Spodobał Ci się ten artykuł? Więcej wiadomości ze świata motoryzacji znajdziesz na Gazeta.pl
Z czym Toyota się kojarzy? Auta sportowe? Owszem. Jedne z lepiej sprzedających się samochodów na naszym rynku? Również. Auta elektryczne? No nie do końca. Oczywiście japoński producent posiada w swojej ofercie elektryczne odmiany jak chociażby Prius, ale głównym obszarem zainteresowań były hybrydy, ewentualnie wodór (Mirai). Świat się jednak zmienia, a główny rynek zbytu samochodów to obecnie Chiny, które wymagają, aby producenci mieli w swojej ofercie auta elektryczne. Toyota ostatecznie musiała się ugiąć i stworzyła auto w pełni elektryczne bez różnych wariantów pochodnych – bZ4X.
Można się zastanawiać skąd taka wymyślna nazwa? Dosyć łatwo ją rozszyfrować: bZ – beyond zero, 4 – odnosi się do rozmiaru pojazdu, a X w nazwie znaczy nic innego jak crossover.
bZ4X stworzono na platformie eTNGA, która jest dedykowana samochodom elektrycznym tego producenta. Mówiąc producenta, trzeba mieć na uwadze, że również Lexusy powstaną na bazie tej platformy, bo w końcu luksusowa marka należy do Toyoty. Nie ma zatem nic nieodpowiedniego porównując ten model, do bardziej luksusowych braci.
Toyota plasuje nowy model pomiędzy RAV4 a Highlanderem. Jego wymiary to: 4690 mm długości, 1860 mm szerokości oraz 1650 mm wysokości. Jest zatem o 9 cm dłuższa od RAV4, natomiast rozstaw osi (2850 mm) jest taki sam jak w Highlanderze.
Stylistycznie bZ4X odbiega znacząco od tego do czego przyzwyczaiła nas Toyota. To auto po prostu jest eleganckie. Wąskie przednie światła, mały „grill", duże wloty powietrza i długa maska są przyciągające, ale więcej dzieje się na tyle pojazdu.
Z tyłu mamy światła, które nie tylko ciągną się przez całą szerokość, ale do tego nachodzą na profile pojazdu. Do tego spojler dachowy, który mocno nachodzi na dosyć małą i ostro pociągniętą szybę. Co do zderzaka, to z jednej strony jest rozbudowany, z drugiej mamy do czynienia z dużą połacią czarnego plastiku (który występuje na przednich i tylnych nadkolach, a także na progach). bZ4X może się podobać, jest futurystyczny, a nawet w porównaniu do C-HR marki wszedł na wyższy poziom.
Z profilu widoczne są felgi 20-calowe. Linia szyb zwęża się, ale nie sprawia wrażenie jakby to były jedynie wizjery.
Co najważniejsze nowy elektryk Toyoty nie jest ociężałym wizualnie samochodem. To, że mamy do czynienia z autem elektrycznym świadczy klapka, pod która znajduje się wtyczka po stronie kierowcy na przednim błotniku z napisem Electric. Taka sama plakietka widoczna jest po przeciwnej stronie.
Widząc bZ4X można pomylić się z wcześniej wspomnianym Lexusem. Co jednak ważne elektryk zachowuje rdzeń japońskiego producenta, dlatego nie pomyli się go z pojazdem innej marki.
Jak z wnętrzem? Jest nowoczesne. To chyba słowo, które może opisać cały pojazd i w kabinie również to widać. Jednak nie jestem pewien czy można powiedzieć, że jest to auto eleganckie? Trochę nazbyt udziwnione, ale powinno spotkać zwolenników. Można nawet pokusić się, że na swój sposób jest aspirujące do klasy wyższej.
Pierwsze co się rzuci w oczy to kierownica i zestaw cyfrowych wskaźników. Jedno i drugie jest ze sobą połączone za sprawą plastikowego kołnierza. Plastik jest dziwny w dotyku, jakby pokryty pianką. Jednak połączenie jest jedynie wizualne. Gdy dostosowujemy kierownicę do własnego ułożenia to jedynie rusza się kolumna kierownicy. Jest odseparowane od ekranu. Można to było połączyć miałoby większy sens. Kierownica jest dosyć cienka w obwodzie. Nie można jej również zbyt wysoko ustawić. Osoby z grubszymi udami mogą mieć problem.
