O ile poprzednie Kawasaki Ninja (pod kryptonimem 636) to ninja, który w czarnym stroju skacze po dachach japońskich domów i wywijając kataną rozpruwa brzuchy zbrodzieniom, o tyle nowa Ninja we wspomnianym ciemnym stroju raczej medytuje w ogrodzie pod kwitnącą wiśnią, a w oddali ze stawu podrywa się do lotu czapla. W kwestii wyglądu Japończycy się popisali. Ninja przykuwa wzrok agresywną stylistyką, bardzo ostrymi krawędziami i ciekawym zielono-biało-czarnym malowaniem. Mnie, jako osobę, dla której motocykle z zasady są jednoosobowe, urzekła też dokładka tylnego siedzenia. Przy użyciu kluczyka do stacyjki w ciągu kilku sekund można zastąpić tylne siedzenie właśnie dokładką, lub odwrotnie. A trzeba przyznać, że dodaje jej to pazura.
Właśnie. Pazur. Choć nowa Ninja chwyta za serce wyglądem, przez cały test cisnęło mi się na usta, że szybciej stoi niż jedzie. Wystarczy się przyjrzeć by zobaczyć, że to nie ta Ninja co kiedyś. Z przodu nie ma zawieszenia typu upside-down (zamiast niego mamy standardowy widelec teleskopowy), a kierownica jak na motocykl sportowy jest dziwnie wysoko. No właśnie - Ninja przestała być typowym "ścigaczem", a stała się motocyklem bardziej miejskim, za to o bardzo agresywnej stylistyce. Można więc stwierdzić, że to naked w przebraniu sporta, co ja akurat uznaję za plus. Jeżdżenie po mieście typowo sportowym motocyklem jest po prostu niewygodne. A tu mamy wygodę nakeda, ale pazur i zadziorność maszyny typowo sportowej.
Miejski charakter Kawasaki Ninja czuć od pierwszych kilometrów. Zawieszenie zestrojono dość miękko, a każdy medal ma dwie strony. Z jednej strony dzięki temu motocykl świetnie radzi sobie na miejskich nierównościach, ale z drugiej przy mocnym hamowaniu zauważalnie nurkuje do przodu. Przełożenia są dość długie, dzięki czemu można osiągnąć preferowaną dynamikę bez nieustannego wachlowania dźwignią zmiany biegów. Jednym słowem to motocykl wręcz szyty na miasto. Dodatkowym atutem jest też niskie zużycie paliwa - przy mocno dynamicznej jeździe zużywa 4,3 l benzyny na 100 kilometrów.
Mam 168 centymetrów wzrostu, przez co nie na wszystkich motocyklach sięgam całymi stopami do ziemi. Z reguły podpieram się palcami lub po prostu "schodzę" na jedną stronę. Kawasaki Ninja z kanapą na wysokości 790 mm sprawia, że nawet niskim osobom będzie wygodnie, pewnie i komfortowo. To też zasługa mocno wytaliowanej środkowej części motocykla. Jeśli spojrzycie na Ninję z góry na pewno zauważycie, że na wysokości siedziska jest bardzo wąska. Dzięki temu nawet drobni kierowcy lub kobiety mogą stabilnie trzymać motocykl dosiadem.
Mimo kompatybilności z niskimi kierowcami, Ninja wcale nie sprawia wrażenia małej. Oczywiście jeśli macie ponad 1,90 m wzrostu to możecie na niej wyglądać jak byście jechali na psie, ale dla nieco bardziej "znormalizowanych" wzrostem kierowców Ninja powinna być idealna, bo jest dość długa. Pozycja za kierownicą odbiega jednak od typowo sportowej (jak to było w poprzednich Ninjach). Kierownica jest umieszczona wyżej, ale podnóżki zostawiono mniej więcej w osi biodra kierowcy. Dzięki temu z jednej strony siedzimy sportowo (od pasa w dół), a z drugiej jest wygodnie i nawet długie godziny w siodle nie powinny skutkować bólem kręgosłupa.
Mimo wszystko tak miękko zestrojone zawieszenie (bez możliwości regulacji przodu, ale z tyłu jest regulacja wstępnego napięcia sprężyny) nie zachęca do typowo sportowej jazdy. Choć świetnie radzi sobie z miejskimi nierównościami, nie daje zbyt wiele pewności prowadzenia w szybkich zakrętach. W tej kwestii najbardziej widać, że korzenie nowego Kawasaki Ninja nie pochodzą od ZX-6R, a od ER6, którego żywiołem było miasto.
Kawasaki Ninja dostała kolorowe zegary. Ekran mimo ciekawej szaty graficznej jest bardo intuicyjny, a poszczególne opcje przełączamy sporymi, ergonomicznymi przyciskami, co jest o tyle wygodne, że bez problemu można to zrobić w rękawiczkach. Nie mamy skomplikowanych systemów, telemetrii czy trybów jazdy. Wyświetlacz z czarnym tłem pokazuje tylko najpotrzebniejsze informacje, Co ciekawe, możemy sparować zegary ze swoim smartfonem przy użyciu fabrycznej aplikacji od Kawasaki. Będziemy mieć wówczas podgląd w statystyki motocykla, przebyte trasy itp.
