Nic nie trwa wiecznie. Przez lata Opel był jedną z najpopularniejszych marek w Polsce. Na drogach królowały przede wszystkim Astry, Corsy i Vectry. Nawet duże terenowe Frontery były często widywane. A teraz? Najnowsza Astra to wyjątkowa rzadkość. Najłatwiej o Corsy (szczególnie starsza generacja z oznaczeniami szkoły nauki jazdy lub WORD) i małe crossovery Crossland. Trafi się także Insignia czy większy SUV Grandland. Tyle i aż tyle.
W obecnej gamie niemieckiej marki nietrudno wskazać te modele, które już stają się prawdziwymi unikatami. Jednym z nich jest Grandland GSE PHEV. Próżno go już szukać w oficjalnych cennikach (do naszego kraju trafiło tylko 50 egzemplarzy) w których rządzą tylko benzyny i diesle o mocy 130 KM. Kto ma ochotę zainwestować w Opla Grandland o mocy 300 KM musi szukać ostatnich egzemplarzy u dealerów. Wciąż można trafić dość bogato wyposażone egzemplarze. Trzeba tylko przygotować się na wydatek ok. 200 tys. zł. Czy to dużo? Zerknijcie do cenników samochodów elektrycznych. Tyle wystarczy na auto o co najmniej klasę mniejsze i słabsze.
Opel Grandland GSE PHEV to już top wersja. A to oznacza aż trzy silniki (z czego dwa elektryczne o mocy 110 KM i 113 KM i jedna konstrukcja spalinowa z czasów PSA o mocy 200 KM) o łącznej mocy aż 300 KM (niestety proste dodawanie nie znajduje zastosowania w napędach hybrydowych, więc nie ma szans na wynik ponad 400 KM), udany 8-stopniowy automat Aisin i całkiem atrakcyjne osiągi. Producent deklaruje sprint od 0 do 100 km/h w 6,1 s. Hybrydowego Opla rozpędzimy na autostradzie aż 235 km/h (przynajmniej tam, gdzie można to zrobić legalnie i bezpiecznie). Pojedziemy nim także na prądzie (realnie ok 36 - 40 km), gdyż w samochodzie zmieszczono akumulator 13,2 kWh (czas ładowania od 1 godziny i 40 minut do 8 godzin zależnie od ładowarki).
Nie kryję, że za każdym razem, gdy wsiadam do współczesnego modelu niemieckiej firmy zastanawiam się, ile jest jeszcze Opla w Oplu? To wbrew pozorom ważne pytanie w kontekście pozycjonowania marki w koncernie Stellantis. W autach Opla coraz łatwiej o elementy wspólne dla całego koncernu (co jest akurat naturalne) i kojarzone wcześniej z francuskimi samochodami. Kto zatem miał wcześniej doświadczenia ze współczesnymi Citroenami czy Peugeotami łatwo dostrzeże znajome komponenty w Grandlandzie jak radio multimedialne, panel sterowania szybami, osłona silnika z napisem Pure Tech czy charakterystyczna dźwignia sterowania automatyczną skrzynią biegów. Szybko się z tym oswoiłem.
Kto przesiada się z wersji sprzed liftingu także odczuje sporą zmianę. Stellantis zafundował bowiem dość istotne zmiany z wymianą deski rozdzielczej na zupełnie nową. Decyzja nie powinna dziwić, gdyż poprzednia wyglądała jak przeniesiona z Opla Astry z czasów General Motors. Na tle konkurencji wyróżniała się wygodą obsługi i prostotą (co nie było złe). Niewykluczone, że władze koncernu uznały, że warto sięgnąć po rozwiązania z własnej grupy, a nie od dawnego dostawcy (koncern GM). To również zrozumiałe.
