Rajdy cross country mają kilka dekad tradycji. Są zupełnie inne od wszelkich rywalizacji rozgrywanych na asfalcie. Tutaj, poza wyścigiem zbrojeń, kluczową rolę odgrywa chemia między kierowcą i nawigatorem. Trasy obfitują w mnóstwo niespodzianek. Roadbook dostępny jest zaledwie 30 minut przed startem. Podczas wielodniowych zmagań trzeba mierzyć się ze skrajnym zmęczeniem fizycznym i psychicznym, terenowymi przeszkodami, innymi załogami, a czasem nieść też pomoc na trasie. By się przekonać, jak to wygląda w praktyce, wybrałem się na najbardziej prestiżowy rajd nad Wisłą, Baja Poland.
Dotrzeć do Szczecina można na kilka sposobów. Najszybszy to samolot do Goleniowa. Stamtąd wystarczy złapać autobus i po godzinie jesteśmy w stolicy województwa zachodniopomorskiego. Druga opcja do własny samochód i taką polecamy, nie tylko jako redakcja motoryzacyjna. Przede wszystkim z uwagi na długie trasy dojazdowe do poszczególnych odcinków rajdu. O ile pierwszy jest niemal w centrum miasta, o tyle kolejne dwie, najdłuższe sekcje liczące po 160 kilometrów, mają miejsce na poligonie w Drawsku (1,5h jazdy autem). Właśnie tam miałem rozpocząć przygodę z klasą T4 i upajać się off-roadową przygodą. Niemniej, trening został przeniesiony w pobliże jeziora Głębokiego.
Nic straconego, bowiem Szczecin jest malowniczo położony. Nie brakuje lasów, terenów podmokłych i piaszczystego podłoża. To idealne warunki na trening przed rywalizacją chociażby z Krzysztofem Hołowczycem. Najbardziej utytułowany polski kierowca aż dziewięć razy stawał na najwyższym stopniu podium w Baja Poland. Mnie jednak bardziej ekscytowała przygoda z żeńskim zespołem, Polki Rally by Overlimit, jedynym takim nad Wisłą.
Overlimit był przygotowany i w trakcie odcinków próbnych. Za kierownicą Patrycja Brochocka, a na fotelu pilota Karolina Zysnarska. Nie lada wyzwanie werbalne dla spikera na zagranicznych odcinkach specjalnych. Obok, równie kluczowy element w postaci zespołu mechaników. To od nich zależy sukces techniczny i gotowość pojazdu. Wszystko regulują przepisy FIA, zatem pole manewru nie jest zbyt duże. W skrajnych sytuacjach liczy się szybkość, pomysłowość i skuteczność, by wyeliminować usterki i przywrócić rajdówkę na trasę. Do tego bezpieczeństwo i wydajność. O tym, jakie to ważne, miałem się przekonać dosłownie za kilka chwil.
Czasu nie ma zbyt wiele. Wymiana uprzejmości, kask, wpięcie pokładowej łączności i w drogę. Każda załoga ma odrobinę przestrzeni dla siebie i trzeba ją skrupulatnie wykorzystać, by ustawić kluczowe parametry przed prologiem. Sprawdzić maszynę w boju i gotowość do współpracy czynnika ludzkiego. Ten zespół jest jak rodzina. Dwa zastępy w trasie i kilku facetów na zapleczu z rękoma w smarze, komputerem przenośnym, busem pełnym części zamiennych i kreatywnością, której nie powstydziliby się mechanicy z F1. Panowie, chylę czoła.
Siadam w głębokim fotelu kubełkowym, dopinam szelkowe, wielopunktowe pasy i podekscytowany przypatruję się kierowcy, Patrycji. Widać po spojrzeniu, że to twarda zawodniczka. Zaprawiona w boju i gotowa do rywalizacji z każdym, choć nie tylko to stanowi esencję Cross Country. Dookoła mnóstwo kurzu, a temperatura powietrza przekracza 30 stopni. W rajdowym kombinezonie można się ugotować, ale emocje przykrywają ten lekki dyskomfort. Chodzi przecież o bezpieczeństwo i frajdę z korzystania z pełnego potencjału maszyny.
