COP26, czyli z dużej chmury mały deszcz. Dwóch największych graczy się nie podpisało

Szczyt Klimatyczny w Glasgow miał zostać zapamiętany jako rewolucyjny. Niestety tak nie będzie. Ambitne plany zostały skorygowane, a podpisane deklaracje mimo swojej rangi okazały się nie wystarczające by swój podpis złożyli pod nimi najważniejsi gracze.

„Kopiemy własny grób" – powiedział Sekretarz generalny ONZ, Antonio Guterres. Wskazał również, że ostatnie sześć lat od czasu zawarcia porozumienia paryskiego było najbardziej gorącymi w historii. "Porażka nie jest opcją", ale "wyrokiem śmierci (…) stoimy w obliczu chwili prawdy, szybko zbliżamy się do punktów krytycznych" – dodał. Wzrost globalnej temperatury to proces, który miał zostać zatrzymany. „Albo my zatrzymamy to, albo to zatrzyma nas. Nadszedł czas, by powiedzieć: dość. Dość zabijania się węglem. Dość traktowania natury jak toalety. Dość wypalania, wiercenia, kopania coraz głębiej. W ten sposób kopiemy własny grób" – oznajmił sekretarz generalny ONZ.

Gazeta.pl to najbardziej zielone medium w kraju. Codziennie na stronie głównej znajdziesz ciekawe artykuły na temat zmieniającego się świata

Zobacz wideo Świat ma teraz problem nie tylko z cenami energii. Drożeje niemal wszystko

Te mocne słowa nie przyniosły jednak zakładanego efektu, jakiego świat oczekiwał. Tak naprawdę uzyskano półśrodki i założenia, a nie definitywne działania na rzecz globu, mimo że na COP26 pojawili się włodarze wielu krajów jak np.: premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, brytyjski następca tronu książę Karol wraz z żoną, księżną Camillą, prezydent USA Joe Biden, szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, prezydent Francji Emmanuel Macron, kanclerz Niemiec Angela Merkel oraz premier Polski Mateusz Morawiecki. Wydarzenie w Glasgow tym samym zgromadziło liderów, którzy mogli podjąć stanowcze decyzje. Jednak w tym jest problem. Choć deklaracje powstały to nie na tyle restrykcyjne na ile być powinny.

Zadaniem jest utrzymanie przy życiu celu wzrost globalnej temperatury w graniach 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do początku epoki przemysłowej. Niestety wszystko wskazuje na to, że ten plan został już pogrzebany. „Im dłużej nie podejmujemy działań, tym jest gorzej i tym wyższa będzie cena, gdy w końcu katastrofa zmusi nas do działania" – mówił brytyjski premier Boris Johnson. Wskazał również, że wzrost temperatury o dwa stopnie zagrozi dostawom żywności, o trzy stopnie przyniesie więcej szalejących pożarów i cyklonów, a o cztery stopnie oznacza, że „pożegnamy się z całymi miastami (…) Ludzkości już dawno odmierzono czas w kwestii zmian klimatycznych. Została minuta do północy i musimy działać już teraz. Jeśli dziś nie podejdziemy poważnie do kwestii zmian klimatycznych, jutro dla naszych dzieci będzie już za późno" - mówił premier Wielkiej Brytanii.

Plan, który się nie uda

Tood Stern, były główny negocjator klimatyczny prezydenta USA Baracka Obamy podczas spotkania w Szkocji powiedział: „Rozpętuje się piekło (…) Pogląd, że będzie naprawdę strasznie źle przy 1,5 [stopnia] - nie mówiąc już o 2 - jestem w to całkowicie wierzący. To nie odpowiada na pytanie, czy jest to realistyczne (...) ale myślę, że wolałbym się na to nastawić". Wskazał też, że nie ma szans by 200 krajów zgodziło się ponieść ekonomiczne i polityczne konsekwencje związane z radykalnymi cięciami emisji, które są niezbędne do osiągnięcia założeń. Łatwiej natomiast było szukać winnych. Zachód wskazał krajom rozwijającym się, zwłaszcza dużym, takim jak Chiny, Indie i Indonezja, że nie robią wystarczająco dużo, aby ograniczyć emisje. „Każdy musi ponieść swoją część odpowiedzialności" - powiedziała fińska minister środowiska i zmian klimatu Krista Mikkonen. Efekt? Ponura perspektywa przed szczytem COP26, spowodowana tym, że większość krajów wiedziała przed ile – lub jak mało – są skłonne zrobić. Tym samym obietnice pociągają za sobą ocieplenie o około 2,7 stopnia Celsjusza.

Co na to koncerny motoryzacyjne?

To co udało się wypracować na COP26 to m.in. deklaracja na rzecz zaprzestania sprzedaży nowych samochodów spalinowych w krajach rozwiniętych do 2035 roku, a w rozwijających się do 2040 roku. Podpis pod tym pismem złożyła również Polska. „Podpisana przez polski rząd deklaracja o zakazie sprzedaży nowych pojazdów osobowych i dostawczych o napędzie spalinowym do 2035 r. stanowi pierwsze takie zobowiązanie w historii" – mówi Maciej Mazur, Dyrektor Zarządzający PSPA, Wiceprezydent AVERE. „Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych od lat argumentuje, że ten kierunek działań jest jedynym i pragmatycznym krokiem, jeśli zależy nam na zdrowiu publicznym i kondycji środowiska naturalnego. Te cele możemy osiągnąć przechodząc na zrównoważony transportu" – dodaje.

Mogłoby się wydawać, że to wiele. Jednak zabrakło znacznej liczby firm motoryzacyjnych. Wśród tych co się podpisali są m.in.: BYD, Ford, GM, Jaguar Land Rover, Mercedes i Volvo. Zabrakło natomiast np. BMW czy Volkswagena. Ten ostatni w rozmowie wskazał, że dla niego w mocy są ustalenia związane z „Fit for 55" i tych wytycznych firma będzie się trzymać. Warto dodać, że w tych założeniach również mówi się o roku 2035. Co więcej z punktu widzenia rangi dokumentu to jest on ważniejszy niż deklaracja z COP26, która tak naprawdę nikomu nie zaszkodzi, ale nie oznacza, że postanowienia zostaną spełnione.

W efekcie COP26 tylko po części można uznać za udany. Podpisano kilka porozumień i deklaracji. Jednak nie są one na tyle restrykcyjne i wiążące, by mieć pewność, że zostaną spełnione. Możemy mieć tylko taką nadzieję. Sektor transportu jest istotnym z punktu widzenia emisji. Dlatego zminimalizowanie jego wpływu może być kluczowe by osiągnąć sukces i obniżyć wzrost średniej temperatury Ziemi, by kolejnym pokoleniom żyło się lepiej lub po prostu żyło.

Rodzina elektrycznych FordówRodzina elektrycznych Fordów fot. Ford

Więcej o:
Copyright © Agora SA