• Link został skopiowany

Unia się poddała. Jednak chce ratować europejskich producentów samochodów

Czyżby unijni politycy nagle otrzeźwieli i zaczęli poważnie myśleć o dobru przemysłu motoryzacyjnego? Jak widać tak! Komisja Europejska zamierza dać producentom trzy lata, by ci mogli dostosować się do aktualnych przepisów.
Dofinansowanie do zakupu samochodu. Nowe auto za 36 500 zł. Kto się załapie?
Dofinansowanie do zakupu samochodu. Nowe auto za 36 500 zł. Kto się załapie?, istock/@Joe Morris

Unia w końcu się ugięła. Szykują się zmiany

Jak informuje Automotive News Europe, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen 3 marca zapowiedział, że producenci samochodów zostaną objęci trzyletnim "okresem ochronnym", podczas którego to będą musieli dostosować się do wprowadzonych w tym roku norm emisji dwutlenku węgla. Dla przypomnienia, chodzi o limity, które przewidziane zostały w dyrektywie CAFE (Clear Air For Europe). 

Od 1 stycznia nowe samochody muszą sprostać uśrednionemu limitowi emisji dwutlenku węgla, który został obniżony do poziomu 93,6 g/km. Jego przekroczenie skutkuje karą w wysokości 95 euro za każdy gram CO2 powyżej normy. Następnie jest ona mnożona przez liczbę sprzedanych egzemplarzy. Dla przykładu, jeśli samochód emituje 104 g CO2/km, a w ręce klientów przekazano 10 sztuk, kara dla producenta wyniesie ok. 9880 euro. Jak łatwo się domyślić, wiele koncernów nie sprostałoby tym wymogom i byłyby zmuszone do zapłacenia horrendalnie wysokich grzywien. Jak stwierdził dyrektor generalny Renault Luca De Meo, ich łączna wartość mogłaby sięgnąć nawet 15 mld euro!

Zobacz wideo

Oczywiście jedną z szans na osiągnięcie celów i ominięcie kar byłoby zwiększenie sprzedaży samochodów elektrycznych. Przy aktualnych rynkowych realiach jest to jednak nieosiągalne. "Tempo zwiększania produkcji pojazdów elektrycznych jest o połowę niższe niż to, które byłoby potrzebne do osiągnięcia celów, które pozwoliłyby nam nie płacić kar" - stwierdził szef Grupy Renault. Inną metodą jest także zrzeszanie się marek w grupy, które byłby wspólnie rozliczane z norm. Z takiego układu skorzystałyby m.in. Tesla, która łącząc się z producentami aut spalinowych, mogłaby otrzymywać od nich konkretne finansowe benefity. Oczywiście środki te byłyby znacznie niższe, niż kary, które marki musiałby przekazać do unijnej kasy. Trzecim sposobem radzenia sobie z karami jest... podwyższenie już i tak wysokich cen samochodów.

Wielu producentów od dawna krytykowało wymogi Unii, zachęcając polityków do zmiany kursu. Jak widać, w końcu coś w tej sprawie ruszyło. Jak zapowiedziała Ursula von der Leyen, pod koniec tego miesiąca KE zaproponuje "celową poprawkę", która da sektorowi motoryzacyjnemu pewną elastyczność w ramach nowych emisyjnych przepisów.

Komisja Europejska chce zadbać o producentów? Volvo i aktywiści grzmią

Jak przewidują unijni decydenci, proponowane zmiany dadzą producentom możliwość przekroczenia norm w tym roku, o ile w kolejnych dwóch latach uda im się osiągnąć lepsze wyniki. "Cele pozostaną takie same, jednak zmiany pozwolą nieco odetchnąć przemysłowi i dadzą większą przejrzystość [...]" – stwierdziła von der Leyen podczas konferencji prasowej.

Oczywiście nie brakuje marek, które jawnie sprzeciwiają się pomysłowi KE. Należy do nich m.in. Volvo. Szwedzko-chińska marka, która w ostatnich latach wyraźnie postawiła na elektromobilność, ostrzega, że zmiana przepisów może spowolnić "postęp" w kwestii przejścia społeczeństw na samochody elektryczne. Jim Rowan, dyrektor generalny marki, stwierdził, że Unia dała wystarczająco dużo czasu, by producenci dostosowali się do nowych warunków i zmodyfikowali gamę modelową tak, by spełniała ona emisyjne wymogi. Jak dodaje, Volvo zainwestowało olbrzymie środki, by sprostać normom, a teraz okazuje się, że było to niepotrzebnym poświęceniem. "Firmy takie jak nasza nie powinny być dyskryminowane przez jakiekolwiek zmiany w przepisach wprowadzane w ostatniej chwili" - skwitował Rowan.

Do grona sceptyków należą także wszelkie organizacje zajmujące się ochroną środowiska. Jednym z głównych krytyków jest grupa Transport & Environment. "Osłabienie unijnych przepisów dotyczących czystych samochodów nagradza maruderów i nie przynosi korzyści europejskiemu przemysłowi samochodowemu poza tym, że jeszcze bardziej oddala go od Chin" – stwierdził w specjalnym oświadczeniu William Todts, dyrektor wykonawczy T&E. Jak dodaje, Unia "ryzykuje wywołaniem bardzo szkodliwej niepewności co do rzeczywistego przejścia na pojazdy elektryczne w Europie".

Unijni politycy robią ukłon w stronę producentów samochodów

Z drugiej strony pomysł Unii został przyjęty z niezwykłym entuzjazmem przez m.in. rządy Włoch i Czech, które od dawna nawoływały do wycofania lub przynajmniej tymczasowego zamrożenia kar za przekroczenie norm emisji. Włoski minister przemysłu Adolfo Urso ocenił, że zmiana zaproponowana przez KE jest ratunkiem dla europejskiego przemysłu samochodowego. Co ciekawe, czeski minister transportu Martin Kupka idzie o krok dalej. Mimo tego, że jest zadowolony z propozycji, Czechy będą naciskały, by producenci otrzymali nie trzy-, a pięcioletni okres adaptacji do nowych norm. Zadowolona ze zmian jest także Sigrid de Vries, dyrektor generalna europejskiego stowarzyszenia producentów samochodów ACEA. Jej zdaniem jest to jednak za mało - sama propozycja jest jak najbardziej pozytywna, ale osiągnięcie celów nadal będzie bardzo trudne.

Komisja Europejska ma przestawić dokładny projekt nowelizacji przepisów już 5 marca. Wtedy też poznamy szczegóły wypracowanych rozwiązań, które mają pomóc przetrwać europejskiemu przemysłowi motoryzacyjnemu. Następnie, zgodnie z unijnym procesem ustawodawczym, proponowaną poprawkę będą musiały zatwierdzić państwa członkowskie i Parlament Europejski. Możliwe, że zmiany te będą preludium do nieco szerzej zakrojonych działań i poważniejszej modyfikacji unijnej strategii.

Więcej o: