Wołga powraca. I to nie jedna, ale aż trzy. Rosjanie znów sięgnęli po chińską pomoc i reaktywują dawną radziecką markę samochodów. Otwartą kwestią pozostaje, ile rosyjskiej myśli technicznej znajdzie się w nowych samochodach. Póki co wkład inżynierów i stylistów to stosowne logo marki z czasów ZSRR. Marki, która kojarzy się nie tylko z pojazdami dla partyjnych sekretarzy, wyższych urzędników czy tajniaków, ale także wiąże się z opowieściami o porwaniach.
Po co wskrzeszać Wołgę? Pomysłodawcy twierdzą, że Wołga to narodowy rosyjski skarb, który nie powinien odejść w zapomnienie. Rosjanie zapewne przy tym uznali, że skoro powiodło się z Moskwiczem (to chińskie samochody koncernu JAC Motors składane w dawnych nowoczesnych zakładach Renault) to i w przypadku radzieckiej marki może się udać. Stąd porozumienie z chińskim Changan, który został nadwornym dostawcą samochodów dla nowo powołanej spółki o dość wymownej nazwie „Produkcja samochodów osobowych – PLA". To jej udostępniono prawo do używania marki (od wielu lat należy do firmy GAZ, która obecnie zajmuje się samochodami dostawczymi i ciężarowymi).
Plany chińsko-rosyjskiej Wołgi są ambitne. Podczas wystawy CIPR-2024 Digital Industry of Industrial Russia w Niżnym Nowogrodzie pokazano aż trzy modele. To sedan klasy średniej C40 (Changan Raeton Plus), kompaktowy crossover K30 (Oshan X5 Plus) oraz SUV klasy średniej K40 (Changan UNI-Z). Wszystkie z tym samym benzynowym silnikiem 1,5 l o mocy 188 KM oraz automatyczną przekładnią. To potencjalni kandydaci na nowe służbowe auta dla rosyjskich urzędników.
Miejsce premiery nowych chińsko-rosyjskich aut wybrano nieprzypadkowo. To w Niżnym Nowogrodzie ruszy montaż pojazdów (pilotaż w 2024 r. a pełne moce będą osiągnięte w 2025 r.). Firma wykorzysta nowoczesne opuszczone zakłady Grupy Volkswagen, w których składano aż trzy modele Skody: Kodiaq, Karoq i Octavia. Nie tylko Czesi będą niezadowoleni. Nawet w Rosji mają na co narzekać.
Okazało się, że nie wszystko poszło zgodnie z planem podczas uroczystej prezentacji. Głos zabrał Michaił Władimirowicz Miszustin, premier Federacji Rosyjskiej, któremu pokazano nowe modele Wołgi. Polityk dość nieoczekiwanie skrytykował chińskie pochodzenie. Uznał, że brakuje elementów wyprodukowanych w Rosji (szczególnie zwracał uwagę na kierownicę jako przykład jednego z mniej skomplikowanych elementów, którzy można wytwarzać na miejscu). Tzw. lokalizacja produkcji staje się dla Rosjan priorytetem. Po klapie projektu chińskiej Łady X-Cross 5 (chiński FAW Bestune) oraz kontrowersjach związanych z Moskwiczem (wciąż brakuje lokalnych dostawców podzespołów) Rosjanie w końcu zauważyli, że tracą kontrolę nad własnym rynkiem motoryzacyjnym, a chińskie marki stały się śmiertelnym zagrożeniem dla krajowej produkcji.
Nie dziwi, że Rosjanie oczekują nie tylko zatrudnienia dla lokalnych kooperantów (wszystko po to, by jak najwięcej komponentów do nowych aut wytwarzano w Rosji, a nie importowano z Chin), ale prawdziwej produkcji. Nie jest tajemnicą, że auta będą składane z gotowych elementów przywożonych z Chin (polakierowane i częściowo wyposażone nadwozia dotrą koleją). Czy Chińczycy zdecydują się wykorzystać w pełni zasoby nowoczesnych zakładów Skody? To dobre pytanie.
Niewykluczone, że współpraca z Chinami okaże się jednak bardziej owocna niż przed laty z Ameryką. Zapewne mało kto w Polsce pamięta, że Rosjanie już raz próbowali utrzymać Wołgę przy życiu. Przed laty skorzystali z amerykańskiej pomocy. Ostatnim modelem Wołgi był bowiem Siber, czyli przebrany Chrysler Sebring. Sprzedaż jednak była tak kiepska (narzekano na awaryjność i niską jakość egzemplarzy), że po dwóch latach wstrzymano montaż aut i marka zniknęła z rynku w 2010 r.
A co z opowieściami o czarnej Wołdze? W PRL jak i w ZSRR krążyły opowieści o czarnych limuzynach, które służyły nie tylko tajnym służbom, ale i przestępcom. Na celowniku były przede wszystkim dzieci, które porywano i wywożono czarnymi Wołgami. Oczywiście podczas premiery nikt nie wspominał o starej historii sprzed lat.