MOTO 2030 to piątkowy cykl Gazeta.pl, w którym poruszamy najważniejsze tematy dotyczące przyszłości motoryzacji, transportu i technologii. Nie zabraknie tu także ciekawych historii konstruktorów oraz opisu dziejów firm, których przeszłość ma wpływ na to, jak będzie wyglądała motoryzacja przyszłości. Samochody, drogi i miasta na naszych oczach bardzo dynamicznie się zmieniają. Co piątek dziennikarze Moto.pl będą o tych zmianach pisać. Tutaj znajdują się wszystkie artykuły z cyklu MOTO 2030.
Wyobraźcie sobie, że jesteście miłośnikami muzyki w złotej erze płyt kompaktowych. Europejskie władze zakazują ich sprzedaży, bo plastik, z którego się je produkuje, jest szkodliwy dla środowiska. W zamian proponują alternatywę w postaci streamingu muzyki online. Problem w tym, że większość melomanów nie ma dostępu do internetu, bo to lata 90. Zaczynają się "zabijać" o używane płyty kompaktowe, a nowych już nie ma.
Płyty CD umarły śmiercią naturalną, tak samo jak wcześniej kasety, z powodu postępu technicznego. Słuchanie muzyki online ma tyle przewag, że nikt nie chce używać fizycznych nośników. Podobnie jest z samochodami elektrycznymi, które są znacznie lepsze od spalinowych pod względem technicznym. One i tak zapanują nad światem, tylko że europejskie władze chcą przyspieszyć tę zmianę.
Cel jest szlachetny, to ratowanie równowagi ekologicznej planety i nie mam zamiaru z tego kpić. Ale narzędzia, które stosują władze Unii Europejskiej, mogą się skończyć wylaniem dziecka z kąpielą, bo nie wszystkie kraje będą w stanie sprostać tym wymaganiom.
Sztuczne poganianie elektryfikacji bez realizacji spójnej strategii energetycznej może wywołać wiele problemów w krajach, w których rozwój infrastruktury do ładowania i transformacja przemysłu energetycznego nie nadążają za elektryfikacją transportu. Kiedy ich mieszkańcy dodatkowo nie mają wysokich dochodów, trafiają pomiędzy młot a kowadło.
Kierowców w niektórych europejskich krajach nie stać na samochody elektryczne albo warunki do korzystania z nich są niesprzyjające, a spalinowych nie będą mogli kupić po 2035 r., przynajmniej w salonach sprzedaży nowych aut. Co wtedy zrobią? Rzucą się na rynek aut używanych.
Taka sytuacja może się wydarzyć w najbardziej zapóźnionych pod tym względem krajach Unii Europejskiej. Według europejskiego stowarzyszenia producentów samochodów ACEA do "parszywej piątki" z najmniejszym udziałem elektryków należą: Cypr (0,5 proc.), Litwa (1,1 proc.), Estonia (1,8 proc.), Chorwacja (1.9 proc.) i Polska (1,9 proc.). Tuż za nimi pod względem penetracji rynku przez samochody z wtyczką są następujące kraje: Słowacja, Łotwa, Czechy, Grecja i Rumunia.
Brakuje danych z Bułgarii, ale i tak mamy pewność, że łącznie te państwa to całkiem spory kawałek Europy. W dziesięciu krajach Unii Europejskiej odsetek samochodów ECV na rynku w 2021 roku wynosi mniej niż 3 proc. Nieprzypadkowo wszystkie mają produkt krajowy brutto na mieszkańca na poziomie niższym niż 17 tys. euro. Chcecie usłyszeć coś jeszcze bardziej dołującego? ACEA zaliczyła do statystyk nie tylko samochody elektryczne.
Akronim ECV oznacza Electrically Chargeable Vehicles i oznacza wszystkie auta z możliwością ładowania prądem, włącznie z elektrykami zasilanymi ogniwami wodorowymi i hybrydami kategorii plug-in. Zawsze uważałem, że doliczanie tych ostatnich jest "pompowaniem" statystyk i delikatnym nadużyciem. Tak naprawdę nie wiemy, czy ich właściciele kiedykolwiek odwiedzają ładowarki.
Bardziej niż udziałem elektryków w europejskim parku samochodowym producenci lubią się chwalić udziałem w sprzedaży nowych aut. W 2021 ECV stanowiły około 19 proc. (ok. 10 proc. BEV i 9 proc. PHEV), co brzmi znacznie lepiej, ale trzeba pamiętać o ogromnym rozwarstwieniu w poszczególnych krajach. W Norwegii samochody elektryczne według firmy analitycznej JATO stanowiły prawie 68 proc. sprzedaży nowych aut, a w Polsce 1,6 proc.
Rzecz jasna przyszłość jest bardziej skomplikowana, ale na pewno rynek aut używanych czekają fluktuacje na niespotykaną dotychczas skalę. Bogate kraje z chęcią przesiądą się na elektryki, bo są po prostu lepsze i będą panować przyjazne do jazdy warunki energetyczno-infrastrukturalne. Poza tym ich mieszkańców pewnie będzie stać na częstą wymianę samochodów tak, jak dotychczas, pomimo kryzysu.