Na szczęście nowe wnętrze nie oznacza wyrzeczeń w kwestii ergonomii. Opla wciąż można doceniać za wygodną obsługę. Producent zadbał o tradycyjny panel do sterowania wentylacją i klimatyzacją (użytkownicy nowych Volkswagenów, Skód czy Seatów ze znienawidzonym panelem dotykowym mają czego zazdrościć). Nie zabrakło niewielkiej gałki do regulacji głośności i praktycznych przycisków w kierownicy. Nawet zmiana trybu jazdy możliwa jest poprzez przycisk, który wygodnie umieszczono w dolnej części konsoli tuż obok dźwigni zmiany biegów. Szczęśliwie oszczędzono na wymyślnym sterowaniu w kierownicy. Komplet przycisków to spora wygoda. Nie kryję jednak, że brakuje mi bardzo udanej rolki (w kierownicy m.in. do regulacji głośności) znanej ze starszych modeli Opli z czasów, gdy właścicielem był jeszcze koncern General Motors.
Skoro nowa deska to i nowe radio. A ściślej radio multimedialne. To przykład dobrze znanego urządzenia stosowanego w samochodach różnych marek wchodzących w skład koncernu Stellantis. Nie jest to najnowocześniejszy produkt na rynku, ale działa dość stabilnie co nie jest takie oczywiste w gamie rodzimej konkurencji (Grupa Volkswagen). Dostawcą oprogramowania nawigacyjnego jest TomTom, który po latach wreszcie uporał się z oprogramowaniem. Obecnie stosowane jest wystarczająco intuicyjne i łatwe do opanowania. No i przynajmniej działa bez większych problemów czego nie można powiedzieć o rozwiązaniach dostarczanych przez lata do Renault (słynna nieudana seria R-Link).
Niestety wiek konstrukcji samochodu zdradza jeden gadżet. To port USB. W całej kabinie jest tylko jeden (najwyraźniej oszczędzono na inwestycji w nowe wiązki elektryczne). Jeden! Znajdziemy go w konsoli środkowej obok gniazda 12 V (w instrukcji obsługi zastrzeżono, że w niektórych wersjach kolejny port jest z tyłu pod kratkami wentylacyjnymi). Kto zatem planuje ładowanie telefonów współpasażerów powinien zaopatrzyć się w wydajną ładowarkę z dwoma portami USB. Jedyny dostępny port USB w aucie przyda się zaś do pracy ze smartfonem w trybie Apple CarPlay czy Android Auto. Słabo. Bardzo słabo.
Jeszcze jeden element wyposażenia zasługuje na krytykę. Wbrew opisowi w konfiguratorze Opel nie stosuje prawdziwego zestawu kamer 360 st. Inżynierowie Opla nie mieli wyjścia i sięgnęli po jedyny dostępny komplet stosowany od lat przez Francuzów. Niestety Stellantis od dawna uparcie brnie w tańsze i mało efektywne rozwiązanie bazujące na dwóch kamerach (dość skromna rozdzielczość i niska przysłona obiektywu) oraz funkcji nakładania obrazu na strefy po obu bokach auta. Zanim zatem ruszysz zobaczyć jedynie ujęcia z przedniej i tylnej kamery oraz szare pola po lewej i prawej stronie samochodu. W miarę przemieszczania się obraz zostanie sztucznie uzupełniony o to co zarejestrowały kamery. Przyznaję, że od lat nie znoszę tego rozwiązania.
Wbrew pozorom jest jeszcze co chwalić w Oplu. To udany układ Night Vision, czyli jedno z tych rozwiązań, które bardzo lubię i cenię w samochodach Stellantis. Wbrew pozorom znacząco zwiększa bezpieczeństwo jazdy po zmroku. I to nie tylko poza obszarem zabudowanym, ale i w mieście. W jesiennych warunkach i przy ograniczonej widoczności (szczególnie w trakcie deszczu czy częściej występującej mgły) rosną szanse dostrzec wcześniej pieszych ubranych w ciemnych barwach (nawet przy tak dobrych lampach matrycowych jak w Oplu niełatwo dostrzec pieszych przy kiepskiej aurze).