Dalej przechodzimy do dużego ekranu w orientacji poziomej. Wyświetlana jest tam nawigacja, radio, telefon i mniej przydatne informacje. Systemy wspomagające kierowcę są obsługiwane za sprawą przycisków na kierownicy.
Poniżej znajdują się przyciski od włączania i wyłączania radia oraz głośności, a następnie deska rozdzielcza płynnie przechodzi do konsoli środkowej, na której znajdują się tryby jazdy, w tym Eco i XMode załączający tryb AWD. Nie ma tutaj typowego drążka zmiany biegów czy przełącznika. Mamy pokrętło. Aby zmienić bieg z R na D i odwrotnie należy wcisnąć gałkę i dopiero przekręcić. Jest to mało intuicyjne i w sytuacji, gdy szybko chcemy wykręcić powoduje za dużo zamieszania. Jednak, gdy się już to wyczuje i pamięta się o tym, to zmiana zachodzi płynnie.
W dalszej części jest półka do ładowania bezprzewodowego pod pokrywką, która jest prześwitująca. Dalej jest podłokietnik, który można przesuwać, a w jego wnętrzu ukryto schowek z podwójnym dnem. Pod konsolą środkową jest półka z dwoma złączami USB-C.
Przed pasażerem znajduje się półka pokryta materiałem, która pochylona jest ku masce. Co ciekawe projektanci zrezygnowali ze schowka. Według nich wystarczy półka pod konsolą środkową, co w moim odczuciu jest słabym rozwiązaniem. Wszystkie rzeczy latają, nie jest zbyt pojemna i jest mało praktyczna. Powód rezygnacji z zamykanego schowka przed pasażerem? Więcej miejsca na nogi. Nie wiem czy w tym miejscu, to był tak istotny element. Nawet najmniejszy schowek były dobrym rozwiązaniem.
Tylna kanapa jest obszerna. Na końcu konsoli środkowej znalazły się złącza do ładowania i podgrzewanie skrajnych miejsc na kanapie. Co do bagażnika, to również nie można narzekać. Jego pojemność to 452 litry.
Jest jeszcze kilka wad, o których wcześniej nie napisałem. Konsola środkowa pod naporem kolana rusza się, podobnie jak panele w drzwiach. Nie oznacza to, że wyrwą się, ale nie powinno tak być. Lakier Piano Black wygląda tak samo elegancko, jak jest ciężki do utrzymania. Każdy palec na nim widać.
To co jednak najbardziej irytuje, to czujnik zmęczenia kierowcy. Wystarczy lekko zasłonić go ręką i zaczyna dzwonić komunikat o tym, że nie widać twarzy. Osoby, które lubią prowadzić jedną ręką, są za niskie albo odwracają wzrok często będą słyszeć ten dźwięk.
Pomijając tych kilka elementów (w końcu wykończenie można zmienić, a ruchome elementy w ostatecznym rozrachunku nie wpływają na jazdę i odbiór), to mamy do czynienia z całkiem przyzwoitym wnętrzem. Jeszcze raz podkreślę, jest nowoczesne, ale bez przesady. Bardzo zachowawcze wnętrze, jednak po wyglądzie zewnętrznym spodziewać się można większej finezji.
Zatem jak się jeździ tym nowoczesnym autem? bZ4X w wersji testowanej miał napęd na wszystkie koła, który załącza się za sprawą przycisku XMode, który znajduje się poniżej pokrętła zmiany biegów. Jak to w klasycznym napędzie, gdy jedno z kół traci przyczepność, to na pomoc ruszają pozostałe, przez co jesteśmy w stanie wyjść z opresji. Ponieważ jest to jedynie crossover, to nie spodziewajmy się zbyt wiele po jeździe w terenie, ale pod mokre wzniesienie czy po oszronionej drodze bZ4X powinien sobie poradzić. Do tego samochód jest w stanie przejechać przez głębszą wodę, sięgającą lekko ponad dolną część zderzaka.
