Włoskie władze są na wojennej ścieżce z zarządem koncernu Stellantis. Mimo iż do motoryzacyjnego giganta należą tak mocno wpisane w kulturę Włoch marki jak Fiat czy Alfa Romeo, jego zarządzający co rusz podejmują niekorzystne dla przemysłu tego państwa decyzje. Wystarczy wspomnieć ostanie zawirowania z nową Alfą Romeo Milano. Do niedawna było w niej tyle włoskości, co w samej nazwie - auto produkowane jest w Polsce, a pod maską ma francuskie silniki. Nic dziwnego, że włosi zaczęli się buntować i domagać zmiany oznaczenia modelu. Jak widać, prostety podziałały. Auto przemianowano z Milano na Junior...
Oczywiście kontrowersyjne z punktu widzenia Włochów decyzje koncernu biorą się z oszczędności i maksymalizowania zysków. W końcu produkcja samochodów w Polsce jest zdecydowanie tańsza, niż chociażby właśnie we Włoszech. Niestety wpływa to na coraz słabszą kondycję przemysłu, a także prowadzi do masowych zwolnień. Stellantis wymierzył już parę ciosów włoskiemu rządowi. Teraz czas na odwet. A gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Ową trzecią stroną są Chiny.
Włochy od jakiegoś czasu szuka odpowiedniego inwestora, który pomógłby nieco ożywić motoryzacyjny przemysł. Na ratunek przybył chiński Dongfeng. Marka jest już po pierwszych rozmowach z włoskimi rządem. Zgodnie z zamierzeniami przedsiębiorstwa produkcja w europejskim zakładzie ma sięgnąć poziomu 100 tys. sztuk rocznie. Władze w Rzymie w ciągu najbliższych kilku tygodni mają przedstawić swoje propozycje dotyczące potencjalnych lokalizacji dla przyszłej fabryki.
"Włochy to jeden z największych rynków motoryzacyjnych w Europie, a dla chińskiego producenta posiadanie lokalnej produkcji oznacza, że będzie mógł zaopatrywać wszystkie pozostałe kraje w okolicy" - stwierdził cytowany przez Automotive News Europe przedstawiciel marki Qian Xie, który odpowiada za działania biznesowe producenta w Europie. "We Włoszech można skorzystać z całego dziedzictwa, jakie ten kraj ma w przemyśle motoryzacyjnym" – dodał Xie.
Taki obrót spraw na pewno nie spodoba się CEO Stellantis Carlosowi Tavaresowi. Dosłownie przed tygodniem szef koncernu niebezpośrednio ostrzegł włochów, że jeżeli "ktoś" wprowadzi chińską konkurencję na europejki grunt, "będzie odpowiedzialny za niepopularne decyzje, które być może trzeba będzie podjąć". Zdaniem Tavaresa, koncern straciłby pewną cześć udziału w rynku, a tym samym zmuszony byłby do zamykania fabryk. "Wtedy być może nie będziemy potrzebować tak wielu fabryk, jak obecnie. [...] Jesteśmy gotowi do bitwy, ale w bitwie są ofiary" - dodał
Co interesujące, Stellantis i Dongfeng to starzy dobrzy znajomi. Marka współtworzy z koncernem spółkę joint-venture, która produkuje modele Peugeot i Citroena na potrzeby rynku ChRL. Z powodu zmniejszającego się zapotrzebowania na auta spalinowe w Chinach, producent szuka jednak alternatywnych rynków zbytu. Wystarczy przytoczyć wyniki sprzedażowe marki. W 2017 roku osiągnęła swój szczyt popularności, dostarczając klientom ponad 2,8 mln samochodów. W zeszłym roku liczba ta spadła do 1,72 mln sztuk (spadek o 38 proc.).
Co prawda chińska marka wierzy w elektryfikację i w przyszłości będzie rozwijać game swoich elektryków, jednak na ten moment, dostosowując się realiów włoskiego rynku, skupi się na hybrydach. Włosi nie przepadają bowiem za autami na prąd. Gdy w pozostałych krajach Europy udział samochodów elektrycznych w ogólnej sprzedaży wynosi ok. 15 proc., we Włoszech jest to zaledwie 4 proc.