Ford wzorem innych producentów postanowił dostosować swoje ambitne plany do rynkowej rzeczywistości. W obliczu spadającego popytu na samochody elektryczne amerykańskie przedsiębiorstwo zdecydowało się przesunąć w czasie plany dotyczące zakończenia produkcji modeli zasilanych silnikami spalinowymi. Miało do tego dojść już w 2030 roku, a więc pięć lat przed wejściem w życie unijnego zakazu rejestracji nowych samochodów spalinowych.
Martin Sander dyrektor generalny jednostki Ford Model e, stwierdził, że producent będzie oferował auta spalinowe także po 2030 roku, jeżeli tylko klienci będą tego chcieli. "Jeżeli odnotujemy popyt, na przykład na hybrydy plug-in, będziemy je nadal oferowali" - dodał Sander. Rzecz jasna, producent nie zboczy z drogi prowadzącej do pełnej elektryfikacji gamy modelowej.
Ford właśnie zakończył wartą dwa miliardy euro inwestycje polegającą na przystosowaniu fabryki w Kolonii w Niemczech do produkcji pojazdów elektrycznych. Mowa o modelach wykorzystujących volkswagenowską platformę MEB, czyli m.in. SUV-ie Explorer, którego montaż we wspomniany zakładzie rozpocznie się już w czerwcu tego roku. Producent do końca roku planuje również zaprezentować elektryczną wersję swojego bestsellera, modelu Puma, którego produkcja ruszy w rumuńskim zakładzie zlokalizowanym w mieście Krajowa.
Niestety, unijna polityka mocno wpłynęła na gamę modelową marki. W tamtym roku musieliśmy pożegnać się z Fiestą (montowana była we wspominanym wcześniej zakładzie w Kolonii). Z kolei w przyszłym roku do historii przejdzie Focus, który produkowany jest w fabryce w Saarlouis (Niemcy, kraj związkowy Saara). To nie koniec. Również Mondeo oraz minivany Galaxy i S-Max zakończyły rynkową karierę, zwalniając miejsce w hiszpańskiej fabryce w Walencji. Aktualnie powstają tam jeszcze egzemplarze Kugi.
Decyzja Forda dotycząca zakończenia produkcji aut spalinowych do 2030 roku była poniekąd związana z polityką Wielkiej Brytanii, która dla przedsiębiorstwa jest jednym z najbardziej znaczących rynków zbytu. Do niedawna rząd na czele z premierem Rishim Sunakiem chciał wyprzedzić Unię w elektryfikacyjnych planach, zamierzając zakazać sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi właśnie w 2030 roku. Szybko zrezygnował z tego pomysłu, przesuwając zakaz na 2035 rok. Ford jednak szedł w zaparte. Aż do teraz. Klienci sceptycznie nastawieni do elektryków nieco ostudzili zapędy producenta.
Oczywiście dla marki nie jest to dobra wiadomość. A to dlatego, że prawo na Wyspach obliguje producentów do spełnienia odpowiednich kryteriów sprzedażowych. W 2024 roku udział elektryków w ogólnej sprzedaży musi wynieść przynajmniej 22 proc. Jeżeli się to nie uda, Ford będzie musiał zapłacić karę. Jakie jest więc rozwiązanie problemu, skoro klienci nie zamierzają kupować bateryjnych pojazdów? Otóż producent zamierza ograniczyć sprzedaż samochodów spalinowych w Wielkiej Brytanii i przeznaczyć je na pozostałe rynki, tym samym sztucznie podnosząc procentowy udział elektryków w ogólnej sprzedaży. Dzięki temu prawdopodobnie uda mu się spełnić rządowy wymóg i uchronić się przed niezwykle dotkliwymi karami finansowymi. "Nie zamierzamy płacić kary. Nie będziemy też zaniżać cen naszych aut elektrycznych i ponosić z tego tytułu strat, tylko po to, by spełnić rządowe życzenia. Jedyna alternatywa to sprzedaż aut spalinowych przeznaczonych na rynek brytyjski w innym miejscu" - stwierdził Sander.