O polskiej sytuacji drogowej szerzej opowiadamy również w tekstach publikowanych w serwisie Gazeta.pl.
Płatny odcinek A4 między Krakowem a Katowicami liczy w sumie 61 kilometrów. To mimo wszystko naprawdę ekskluzywny szlak. Powód? Za przejazd samochodem osobowym przy płatności kartą lub gotówką trzeba wnieść aż 26 zł. Dla porównania 150 km pokonanych na A-jedynce (a więc dystans niemalże trzykrotnie większy) kosztuje już tylko 29,90 zł (a więc tylko 4 zł więcej). Nie ma się zatem co dziwić, że kierowcy nie lubią ani A-czwórki, ani zarządcy odcinka, czyli Stalexportu.
Teraz okazuje się jednak, że Stalexportu nie lubią nie tylko użytkownicy dróg, ale i... rząd. A przynajmniej minister infrastruktury – Andrzej Adamczyk. O przyszłości tej drogi według relacji PAP opowiedział nieco w wywiadzie udzielonym redakcji Radia Kraków. Konkretnie padły takie dokładnie słowa: "W 2027 roku wygasa koncesja i przewiduję, że nie będziemy przedłużali tej koncesji, że nie będziemy ogłaszali przetargu na kolejną koncesję".
Takie słowa mają oznaczać jedno. Po zakończeniu umowy ze Stalexportem, A4 Kraków – Katowice mógłby się stać odcinkiem państwowym. W efekcie zaczęłyby na nim obowiązywać dużo niższe opłaty wnoszone za pomocą systemu eToll lub po prostu... brak opłat. A brak opłat nie jest wcale scenariuszem mało realnym. Bo w rozmowie z dziennikarzami Radia Kraków minister Adamczyk zdradził, że jego "marzeniem jest, by ten odcinek był bezpłatny".
Deklaracja brzmi altruistycznie? Bez wątpienia tak. Tyle że nie wynika w stu procentach z chęci oddania społeczeństwu możliwości bezpłatnego korzystania ze swojego majątku, a raczej dość dobrze przygotowaną kalkulacją. Brak darmowego połączenia między Krakowem a Katowicami doprowadzi rząd do punktu, w którym będzie musiał podjąć decyzję o budowie nowych dróg między tymi aglomeracjami. A to będzie oznaczać dużo wyższe koszty niż samą rezygnację z opłat.
Bez względu na fakt jak mocno kierowca nie analizowałby wypowiedzi ministra Adamczyka, jej sens jest jak najbardziej pozytywny. Kierowcy dostaną darmowy odcinek autostrady, a rząd nie będzie musiał budować nowego łącznika między miastami. Tyle że na razie o rozwiązaniu mówi się w sensie ewentualnym i bardzo przyszłościowo. To nie stanie się faktem wcześniej niż w roku 2027. A to sprawia, że wypowiedź członka rządu brzmi trochę jak... kiełbasa wyborcza. Wszak już za rok z kawałkiem ponownie staniemy przy urnach. A to może oznaczać, że deklaracja – jak to bywa w polityce – wynika z działania w myśl, że jak się ładnie obieca, to nawet nie trzeba spełniać.