Gaz i ruszamy. Can-am Maverick x3 wgryza się w podłoże niczym Embraer 195 nabierający prędkości na płycie lotniska. Stery tej kanadyjskiej maszyny pracują wyjątkowo sprawnie w kobiecych rękach. Patrycja ze stoickim spokojem pokonuje kolejne łuki z sypkim piachem sięgającym kolan. Kurz unosi się niemal wszędzie. Nie ma trudności z przedostaniem się do kabiny, bowiem w takich warunkach zamiast bocznych szyb mamy siatkę. Niektórzy też demontują przednią szybę. Preferencje są różne. My pędzimy w tumanach żółtego pyłu zdobywając kolejne metry. Głębokie koleiny, wystające korzenie, kamienie i wykopy, przez które strach byłoby przejechać rowerem. Dla tego pojazdu nie ma rzeczy niemożliwych. Przelatujemy nad kolejnymi przeszkodami z prędkością sięgającą nawet 120 km/h, a zawieszenie bez zająknięcia ugina się i prostuje. Tak bez końca. Każde z kół żyje własnym, niezależnym życiem, zapewniając świetną trakcję. Jedziemy między drzewami z szybkością maksymalną, a droga w oczach się zwęża. Dla Patrycji to bułka z masłem. Widać, że stanowi jedność z SSV zza oceanu, choć wolałaby na fotelu pilota Karolinę, doświadczonego pilota pustynnego, karpackiego i doświadczonego w przeprawach przez rzeki. W Zachodniopomorskiem jest sucho, ale tylko pierwszego dnia. Drugiego już woda obficie będzie się przelewać przez pokład Mavericka. Istna przygoda marynistyczna, pełnomorska. Niczym wyjęta wprost z opowieści dziewiętnastowiecznych, irlandzkich wielorybników.
Po 10 minutach dojeżdżamy do mety. Trening udany, amerykański sprzęt gotowy do startu w rywalizacji na czas. Mamy trochę czasu na podsumowanie i ostudzenie rozgrzanych do czerwoności emocji. Warto wiedzieć, że sama skorupa rajdówki pochodzi z Kanady, wiele części z Portugalii, ale finalny obraz zawdzięcza mechanikom z drużyny Overlimit.
Mimo, że Maverick wydaje się być łatwym do okiełznania pojazdem, wymaga setek godzin treningów. Świetnie sprawdza się na nieutwardzonych szlakach z uwagi na dopracowaną konstrukcję. Napędza go silnik o pojemności 900 ccm. Trzycylindrowy z doładowaniem, choć można odnieść wrażenie, że litraż jest znacznie większy. Rozwija niespełna 200 KM, co przy masie własnej na poziomie 945 kg, czyni zeń jednostkę niemal niezwyciężoną. O kontakt z podłożem dba zawieszenie uznanej w środowisku firmy Reiger. Zestaw uzupełniają opony z kostkowym bieżnikiem i felgami z technologią beadlock, co uniemożliwia ześlizgnięcie się z gumy podczas jazdy na granicy praw fizyki. Z tym jednak Patrycja i Karolina nie mają problemu. Nieustannie rozwijają swoje umiejętności, by nie tylko z prędkością światła wymienić uszkodzoną oponę, lecz również zainstalować nowy pasek napędowy. Tak w razie W, nawet na środku pustyni saharyjskiej w 50-stopniowym upale. Każdy rajd przynosi nowe doświadczenia i poszerza zakres umiejętności.
Opowieści zawodniczek spod parasola Overlimit utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z profesjonalistkami wysokiej próby. Razem jeżdżą od dwóch lat, a pierwsze, wspólne szlify zbierały podczas kilkudniowego rajdu w Tunezji. Piasek, fatamorgana, wielbłądy i Beduini. Do tego różnice temperatur między dniem i nocą sięgające kilkudziesięciu stopni Celsjusza. Regeneracja w takich warunkach jest ekstremalnie trudna, a jechać trzeba. Istotne, że między dziewczynami ikrzy. Chemia widoczna jest z Annapurny, co dobrze wróży tej załodze. Znają się od czasów studenckich i mają do siebie pełne zaufanie, nie tylko w kategorii zawodowej. Zaliczyły wespół sześć maratonów rajdowych. Między innymi w Północnej Afryce, rumuńskich Karpatach i na polskich poligonach. Rozumieją się bez słów, co też korzystnie wpływa na resztę ekipy. Nie możemy zapominać, że w poznańskich barwach występują też Grzegorz Komar i Krzysztof Wicentowicz (kierowca zastępczy, a na co dzień koordynator zespołu). Wspierają się, jednoczą w trudnych chwilach i pomagają w terenie.
To dobry prognostyk przed Dakarem 2025, w którym weźmie udział pierwsza w historii drużyna żeńska reprezentująca polskie barwy w klasie T4 w randzie mistrzostw świata. Wcześniej, bo już w styczniu przyszłego roku, na pustynnych rubieżach Arabii Saudyjskiej (Dakar 2024), szlaki przetrze dwóch Grzegorzów – Brochocki za kierownicą i Komar w roli nawigatora. Trzymamy kciuki i życzymy nie tylko sobie, by takie składy częściej robiły zamieszanie w środowisku zdominowanym przez facetów.