Artykuł jest elementem cyklu felietonów Tomasza Korniejewa
Premierze Forda Bronco towarzyszyło dużo szumu. Tym bardziej, że w pierwszym okresie po wprowadzeniu go do sprzedaży na rynku amerykańskim producent utrzymywał, że nie będzie on dostępny w Europie.
Nie wiem, co dokładnie skłoniło szefów koncernu Ford do refleksji w tej kwestii, ale zdanie zmienili.
I dobrze, bo tak kultowego modelu, nie mogło w Europie zabraknąć.
Podobno, po jego premierze Amerykanie podzielili się na dwa obozy. Na tych, którzy jeżdżą Jeepami Wranglerami i na tych którzy jeżdżą Bronco.
Mam emocjonalny stosunek do tego auta, bo przez około siedem jeździłem Fordem Bronco z 1987 r. Z kolei najnowsza generacja stylizacyjnie nawiązuje do pierwszego Bronco, który została zaprezentowany w 1966 roku.
Ten samochód sprawia wrażenie, że wjedzie na Mount Everest i to bez włączania trybów do jazdy w terenie. O tym pomyśli każdy kto na niego spojrzy. Szczególnie urokliwa jest przednia część nadwozia, która najbardziej przypomina protoplastę. Poza tym auto charakteryzuje się regularnym pudełkowatym kształtem. Podobają mi się także drzwi bez ramek okiennych.
Prezentowana wersja to Badlands jest rekomendowana do eksploatacji w bardzo trudnym terenie. Ma prześwit o wysokości 26,1 cm, co razem z ogromnymi kołami sprawia, że aby wejść do środka, trzeba bardzo wysoko zadrzeć nogę.
Co prawda, średnica felg to 17 cali, ale średnica terenowych opon to aż 33 cale. Oczywiście licząc do krawędzi zewnętrznej. Poza tym, wersję Badlands można rozpoznać po metalowym przednim zderzaku. Auto ma długość 480 cm, szerokość 193,7 cm, a jego wysokość to aż 196,2 cm, może brodzić do głębokości 80 cm i podjechać pod duże wzniesienia - kąt natarcia dla tej wersji wynosi 40,6 stopnia, zejścia 33,3 stopnia, a rampowy to 23,6 stopnia. Więcej informacji na temat tego modelu znajdziesz w moim wideo felietonie, który obejrzysz poniżej: