Więcej bulwersujących przypadków dotyczących kierowców opisujemy również w serwisie Gazeta.pl.
Mechanik w poniedziałek powiedział, że naprawi wasz samochód na środę, ale oddał go dopiero w piątek? No to jesteście prawdziwymi szczęściarzami! Pan Dariusz z Lublina, którego historię opisał program Interwencja w Polsacie, czeka na odbiór swojego BMW już – UWAGA! – półtora roku. Tak, mówimy o dokładnie 18 miesiącach. W historii tej pojawiła się już nawet prokuratura, która jednak... nie zrobiła nic.
Historia Pana Dariusza zaczyna się dwa lata temu. To wtedy nabył on BMW serii 3 generacji F30 z roku 2012 (wersja 320i). Pojazd miał 97 tys. km przebiegu i został wyceniony na 60 tys. zł. Niestety po jakiś 7 miesiącach jazdy w silniku zaczęła stukać panewka. Diagnoza? Konieczny jest remont generalny silnika. Pan Dariusz zdecydował się na usługi pewnego mechanika z Lublina. Zapewniał, że naprawę wykona w kilka tygodni. Poprosił również o zaliczkę na części. Ta wyniosła 5 tys. zł.
Od momentu, w którym czarne BMW trafiło do lubelskiego warsztatu, minęło półtora roku. I choć mechanik przesuwa termin oddania pojazdu z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, nic nie wskazuje na to, że sprawa może się szybko zakończyć. Niestety samochód jak naprawiony nie był, tak nie jest. Powiemy więcej. Dziś auto stoi przed warsztatem... bez silnika! Mechanik w rozmowie z dziennikarzami programu Interwencja powiedział bowiem, że oddał jednostkę do naprawy innemu warsztatowi (ale nie powie któremu). Sam nie potrafił poradzić sobie z wykonaniem remontu.
A właściwie to według swoich deklaracji mechanik remont wykonał, ale zaraz po nim silnik zatarł się ponownie...
W sprawie pojawiła się nawet prokuratura. Zawiadomienie złożył Pan Dariusz, właściciel BMW. Śledczy jednak sprawą się nie zajmą. Uznali że działanie mechanika nie nosi znamion przestępstwa i postępowanie umorzyli. A gdy właściciel pojazdu złożył odwołanie od tej decyzji, dowiedział się że tak naprawdę właścicielem auta nie jest. Prokuratura twierdziła, że właścicielem czarnego BMW jest właścicielka warsztatu. W skrócie, w dokumentach sprawy zapanował niezły bałagan.
W tej historii smutne są tak naprawdę trzy rzeczy. Po pierwsze to, że opisywany przez Polsat Pan Darek zainwestował 60 tys. zł w samochód segmentu premium i w żaden sposób od półtora roku z tego auta korzystać nie może. Po drugie sytuacja jest kuriozalna. Pan Darek jest właścicielem, ale ma związane ręce. Nie może odzyskać pojazdu, pieniędzy zapłaconych za niewykonaną naprawę, jest w kropce... Tym bardziej, że BMW stoi już półtora roku. A to oznacza, że nawet jeżeli mechanik kiedyś wykona naprawę, pojazd nie będzie się nadawał do dalszej jazdy.
W tak długo stojącym aucie często nieprawidłowo działa elektronika, konieczna jest wymiana tarcz i klocków hamulcowych, smarowania zacisków hamulcowych, a do tego poradzenia sobie z problemem korozji czy parciejących uszczelek. Przywrócenie do stanu używalności takiego auta jest całkowicie nieopłacalne.
Po trzecie choć mamy gospodarkę wolnorynkową i wszystkim mogłoby się wydawać, że to klient dyktuje tu warunki, historia przypomina scenę z warsztatu w filmie "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Scenę pokazującą realia, ale PRL-owe.
Cytat z filmu. Klient: Panie kierowniku jak już czekam cały miesiąc. Kierownik: Miesiąc Pan powiada? I już nieprawda, bo nie miesiąc, a 37 dni kalendarzowych. (...) I skoro Pan tyle czeka, to może Pan poczekać jeszcze jeden dzień. Klient: Ale ten pan dziś przywiózł samochód. Kierownik: Ten samochód przyjechał dziś o 8 rano. A więc dla tego Pana jeden dzień czekania to jest 300 proc. więcej czasu. A dla Pana jeden dzień więcej to będzie niecałe 3 proc...