Regulacja CAFE (Clean Air For Europe) spędza sen z powiek europejskim koncernom motoryzacyjnym. Już od przyszłego roku norma emisji dwutlenku węgla dla nowych samochodów wyniesie 93,6 g CO2/km (aktualnie norma dla samochodów osobowych wynosi średnio 116 gram CO2/km). Jeżeli dany model będzie emitował go więcej, producent będzie zmuszony do zapłacenia kary. Mowa o kwocie 95 euro za każdy ponadnormatywny gram CO2. Oczywiście wszystko uzależnione jest od końcowej liczby sprzedanych samochodów oraz gamy modelowej.
Warto zaznaczyć, że każdy koncern musi spełnić swój własny cel emisyjny, który nakładany i ustalany jest przez Komisję Europejską na podstawie średniej wagi oferowanych pojazdów. Rzecz jasna producenci, których portfolia zdominowane są przez niskoemisyjne hybrydy HEV, PHEV oraz elektryki, mają zdecydowanie ułatwione zadanie. Trzeba podkreślić, że zaostrzenie norm o przeszło 20 gram CO2/km, będzie miało opłakane skutki - tak dla koncernów, jak i klientów.
W 2021 roku łączna suma kar nałożonych na koncerny motoryzacyjne wyniosła 550 mln euro. Okazuje się, że także w nadchodzącym roku księgowi będą musieli uwzględnić potencjalne straty. Jak wynika z danych zebranych przez firmę Dataforce, wśród producentów aut spalinowych emisyjne cele w okresie od stycznia do czerwca 2024 roku spełniły jedynie chińskie Geely, głównie dzięki dobrze sprzedającym się elektrykom należącego do niego Volvo, a także Toyota, której gama modelowa oparta jest o niskoemisyjne hybrydy. Niestety, pozostałe koncerny będą musiały mocno się nagimnastykować, by uniknąć kar. Największy problem będą miały z tym Ford oraz Volkswagen. Już teraz mają delikatne trudności ze spełnieniem nałożonych przez KE celów.
Dyrektor generalny Grupy Volkswagen Oliver Blume jeszcze na początku tego roku stwierdził, że władze EU powinny zrobić krok w tył w kwestii zaostrzania norm emisji CO2. Wszystko z powodu słabnącego popytu na samochody elektryczne. Tego samego zdania jest szef BMW Oliver Zipse, który zaproponował ponowne rozpatrzenie norm i ich złagodzenie. Także dyrektor Grupy Renault Luca de Meo zgadza się z tym stanowiskiem. Co więcej, wysłał on otwarty list do unijnych decydentów w sprawie modyfikacji emisyjnych celów. Niestety, na ten moment nic nie wskazuje, by Komisja Europejska miała w zamiarze cokolwiek zmieniać w sprawie regulacji.
Jak już wielokrotnie byliśmy tego świadkami, koszty, które będą ponosili producenci, zostaną przeniesione na klientów. Jak wyliczają branżowi eksperci, zaostrzone normy emisji spowodują podwyżkę cen w salonach - nawet o 20 tys. zł. Oczywiście, już teraz koncerny odbijają sobie kary poprzez podnoszenie cen (to właśnie jedna z przyczyn znikania z rynku przystępnych cenowo modeli, głównie niewielkich aut miejskich). Oczywiście producenci oferujący droższe pojazdy klasy premium nie muszą się za bardzo martwić o drastyczny spadek popytu. Co innego marki o nieco mniej szlachetnym rodowodzie.
Warto dodać, że już w 2030 roku wejdzie w życie kolejny poziom regulacji CAFE, według którego norma emisji CO2 wynosić będzie 49,5 g/km. Można więc podejrzewać, że ekologiczne starania unijnych polityków przyniosą odwrotny skutek do zamierzonego. Bez odpowiednio rozwiniętej sieci ładowania oraz rozwoju technologicznego w kwestii akumulatorów samochody elektryczne nadal będą niechętnie nabywane przez klientów, a auta spalinowe przez zbyt wysokie ceny staną się dla wielu nieopłacalne. Co więcej, doprowadzi to do podupadania wielu marek i firm, na których miejsce z miłą chęcią wskoczą producenci z Chin.
Co więcej, kierowcy dłużej będą korzystali z aut spalinowych, w tym oczywiście tych najmniej sprzyjającym środowisku. Rzecz jasna opracowywane są już przepisy, które uderzą w portfele właścicieli tego typu pojazdów, tym samym zmuszając ich do przesiadki do bardziej ekologicznych środków transportu (jeżeli nie do elektryków, to do komunikacji zbiorowej).