Sercem Kawasaki Ninja 650 jest motor o pojemności 649 cm3. To dwucylindrowa (a nie cztero-, jak przed laty) jednostka znana z modelu ER6, a więc słynna wręcz ze swojej bezproblemowości. Moc wynosi 68 KM i według danych technicznych jest dostępna przy 8000 obr./min. Po tygodniu z Ninją mogę jednak śmiało powiedzieć, że wcale nie trzeba gonić wskaźnika obrotów w tak wysokie rejony, by cieszyć się fajną, miejską dynamiką. Silnik ma spory zapas mocy w dolnym i średnim zakresie obrotów, a jednocześnie jest łatwy w kontrolowaniu - nie wyrwie was na koło ani nie przestraszy swoim przyspieszeniem. Maksymalny moment obrotowy to 64 Nm, co w zupełności wystarcza, by ważący "na mokro" 193 kilogramy motocykl żwawo rozpędzać do prędkości nawet większych niż typowo miejskie.
Ninja mimo dwóch cylindrów i mało imponującego brzmienia (choć doszły mnie słuchy, że testowy egzemplarz niebawem dostanie akcesoryjny układ wydechowy firmy Akrapovic) jest zaskakująco dynamiczna i taka zwyczajnie po ludzku (po motocyklowemu?) przyjazna. Choć waży ponad 190 kilogramów, a nie jest to mało w świecie miejskich czy sportowych motocykli, ma tak nisko umieszczony środek ciężkości, że dosłownie tej masy nie czuć.
Stara Ninja miała cztery cylindry i prawie 130 KM osiąganych przy 14 tysiącach obrotów na minutę. Nowa Ninja garów ma o połowę mniej, mocy też o połowę mniej, ale najlepszy punkt na krzywej mocy też jest o połowę wcześniej. Znak czasów. Normy emisji spalin docierają nie tylko do samochodów, ale i do motocykli. Jednoślady rządzą się swoimi prawami - obecna norma dla samochodów to Euro 6d (od stycznia 2021), a dla motocykli - Euro 5 (od stycznia 2020). Nie zmienia to jednak faktu, że motocykle też muszą się zmienić. Sześćsetka sześćsetce nie równa. Obecne motocykle klasy 600-700 odpowiadają pięćsetkom sprzed lat. Dlatego nie można bezpośrednio porównać nowej Ninji do poprzedniej ZX-6R, bo tak naprawdę to dwa różne motocykle. Bardziej adekwatne (od strony mechanicznej) byłoby więc porównanie jej do Kawasaki ER6, a w takim zestawieniu Ninja rozkłada poprzednika na łopatki i jest lepsza pod niemal każdym względem.
Na koniec zostaje pytanie - dla kogo jest ten motocykl? W zasadzie dla każdego. Przede wszystkim zachwyceni nim będą niższy kierowcy. Nisko umieszczona kanapa, wytaliowana sylwetka i nisko umieszczony środek ciężkości pozwolą poczuć się pewnie nawet niewysokim osobom czy drobnym kobietom. Druga kwestia to stylistyka. To motocykl dla osób, które lubią cieszyć oko sportową sylwetką motocykla, ale niekoniecznie mają ochotę bić rekordy na torach wyścigowych czy spędzać godziny w siodle będąc schowanym za przednią owiewką. Grono potencjalnych użytkowników Kawasaki Ninja 650 rozszerza też homologacja na prawo jazdy kategorii A2. Ninję można fabrycznie zblokować do przepisowych 46 KM, a po uzyskaniu pełnych uprawnień motocyklowych (kategorii A) wystarczy przejechać się do dealera by odblokować maszynę i w pełni cieszyć się jej potencjałem.
Ceny Kawasaki Ninja 650 zaczynają się od 37 700 zł. W tych pieniądzach w stajni Kawasaki nie znajdziemy nic bardziej sportowego. Wyposażony w ten sam motor (ale w typowo nakedowej stylistyce) Z650 to wydatek 34 200 zł. Trudno też szukać bezpośredniej konkurencji. Mocowo porównywalnie wypada Honda CB650R (35 800 zł), jednak tam mamy do czynienia z 4-cylindrowym nakedem. Kawasaki Ninja 650 najbliżej do znacznie tańszego Suzuki SV650 (29 900 zł) - zgadza się pojemność silnika, liczba cylindrów i moc (SV ma 73 KM, więc o 5 KM więcej od Kawasaki). W Suzuki mamy jednak dwucylindrowy silnik V-Twin, a nie rzędową dwójkę, poza tym znów - SV650 jest nakedem. Jak by nie szukać, trudno znaleźć bezpośredniego konkurenta dla Kawasaki Ninja. Zatem jeśli ktoś szuka nakeda w przebraniu sporta, wie gdzie szukać.
Niewielu kierowców ma ochotę jeździć typowo sportowymi motocyklami na co dzień. Wielu jednak pociąga taka stylistyka. Kawasaki Ninja wydaje się więc idealnym kompromisem - wygląda jak typowy, ostro narysowany "ścigacz", ale jest znacznie wygodniejsza, praktyczniejsza i po prostu bardziej przyjazna w zwykłej, codziennej jeździe po mieście. To nie potwór czy pogromca torów wyścigowy, a miły motocykl, którym z przyjemnością będziecie jeździć do pracy.