W ostatni weekend strażacy z Kalifornii zostali wezwani do trudnej operacji ratunkowej. Okazało się, że w wąwozie przy drodze między miastami Arvin i Stallion Springs w Kalifornii leży zmiażdżone auto. Okazało się, że w środku na pomoc czeka żywy człowiek.
Zgodnie z doniesieniami ABC News, kierowca został zakleszczony w samochodzie po tym, jak 29 sierpnia wypadł z drogi między miastami Arvin i Stallion Springs w Kalifornii. O dziwo udało mu się przeżyć upadek z 30-metrowego klifu. To jednak nie jest najbardziej zaskakujące. Po wydobyciu mężczyzny uwiezionego we wraku, okazało się, że czekał on na pomoc przez pięć dni. Dopiero wtedy szczątki samochodu leżącego u podnóża klifu dostrzegł przechodzeń i wezwał na miejsce pomoc.
Kiedy strażacy dotarli na miejsce, na dnie urwiska znaleźli poważnie uszkodzony pickup. W akcji brało udział kilka zastępów straży pożarnej i kilkudziesięciu strażaków ze specjalistycznym sprzętem. Teren był wyjątkowo stromy i nierówny, co stanowiło poważne wyzwanie w dotarciu do rannego kierowcy.
Najpierw jeden ze strażaków został opuszczony na linach na dół klifu. Kiedy okazało się, że kierowca auta mimo odniesionych obrażeń nadal żyje, na miejsce opuszczono trzech kolejnych ratowników ze specjalistycznym sprzętem. Poszkodowanego w wypadku najpierw wycięto z wraku, a potem siłą zgromadzonych na miejscu strażaków powoli wciągnięto z 30-metrowej przepaści. Rannego helikopterem przetransportowano do najbliższego szpitala. Jak podają lokalne władze, mężczyzny nie udało się jeszcze zidentyfikować.
Źródło: Jalopnik.com