Jazda na zderzaku. To hasło, które przez lata było przekleństwem dróg szybkiego ruchu w Polsce. Kierowcy "zachęcali" pojazdy jadące z przodu do zmiany pasa ruchu, poprzez podjeżdżanie na milimetry do ich zderzaków. O tym jak niebezpieczne jest takie zachowanie, napisaliśmy szereg materiałów w serwisie Gazeta.pl. Dziś napiszemy o tym, że to nie tylko niebezpieczne, ale i całkowicie nielegalne.
Tak właściwie to przepisy nie tyle zabraniają jazdy na zderzaku, co precyzyjnie określają bezpieczną odległość między pojazdami podczas przejazdu autostradą i drogą szybkiego ruchu. Dla niektórych różnica w tych stwierdzeniach może być znacząca. Dlatego precyzujemy. Kwestię tę omawia art. 19 ust. 3a ustawy Prawo o ruchu drogowym. Wskazuje on trzy okoliczności. A więc:
W skrócie oznacza to mniej więcej tyle, że gdy jedziecie autostradą z maksymalną dopuszczoną prędkością (a więc 140 km/h), nie możecie podjechać bliżej do poprzedzającego pojazdu niż na 70 metrów. Wskazówka jest mocno precyzyjna. Nie da się jej zatem zrozumieć inaczej. Nie ma tu miejsca na poszukiwanie luki w przepisach. Tyle że to dobra informacja, ale połowicznie. Bo przecież w samochodzie nie ma mierników. Skąd kierowca ma zatem wiedzieć, czy odstęp to 71, a może tylko 69 metrów? A gdy będzie 69 metrów, mandat dostanie?
Całe szczęście są aż dwie reguły, które pozwalają na określenie odstępu między pojazdami podczas poruszania się autostradą i drogą ekspresową. Mowa o:
Zastosowanie się do jednej z powyższych zasad wymaga nieco uwagi. Tyle że jadąc drogą szybkiego ruchu kierowca ma jej pod dostatkiem. Nie trzeba tak mocno analizować otoczenia. Eliminowane jest bowiem zagrożenie ze strony pieszych czy dróg poprzecznych. A poświęcając tę chwilę, kierujący oszczędzi spore pieniądze. Nowy taryfikator mandatów przewiduje za niezachowanie wymaganego odstępu grzywnę wynoszącą od 300 do 500 zł. Co więcej, kierujący dostanie 5 punktów karnych. Gra jest zatem warta świeczki.