Stellantis jest w nie najlepszej kondycji. Od wielu już miesięcy napływają do nas niepokojące wieści dotyczące aktualnej sytuacji koncernu, jak również niezbyt optymistycznych prognoz dotyczących jego przyszłości. Nietrafiona polityka cenowa oraz nieprzemyślana strategia rozwoju dla poszczególnych marek sprawiły, że motoryzacyjny gigant powoli traci znaczenie na rynku. Na plus na pewno nie wychodzi mu również proelektryfikacyjna polityka prowadzona nie tylko przez unijne władze, ale również rząd Wielkiej Brytanii. Co ciekawe, to właśnie Brytyjczycy przyjęli bardzo radykalne podejście w kwestii promowania aut elektrycznych.
Brytyjskie władze uchwaliły przepisy, zgodnie z którymi producenci muszą osiągnąć narzucony z góry minimalny poziom sprzedaży elektryków. W przypadku samochodów osobowych auta na prąd muszą odpowiadać za przynajmniej 22 proc. ogólnej sprzedaży, a w segmencie aut użytkowych poziom 10 proc. Jeżeli nie uda się tego zrealizować, naliczana jest kara w wysokości 15 tys. funtów (ok. 77 tys. zł) od każdego "nadprogramowego" spalinowego pojazdu.
Rzecz jasna producenci nie mogą pozwolić sobie na takie koszty. Szczęśliwie dla nich popularność elektryków na Wyspach rośnie. W październiku tego roku ich odsetek w ogólnej sprzedaży przekroczył już 20 proc. (w całym 2023 roku było to 17,8 proc.). Stellantis dmucha jednak na zimne i nastawia się na najgorsze. Zwłaszcza że nie jest pewne to, czy wspomniane rezultaty wynikają z realnego popytu, czy też są efektem prewencyjnych działań producentów, takich jak oferowanie znaczących rabatów i obniżanie dostępności aut spalinowych (co zresztą wiele firm określało jako realną receptę na wygórowane rządowe wymogi). W związku z tym kierowane przez Carlosa Tavaresa przedsiębiorstwo planuje zamknąć fabrykę lekkich pojazdów użytkowych w Luton, gdzie produkowane są pojazdy takich marek jak Vauxhall, Opel, Citroen, Peugeot czy też Fiat.
Władze koncernu stwierdziły, że zamierzają częściowo przenieść produkcję swoich wozów do m.in. zakładu w Ellesmere Port. Co więcej, placówka zostanie zmodernizowana i przystosowana do produkcji większych użytkowych elektryków, co pochłonąć ma 50 mln funtów (ok. 258 mln zł). Warto dodać, że jest to podyktowane nie tylko kwestiami związanymi z wcześniej wspominanymi wymogami, ale także rosnącymi kosztami produkcji w Wielkiej Brytanii — drożejącą energią elektryczną czy wydatkami związanymi z rosnącą inflacją.
Niestety, taki krok oznacza, że z zatrudnieniem pożegnać się może 1100 pracowników. Oczywiście część z nich będzie mogła liczyć na posadę w fabryce w Ellesmere Port, co jednak automatycznie będzie się dla nich wiązało z przeprowadzką - Luton i Ellesmere Port dzieli ok. 300 km.