W Ameryce ozdabianie i personalizowanie swoich samochodów to stały trend i nie ma w tym nic dziwnego. Wielu Amerykanów nie wyobraża sobie jeżdżenia autem, takim jak wszyscy. Wokół modyfikowanych aut powstają całe subkultury. U nas jest wręcz odwrotnie. Moda na tuning i ozdabianie pojazdów wystrzeliła kilkanaście lat temu, ale dzisiaj to nisza. Kiedyś regularnie natrafialiśmy na polskich ulicach na takie samochody. Symbolem czasów chwały naklejek jest oczywiście słynna naklejka z rybą.
Na charakterystyczną naklejkę z rybą wciąż można się natknąć, ale jej aktualna popularność to tylko cień dawnej wielkości. Oczywiście zgrabny kontur ryby nie był oznaczeniem samochodu zapalonego wędkarza. Ryba to pierwszy symbol chrześcijaństwa i to właśnie nią polscy kierowcy postanowili manifestować swoją wiarę. Ryba w różnych kolorach była powszechnym widokiem. Dlaczego w ogóle ona? "Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel" to "Iesus Christos, Theou Yios, Soter". Tak powstał "ichtys", a więc po starogrecku właśnie ryba, którą pierwsi chrześcijanie jako swojego znaku. Na rybkę na samochodzie powstała oczywiście odpowiedź w postaci innej naklejki. Na pewno widzieliście kiedyś rekina pożerającego ichtysa.
Nie tylko wiarę Polacy lubili manifestować na swoich samochodach. W Warszawie bardzo popularne były także znaki Polski Walczącej, czasem połączone z hasłem "1944 Pamiętamy", co oczywiście nawiązuje do niemieckiej okupacji oraz Powstania Warszawskiego. W waszym regionie też była taka regionalna naklejka?
Był też krótko trend polityczny. Kierowcy naklejali hasła wyborcze i zdjęcia polityków. Czasem, żeby wyrazić swoje poparcie, czasem, żeby w niewybredny sposób obrazić adwersarza. Bardzo dobrze, że taki rodzaj naklejek zniknął. Im mniej politycznych kłótni, tym lepiej, a polityków jest wystarczająco dużo w mediach i na plakatach, żeby jeszcze na nich patrzeć na karoserii aut.
Powszechnym widokiem były też zwykle wściekle żółte naklejki z odezwą motocyklistów do kierowców "patrz w lusterka, motocykle są wszędzie". Dzisiaj wciąż się na nie natykamy, ale coraz rzadziej. Ich celem było oczywiście wyrobienie w kierowcach nawyku upewnienia się, czy przy zmianie pasa lub skręcie nie spowodują wypadku z motocyklistą. Na samochodach widzimy też czasem naklejki z kampanii, mającej piętnować agresję wobec zwierząt. Najczęściej to pies z hasłem "nie krzywdź".
Inna sprawa to naklejki z imionami dzieci. Hasła "dziecko w samochodzie" wcale nie wymyślono, żeby dać potem rodzicom pole do popisu przy naklejaniu jak najbardziej zwariowanych naklejek z wizerunkiem bobasa i zdrobnieniem imienia. To informacja dla straży pożarnej, żeby w razie wypadku na pewno sprawdzić, czy w samochodzie nie ma dziecka. Również z myślą o strażakach wymyślono małą żółtą naklejkę na szybę. To sygnał, że w środku jest karta ratownicza. Każdy samochód jest skonstruowany inaczej, więc taka karta i zawarte w niej informacje są ogromnym ułatwieniem dla osób, które będą prowadziły akcję ratunkową.
Byli też kierowcy, którzy naklejali na samochody motoryzacyjne odpowiedniki haseł, które widujemy na koszulkach sprzedawanych nad morzem i w górach. Dzisiaj chyba większość tych haseł by nie przeszła ze względu na promowanie stereotypów. Niektóre marki również dorobiły się swoich naklejek. Najlepszym przykładem mogą być starsze Volvo na których dumnie bryluje naklejka z łosiem, która udaje znaczek Ferrari. Z nowych naklejek, które cieszą się dużą popularnością i które rzeczywiście widuje się regularnie, to oczywiście słynne hasło Złomnika "Zawsze gratem". Polecamy.