Właściciele aut ze spalinowym napędem w Europie Zachodniej pozbywają się ich już od kilku lat. Rzecz jasna nie wszyscy i nie masowo, ale taka jest wyraźna tendencja. Wkrótce podobnie stanie się z autami z napędem hybrydowym. Będzie ich do tego skłaniać: coraz mniejsza różnica cen (spalinowe będą drożeć, według niektórych analiz nawet o 25 proc. rocznie, a elektryczne tanieć), przepisy obowiązujące w miastach i presja społeczna.
Będą je kupować mieszkańcy biedniejszych regionów Europy. Idealnie byłoby, gdyby taka kaskada handlowa zadziałała harmonijnie. Grecy, Rumuni i Czesi będą kupować od Szwedów, Holendrów i Niemców hybrydy. Polacy, Litwini i Chorwaci będą przejmować od tych krajów samochody benzynowe i diesle. Niestety jesteśmy niemal na samym końcu tej piramidy dziobania, nawet jeśli zadziała idealnie. Ale tak dzieje się rzadko w prawdziwym świecie.
Dyrektorka Generalna i Prezes Zarządu AURES Holdings, operatora sieci centrów samochodowych AAA AUTO uważa, że skutkiem tych zmian będzie radykalny wzrost popytu i cen samochodów używanych.
Polscy kierowcy są bardzo konserwatywni, jeśli chodzi o wybór jednostek napędowych przy zakupie samochodów używanych. Można się zatem spodziewać, że popyt na używane samochody z silnikami benzynowymi i wysokoprężnymi będzie stopniowo wzrastał, co doprowadzi do dalszego wzrostu ich cen
- komentuje Karolina Topolova z AAA AUTO.
Co ciekawe, analitycy z brytyjskiej firmy ubezpieczeniowej LV= General Insurance twierdzą coś zupełnie innego. Ich zdaniem w 2030 roku jedną trzecią brytyjskiego rynku samochodów używanych będą stanowić samochody elektryczne. Ich udział ma stopniowo rosnąć z roku na rok. Jedni Brytyjczycy będą zmieniać samochody elektryczne na bardziej zaawansowane modele, inni szukać ich na rynku używanych, ponieważ chcą albo muszą zmienić napęd na bardziej ekologiczny.
Brytyjski rynek elektryfikuje się całkiem sprawnie. Ze względu na swą hermetyczność jest dobrym probierzem europejskich motoryzacyjnych nastrojów, przynajmniej dla rozwiniętej części Starego Kontynentu. Obie prognozy — rosnącego udziału używanych samochodów na prąd i boomu na spalinowe — tylko pozornie wzajemnie się wykluczają. Tak naprawdę pokazują, że na europejskich rynkach są i będą znaczące różnice w rozwoju i strukturze rynków. Nie powinno się ich mierzyć tą samą miarą.
Jestem całym sercem za elektryfikacją Europy i chciałbym być w forpoczcie rewolucji szykowanej przez unię, ale mam wiele obaw co do jej przebiegu. To dlatego, że patrzę z polskiej perspektywy. Boję się, że zostaniemy zalani morzem używanych samochodów z silnikami spalinowymi.
Część z nich przekażemy jeszcze dalej na wschód, ale większość zostanie u nas. Już teraz trwa prawdziwa walka klientów na rynku aut z drugiej, trzeciej i dalszych rąk. Ceny przyzwoitych egzemplarzy rosną, a ich dostępność maleje. Taka sytuacja może się spotęgować, kiedy już nie będzie nowych samochodów z tradycyjnym napędem.
Tak jak mieszkańcy Ziemi w serii filmowej "Mad Max" zabijali się o paliwo, my będziemy walczyć o lepsze kąski w autokomisach. Ci, którzy będą mieć mniej szczęścia, zaczną przedłużać żywot spalinowych aut w kiepskim stanie, eksploatować je najniższym kosztem, a potem sprzedawać coraz biedniejszym krajanom. Ich całkowita liczba będzie się zmniejszać z roku na rok, najpóźniej od 2035 roku, ale nie wiadomo jak ukształtuje się popyt.
Puśćmy wodze fantazji jeszcze bardziej. Polska może stać się motoryzacyjnym skansenem Europy, a firmy zajmujące się elektryfikacją (produkujące auta i budujące stacje ładowania) zaczną omijać nasz rynek. Będziemy płacić coraz wyższe kary słusznie nakładane przez Komisję Europejską za to, że nie spełniamy zaostrzających się norm emisji gazów cieplarnianych.
Oczywiście taka apokaliptyczna wizja nie musi się sprawdzić, ale warto ją nakreślić. Choćby po to, żeby się trochę przestraszyć i wziąć do roboty. Przyszłość jest w naszych rękach. Zależy od tego, co zrobią politycy, jak poważnie potraktują tematy ekologii i jak sprawnie będą się poruszać w unijnych strukturach. Przecież to my ich wybieramy. Są naszymi reprezentantami i obrazem polskiego społeczeństwa, odbijającym się we wcale nie krzywym zwierciadle. Pamiętajmy o tym przy następnych wyborach.