w środku trudniej było się czymkolwiek zająć, np. czytaniem książki. Bo to były czasy, w których dzieci czytały książki.
Dlaczego nie mogliśmy tego robić? Spytałem kilkorga osób, których dzieci dorastały w latach 80. Sam mam podobne wspomnienia. Co ciekawe, otrzymałem rozmaite odpowiedzi. Niektórzy rodzice nie wiedzą, dlaczego tego wówczas zabraniali. Robili to odruchowo albo ponieważ słyszeli, że włączanie lampki może być szkodliwe lub niebezpieczne. Na szczęście niektórzy znaleźli też racjonalne argumenty, z którymi trudno się nie zgodzić. Po pierwsze włączanie oświetlenia w czasie jazdy po zmroku może być niebezpieczne dla kierowcy. Wszystko zależy od natężenia i stopnia skupienia takiego światełka.
Producenci współczesnych samochodów wiedzą o tym, dlatego takie lampki teraz świecą niezbyt jasno, za to punktowo. Jednak w przeszłości nikt się nie przejmował takimi szczegółami, a i możliwości techniczne były mniejsze. Dlatego światło w aucie nie tylko rozpraszało kierowców, ale też sprawiało, że źle widzieli, bo zwężały się im źrenice, które regulują ilość światła dostającą się do siatkówki oka. W rezultacie, kiedy patrzyli w ciemność przed pędzącym samochodem, widzieli znacznie gorzej. Dotyczy to zwłaszcza starszych osób, u których zdolność do rozszerzania się źrenic jest ograniczona. Choćby z tego powodu trudno się dziwić zwłaszcza dziadkom zabierającym wnuczki na wakacje, że irytowały ich takie prośby. Do tego dochodziły dodatkowe czynniki, takie jak znacznie gorsze reflektory w samochodach i słabo oświetlone drogi. Generalnie kiedyś się jeździło trudniej i gdyby nie mniejsza liczba samochodów na drogach, byłoby na nich bardzo niebezpiecznie.
Jest też inny powód zabraniania dzieciakom zabawy lampkami we wnętrzu aut. W PRL-u szczególnie zimą używanie samochodu była ciągłą walką z rozładowanymi akumulatorami. 30 lat temu o tej porze roku panował większy mróz, a akumulatory były słabsze. Standardem było zabieranie ich na noc do domu o tej porze roku po to, aby je ogrzać i podładować przy użyciu prostownika. Światło uruchamiane we wnętrzu auta powodowało dodatkowe zużycie prądu. Poza tym zawsze było ryzyko, że potem zapomnimy je wyłączyć po zakończeniu trasy. Szczególnie na wakacjach w nieznanym miejscu albo w samym środku podróży, to mógł być spory kłopot, a i bez tego rodzice mieli ich dość w trasie. Samochody psuły się częściej, drogi były gorsze, a opony bardziej delikatne. Po co dokładać kolejny problem? Wspomnienie samochodowych bitew o światło sprawiło, że poczułem się nostalgicznie. Jak prawie każdy czasami chciałbym wrócić do dzieciństwa, mimo że samochodowe i drogowe oświetlenie było wówczas znacznie gorsze. Za to ja się tym zupełnie nie przejmowałem, chciałem tylko włączyć lampkę. Dziecięce życie było znacznie prostsze, niż dorosłe, bo większość stresów brali na siebie rodzice. Ech, kiedyś to było...