Parę dni temu pisaliśmy o tym, jak naukowcy z Scientist Rebellion przykleili się do podłogi w pawilonie Porsche w Autostadt, motoryzacyjnym miasteczku Volkswagena w Wolfsburgu. Tym razem na celowniku aktywistów znalazły się auta innego producenta. Padło na Ferrari.
Aktywiści zrzeszeni w ramach francuskiego skrzydła ruchu Extinction Rebellion, postanowili odwiedzić paryskie Motor Show i tam zamanifestować swoje niezadowolenie. Najwidoczniej walczący z dwutlenkiem węgla bojownicy tym razem zbytnio brzydzili się podłogą.
Zdecydowali się więc podnieść, a nawet położyć, swoje skąpane w kleju dłonie na trzy egzemplarze nieprodukowanych już modeli Ferrari, oblewając je przy tym czarną substancją. Protestujący wnieśli również baner z grą słów, wykorzystującą (świadomie lub nieświadomie) nazwę jednego ze zniszczonych przez nich aut - "Mondial del auto destruction", co można przetłumaczyć na "Świat autodestrukcji". Oprócz wspomnianego Mondial, ofiarą aktywistów padły egzemplarze 360 Modena i F430.
Protestujący potępiają "zanieczyszczający przemysł, który stara się wybielić swój wizerunek "zielonymi" pojazdami, ale nadal promuje indywidualny samochód jako środek transportu przyszłości". Domagają się zakazu reklamowania osobówek i ulepszenia transportu publicznego.
Jak podaje serwis portal carscoops.com, aktywiści dość szybko zostali "wyproszeni" z terenu Motor Show. Po szybkiej interwencji policji, działaczy odklejono i aresztowano. Łącznie do aresztu trafiło 11 osób.
Postulaty protestujących są często kompletnie oderwane, czy też bardziej tematycznie, odklejone od rzeczywistości. Wiele osób nie ma innej opcji, jak tylko korzystać z samochodów, nieważne czy w ich elektrycznej, czy spalinowej wersji. Oczywiście, warto zachęcać do bardziej ekologicznych nawyków, jednak przyklejanie się do wszystkiego, co popadnie, nie wydaje się być najlepszą do tego metodą.