Na liście udanych dodatków nie sposób pominąć wygodnych foteli z certyfikatem AGR. A te można tylko chwalić. Łatwo zająć w nich wygodną pozycję i równie łatwo z nich zejść. Nawet po długiej kilkugodzinnej podróży trudno o oznaki zmęczenia czy ból dolnej części kręgosłupa albo pośladków czy ud. Ani razu nie miałem również problemów z drętwieniem nóg. Nie powinniśmy zatem dziwić się, że będzie więcej chętnych na jazdę z przodu niż z tyłu i to, mimo że na tylnej kanapie nie brakuje miejsca także dla dorosłych osób. Oplowi udało się uzyskać wystarczająco przestronną kabinę (4,47 m długości nadwozia i 2,67 m rozstawu osi). Niestety nie mogę tego napisać o przestrzeni bagażowej. Inżynierowie musieli gdzieś zmieścić akumulator napędu hybrydowego. Stąd zostali zmuszeni do ograniczenia pojemności bagażnika (z 514 l do 398 l) i zastosowania mniejszego zbiornika paliwa (z 53 l w zwykłych odmianach spalinowych do 43 l). Cudów nie ma. Ale przynajmniej ładowność nie ucierpiała, gdyż wynosi ok 500 kg.
A jak jeździ Opel Grandland z tak mocnym zespołem napędowym? To bez wątpienia żwawe i bardzo szybkie auto jak na swoją masę (jest o ok. 350-400 kg cięższy od diesla czy wersji benzynowej). Nie jest to jednak narowiste GSI czy OPC jakie pamiętam jeszcze z dawnych lat (oznaki zadyszki pojawiają się już przy dopuszczalnych prędkościach autostradowych). Trzeba przywyknąć do niewielkiej zwłoki w reakcji na wciśnięcie pedału gazu (podczas jazdy na prądzie trzeba chwilę poczekać na pomoc ze strony silnika spalinowego), po którym następuje bardzo przyjemny efekt wciskania w fotel. Oczywiście wszystko odbywa się w akompaniamencie tego z czym wielu kierowców kojarzy hybrydy. Akompaniamencie hałasu. Silnik wyraźnie daje znać o sobie mimo całkiem solidnego wygłuszenia nadwozia Grandlanda. A to już nie jest zbyt przyjemne. Na pocieszenie pozostaje dość pewne i precyzyjne prowadzenie (napęd na wszystkie koła wspomaga przy ruszaniu i jeździe z prędkością do 135 km/h), dzięki dość sztywnemu zawieszeniu z amortyzatorami stosowanymi m.in. w wybranych modelach Jeepa. Innymi słowy komfort w Grandlandzie GSe ma mniejszy priorytet niż pewność prowadzenia i ograniczenie wychyłów nadwozia.
O wrażeniach na miarę GSI czy OPC nie ma mowy także podczas jazdy z aktywnym tempomatem. Tempomat w Oplu (jak większość podobnych urządzeń na rynku) z opóźnieniem reaguje na zwolnienie pasa ruchu i zadziwiająco spokojnie nabiera prędkości. Czasem nawet zbyt spokojnie co na ruchliwej autostradzie może oznaczać irytowanie innych kierowców. Na pocieszenie pozostaje dość porządny system asysty pasa ruchu.
W jednej kategorii Grandland z nawiązką spełnia oczekiwania na miarę aut z serii OPC. To wyniki spalania paliwa. Największy apetyt na benzynę jest wówczas, gdy jeździmy głównie w korkach z rozładowanym akumulatorem albo mamy nieposkromiony apetyt na to, by jeździć z pedałem wciśniętym w podłogę. Wtedy dwucyfrowy wynik (i to znacznie powyżej 10 l) jest oczywisty. Najoszczędniej jest w standardowym trybie hybrydowym i delikatnym traktowaniu pedału gazu (zależnie od stylu jazdy można uzyskać 7-8 l). Grandland dość szybko zużywa energię (deklarowane średnie 15,1 – 15,6 kWh) zgromadzoną w małej baterii (w trakcie testu nie udało się przekroczyć 40 km), co oznacza, że rzadko kiedy uzyskamy wynik rzędu 1,2 l (Opel obiecuje 1,2-6,6 l).
Na koniec kilka słów o fabrycznej ochronie. Pod względem gwarancji Opel niezbyt wyróżnia się na rynku. Standardowe warunki to dwuletnia gwarancja mechaniczna (oraz na powłokę lakierniczą) bez limitu przebiegu. W przypadku perforacji nadwozia Opel udziela 12-letniej ochrony. Akumulator napędu PHEV objęto zaś 8-letnią gwarancją (limit do 160 tys. km przebiegu).