Co znajdziemy pod maską? Konstrukcja eTNGA pozwoliła zaoszczędzić trochę kilogramów (masa własna bZ4X to 2550 kg) oraz dosyć mocno obniżyć środek ciężkości. Na platformie zamontowano baterie litowo-jonowe o pojemności 71,4 kWh. Na wyposażeniu są dwa silniki po jednym na każdą oś. Każdy z nich generuje 109 KM mocy, zatem w sumie auto dysponuje 218 KM oraz 337 Nm momentu obrotowego. Prędkość maksymalna wynosi 160 km/h, a sprint od 0 do 100 km/h zajmuje 6,9 s. W standardzie auto wyposażone jest w pompę ciepła.
Sama jazda jest satysfakcjonująca. Przez niski środek ciężkości pojazd nie buja się na prawo i lewo oraz pewnie trzyma się drogi. W zakrętach siedzenia trzymają przyzwoicie, nie są jednak to siedzenia sportowe, które będą trzymać podczas szybkiego wchodzenia w łuk. Co najważniejsze, podczas użytkowania nie czuć zmęczenia i człowiek nie wierci się co chwilę, aby znaleźć odpowiednią pozycję.
Przyspieszenie jest zadowalające, ale nie wyróżnia się na tle innych elektryków. Zawieszenie jest twarde. Może nie czuć każdej nierówności, ale nie „przepływa" nad większymi dziurami i studzienkami.
Na kierownicy czuć lekki opór, dzięki czemu nie traci się kontaktu z drogą.
Co do czujnika zmęczenia pisałem wyżej, potrafi zgubić kierowcę i wydaje irytujący dźwięk. Jest jeszcze jeden problem, który tym razem dotyczy nawigacji – spóźnia się. Gdy dojeżdżamy do skrzyżowania, za którym jest kolejne skrzyżowanie trudno uchwycić moment czy skręcić mamy na pierwszym czy na drugim. Dopiero jak dojeżdżamy okazuje się, że właśnie na tym pierwszym mamy skręcić np. w lewo. To opóźnienie jest dosyć kłopotliwe na początku użytkowania, co skutkuje częstym wykręcaniem albo przejechaniem dodatkowej odległości.
A jak wygląda zużycie energii? Podczas testów udało się osiągnąć ją na poziomie 16,4 kWh/100 km. Całkiem przyzwoity wynik w porównaniu do innych tego typu samochodów, które raczej zużywają w okolicach 18-19 kWh/100 km.
Toyota bZ4X to crossover, któremu trudno odmówić uroku. Z wyglądu zewnętrznego przypomina Lexusa, wnętrze to klasyczna Toyota z domieszką nowoczesności. Cena? W wersji z napędem na wszystkie koła należy zapłacić około 250 tys. złotych. Czy jest w stanie wybić się na tle konkurencji? Możliwe, w końcu to Toyota. A z kim staje do walki? Volkswagen ID.4, Kia EV6, Tesla Model Y i Ford Mustang Mach-E. Konkretni gracze, którzy będą robić wiele, aby nie oddać swoich miejsc. Polskie przedstawicielstwo przewiduje, że sprzedaż bZ4X w ciągu roku wyniesie 500-600 sztuk, głównie przez problem z dostępnością podzespołów. Infrastruktura również nie sprzyja wyborowi elektryka. Jeśli jednak zdecydujecie się na zakup to jest zła informacja – osoby, które zamówiły auto w marcu będą miały je na własność. Osoby, które zrobią to teraz mają jedynie możliwość wynajmu długoterminowego. Starsze pokolenie niekoniecznie musi być usatysfakcjonowane takim rozwiązaniem.
bZ4X nie przekonuje mnie jednak do siebie całkowicie. Jest to przyzwoite auto z mankamentami (jak można było zrezygnować ze schowka przed pasażerem?), zresztą każde auto ma jakieś problemy. Toyota próbuje teraz przekonać, że plan na stworzenie elektrycznego auta bateryjnego zapoczątkowali w 1996 r. i bZ4X to zwieńczenie tego długiego planu. Niestety pod aurą nowoczesności, jest to samochód, który nie do końca mnie porwał. Nie jest to zarzut. Toyota daje gwarancję sprawności baterii na poziomie 70 proc. po 10 latach użytkowania, zatem będzie to praktyczny samochód, który może dobrze się zestarzeć. Jednak po takim samochodzie oczekuje się więcej niż tylko poprawności. Oczekuje się przeniesienia do przyszłości, dlatego bZ4X jest samochodem na tu i teraz, a co przyszłość przyniesie? Zobaczymy.