"Obyś żył w ciekawych czasach" - to podobno słowa jednego z bardziej eleganckich chińskich przekleństw. Niestety, nie wiadomo, komu się tak bardzo naraziliśmy, ale bezsprzecznie w takim właśnie momencie w historii przyszło nam egzystować. Epidemia, wojna za wschodnią granicą, niespokojna sytuacja gospodarcza, chińska ofensywa na globalnym rynku, kryzys imigracyjny, zmiany klimatyczne, coraz większa ingerencja polityków w życie obywateli - wszystko to niewątpliwie odciska piętno na naszej szarej codzienności. Nie ma co ukrywać - jest coraz gorzej. Także w kwestii motoryzacji nie mamy powodów do zadowolenia. Już teraz mało kogo tak realnie stać na zakup nowego samochodu. Już wkrótce będzie o to jeszcze trudniej.
Już jakiś czas temu głośno było na temat nadchodzących zmian w cennikach nowych samochodów. Wszystko za sprawą kolejnych norm emisji spalin, które dosłownie wykoszą z rynku bardziej przystępne cenowo modele, a więc głównie miejskie kompakty. Od 2025 roku w życie wchodzi kolejny etap dyrektywy CAFE (Clear Air For Europe - z ang. czyste powietrze dla Europy), która została ogłoszona jeszcze w 2008 roku. Wtedy też przyjęto limit emisji dwutlenku węgla dla samochodów wynoszący 154 g/km. W przyszłym roku limit ten będzie wynosił już 81 g/km, a za sześć lat, a więc w 2030 r. - 59,4 g/km. Aktualnie jest on na poziomie 95 g/km.
Warto podkreślić, że producenci, którzy przekroczą owe obostrzenia, płacą dotkliwe kary. O jakich kwotach mowa? Dla przykładu, jeżeli marka sprzeda na terenie Unii pojazd, który emituje 110 g/km, od każdego grama płaci 95 euro. W tym przypadku musi więc uiścić 1425 euro kary. Dlatego też producentom tak bardzo zależy na sprzedaży elektryków i hybryd, zwłaszcza plug-in, które dają im pewien bezpieczny margines. Skoro auto w ogóle nie emituje dwutlenku węgla lub "na papierze" emituje go bardzo mało, producent ma pewną nadwyżkę do wykorzystania. Teoretycznie, jeżeli sprzeda jednego elektryka i wspomniany wcześniej samochód, to nie płaci kary (95 gramów "zapasu" odejmujemy od 110 gramów wyemitowanych przez auto spalinowe i otrzymujemy emisję na poziomie 10 g/km, a więc grubo poniżej limitu).
Oczywiście tego typu kary producenci odbijają sobie na finalnej cenie pojazdu. Poza tym będą zmuszeni uzbroić swoje modele w bardziej zaawansowaną technikę, która przełoży się na niższą emisję, ale jednocześnie podwyższy koszty produkcji, a tym samym wpłynie na wzrost cen. Już teraz widać trend wzrostowy - auta spalinowe w ciągu roku podrożały średnio o ok. 3 proc. Przewiduje się, że po wejściu w życie kolejnego progu dyrektywy, nowe pojazdy zdrożeją o ok. 4 tys. euro. w przypadku tańszych aut będzie to podwyżka wręcz nieakceptowalna dla klientów. Dla wielu koncernów dalsze ich oferowanie nie będzie miało więc najmniejszego sensu. Co się tyczy droższych modeli przeznaczonych dla zamożniejszej klienteli, podwyżka cenników będzie jeszcze do zaakceptowania. Niestety, pozostali nie będą mieli na tyle środków, by pozwolić sobie na ich zakup. Co prawda, większość klientów i tak nabywa ja poprzez różnego rodzaju leasingi, kredyty itd. jednak spora różnica w miesięcznej racie może okazać się przeszkodą nie do przejścia.
Co więcej, nie tylko zaostrzone normy emisji spalin wpłyną na podwyżkę cen. Unijne przepisy wymagają od producentów, by auta były wyposażone w coraz to nowsze i bardziej zaawansowane systemy bezpieczeństwa. Mowa tutaj o udoskonaleniach m.in. układu hamulcowego, oświetlenia, a także licznych systemach ostrzegania, asystentach jazdy itd. Koncerny ponoszące wyższe koszty produkcji ponownie odbiją sobie straty za pomocą podwyższenia cen. Jaki będzie skutek uboczny? Podrożeją również samochody używane.
Na unijnej polityce mogą skorzystać więc jedynie koncerny motoryzacyjne z Chin. Przez ostatnie dekady potrafiły tak zoptymalizować i ograniczyć koszty produkcji, że mogą sobie pozwolić na oferowanie na naszym rynku pojazdów, które są zdecydowanie tańsze od ich europejskiej konkurencji. Co więcej, mają także silne wsparcie ze strony rządu, który nie tylko wspiera je finansowo, ale także bardzo zmyślnie działa na tle ustawodawczym. To zupełne przeciwieństwo polityków z UE, których opieszałość i życzeniowe myślenie doprowadza do ruiny nasz przemysł, o czym wielokrotnie wspominało Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów (ACEA). Nawet w przypadku wprowadzenia karnych ceł chińskie auta wygryzą z rynku samochody naszych rodzimy marek. Oznacza to, że Stary Kontynent wkrótce będzie na bardzo krótkiej smyczy Państwa Środka. Zwłaszcza że coraz więcej państw zabiega o chiński kapitał i zaprasza inwestorów z ChRL do budowania na ich terytoriach swoich fabryk. A to pozwoli Chinom jeszcze bardziej zdominować rynek (auta wyprodukowane w Europie nie będą dotknięte żadnymi karnymi podatkami, cłami czy daninami).
Wydaje się więc, że historia zatacza koło - samochód znowu zacznie być dobrem luksusowym przeznaczonym dla najbogatszych. Zwłaszcza że ceny paliw nie rozpieszczają, koszty eksploatacyjne stale idą do góry (zdaniem ekspertów platformy Automarket koszty serwisu i napraw samochodów zwiększyły się o nawet 38 proc.), ubezpieczyciele na każdym kroku szukają sposobów na podwyższenie cen świadczeń (według serwisu Rankomat, średnia składka OC w pierwszym kwartale 2024 roku w stosunku do analogicznego okresu 2023 roku wzrosła o 17,3 proc., do kwoty 575 zł). Swoją cegiełkę dorzucają także diagności, domagający się podwyższenia kwot opłat za obowiązkowe badania techniczne. Jak widać, zdecydowanie przyszło żyć nam w "ciekawych" czasach.