Do zdarzenia doszło w zeszły poniedziałek 2 grudnia przed południem, na drodze mieszczącej się w hrabstwie San Mateo w Kalifornii. Trasa przebiega przez cypel o nazwie Diabelska Zjeżdżalnia (Devil's Slide) ochrzczony przez miejscowych tym mianem ze względu na charakterystyczną rzeźbę terenu oraz ilość wypadków, do jakich tam dochodzi.
Jak przekazali funkcjonariusze z California Highway Patrol (CHP) Tesla zjechała z drogi na jednym z ostrych zakrętów i spadła z klifu, rozbijając się na skałach mieszczących się 80 metrów niżej. Mimo małych szans na przeżycie, podróżująca nią czwórka pasażerów (dwoje dorosłych i dwoje dzieci) uszła z życiem. Na ratunek zakleszczonej w pojeździe rodzinie wysłano helikopter.
Dotarcie do nich okazało się bardzo trudne i zajęło ratownikom ok. półtorej godziny. Jako pierwsze z rozbitej Tesli wyciągnięto dzieci, później zajęto się dorosłymi. Wkrótce cała czwórka została przetransportowana śmigłowcem do szpitala.
Jak przekazał TVN24, powołując się na komunikaty lokalnych służb, stan podróżujących na samym początku określano jako krytyczny. Jednak już kilka godzin później biuro szeryfa hrabstwa San Mateo poinformowało, że życie całej czwórki nie jest zagrożone. Co więcej, dzieci nie odniosły żadnych obrażeń.
W rozmowie z telewizją KTVU Brian Pottenger, jeden ze strażaków, którzy uczestniczył w misji ratunkowej, przyznał, że tego typu wypadki nie są wyjątkami, często jednak mają zdecydowanie gorszy finał - "Przyjeżdżamy tu niestety dość często do takich wypadków. To, że przeżyli, jest prawdziwym cudem".
Funkcjonariusze pracujący nad wyjaśnieniem przyczyn zdarzenia stwierdzili, że w chwili wypadku Tesla nie miała włączonego autopilota. Wykluczyli też, jakoby złe warunki na drodze mogłyby przyczynić się do wynikłej sytuacji. Jedyną możliwością była zbyt wysoka prędkość, co znajduje potwierdzenie w słowach jednego ze świadków, cytowanego przez NBC News - auto tuż przed wypadnięciem z jezdni miało poruszać się "ekstremalnie szybko".