• Link został skopiowany

Mistrzyni świata czuje się oszukana przez ubezpieczyciela. Nie chce wypłacić jej odszkodowania

Iwona Gołąb, mistrzyni świata w agility, dyscyplinie sportowej z zakresu tresury psów, czuje się oszukana przez swojego ubezpieczyciela. Nie tak dawno reprezentantka Polski uczestniczyła w kolizji, w której jej Volkswagen został poważnie uszkodzony. Jej zdaniem firma PZU, u której to wykupiła najwyższy pakiet assistance oraz ubezpieczenie AC, nie tylko zwlekała z udzieleniem jej pomocy, lecz także nie chce wypłacić należnych jej świadczeń.
Reprezentantka Polski w agility, Iwona Gołąb, czuje się oszukana przez ubezpieczyciela. Firma nie che wypłacić jej świadczeń.
Fot. Facebook (Iwona Gołąb)

Pechową przygodę zawodniczka opisała w mediach społecznościowych. 31 marca wracał swoim Volkswagenem Caddy Maxi z Łotwy, gdzie uczestniczyła w poprzedzających zawody treningach. "Polski kierowca TIR-a wyprzedzał inny zestaw, przy dużym ruchu. Wyskoczył wprost na mój pas, zaledwie kilka metrów przede mną. Jechałam 90 km/h. On też. Gdyby nie refleks wytrenowany przez lata sportu, prawdopodobnie by mnie tu nie było" - wspomina Gołąb. Ciężarowy pojazd przeharatał bok karoserii samochodu Pani Iwony, niszcząc przy tym m.in. lusterko. Niestety, mimo faktu posiadania najwyższego pakietu Assistance, nie mogła do końca liczyć na sprawną pomoc ze strony swojego ubezpieczyciela, firmy PZU.

Jak stwierdza, ubezpieczyciel zaproponował jej samochód zastępczy (mniejszy i nieprzystosowany do przewozu sporych rozmiarów klatek dla zwierząt), na którego i tak musiałaby poczekać kilka godzin. "Wypadek miał miejsce o 15:30. Z Polski zaproponowano pomoc... na północ. Osiem godzin oczekiwania na poboczu. Bez osłony. Bez sanitariatów" - wspomina zawodniczka. "Zostałam zmuszona do powrotu rozbitym autem ponad 700 km, jechałam ostrożnie aż do piątej nad ranem" - dodaje rozgoryczona. To jednak nie koniec nieprzyjemności.

Zobacz wideo

Ubezpieczyciel nie chce wypłacić klientce należnych świadczeń

Po zdarzeniu Pani Iwona zgłosiła się do autoryzowanego serwisu, a następnie do ubezpieczyciela. Zdaniem zawodniczki firma nieco się wycwaniła - uznała szkodę całkowitą (koszt naprawy miał przekraczać wartość pojazdu) i zaproponowała jej 15 tys. zł rekompensaty. Problem w tym, że w wykupionym przez nią ubezpieczeniu AC wartość pojazdu oszacowana przez PZU zdecydowanie przekraczała koszt wspominanej naprawy.

"ASO VW Cichy-Zasada wyceniło naprawę na 43 661,26 zł brutto. PZU wyceniło wartość pojazdu przed szkodą na 42 456 zł brutto. Różnica? Tylko 1 205,26 zł. Z polisy AC tej samej firmy (PZU!) wynika, że wartość auta to 62 408 zł brutto - i ta kwota była podstawą do naliczania składki" - stwierdza rozgoryczona zawodniczka. "PZU zastosowało korekty -23 080 zł (za przebieg - z 350 tys. przy zawieraniu AC do 380 podczas wypadku) i -8 500 zł (rynek + drobne uszkodzenia), żeby obniżyć wartość auta, które pozwalało im uznać szkodę całkowitą. [...] Czyli 'ustawiono' wartość pojazdu na granicy, aby nie wypłacać 43 tys. za realną naprawę, wypłacić 15 tys. i mieć sprawę 'zamkniętą'" - dodaje.

Oczywiście fakt, że jej auto jest niesprawne, uniemożliwia jej normalne funkcjonowanie. "Za dwa tygodnie mam kwalifikacje do Mistrzostw Świata. Zamiast trenować, walczę z ubezpieczycielem o minimum uczciwości. Jestem sportowcem. Trenerem. Kobietą w trasie - często samą, z psami - pokonującą 3000+ km miesięcznie, by reprezentować Polskę na międzynarodowej scenie. Jeśli PZU nie zna się na szacunku, może zrozumie siłę społeczności" - stwierdza trenerka i prosi internautów o dalsze udostępnianie jej postu. Co w sprawie ma do powiedzenia sama firma?

PZU odpowiada na zarzuty

Redakcja portalu Autokult.pl poprosiła PZU o komentarz w sprawie pokrzywdzonej zawodniczki. Ze względu na rzekome obowiązywanie "tajemnicy ubezpieczeniowej" firma jedynie w sposób ogólny odniosła się do zdarzenia. "[...] w przypadku naprawy pojazdu w autoryzowanej stacji obsługi, w początkowym etapie kosztorysy mogą ulegać zmianie - zakres uszkodzeń jest często ujawniany dopiero po demontażu pewnych części. Dlatego dokładamy starań, aby jak najdokładniej wyjaśnić aktualny stan sprawy, również w aspekcie organizacji pomocy na drodze za granicą Polski, w tym w podstawieniu specjalistycznego pojazdu zgodnego z wymaganiami klienta" - stwierdził ubezpieczyciel.

Firma odniosła się także do kwestii długiego czasu oczekiwania na pomoc ze strony zawodniczki. PZU stwierdza, że średni dobowy czas dojazdu pomocy na terenie RP to 54 minuty. "Za granicą jesteśmy w stanie zorganizować odholowanie w bezpieczne miejsce w ciągu godziny. Natomiast średni czas uzyskania kompleksowej pomocy za granicą jest nieco dłuższy. Istotne jest także wskazanie, jaką klient ma potrzebę. Jeżeli, będąc za granicą, prosi o specjalistyczny pojazd i holownik z Polski, wtedy czas może się wydłużyć" - dodaje firma.

"Jesteśmy w kontakcie z klientką, po weryfikacji przeprosiliśmy za zaistniałe zdarzenie i mamy nadzieję, że nasze obecne działania - w tym te związane z likwidacją szkody - przyczynią się do poprawy tej sytuacji" - kwituje PZU. Tego, czy zawodniczka doczeka się szczęśliwego zakończenia sprawy, zapewne dowiemy się z jej mediów społecznościowych, o czym nie omieszkamy poinformować.

Więcej o: