Kolejne porady związane z eksploatacją pojazdu przeczytasz również w serwisie Gazeta.pl.
Wiosna to nie tylko błękitne niebo, wysokie temperatury i kwitnące kwiaty. Wiosna to też często intensywne deszcze czy nawet gwałtowne burze. W ostatnich dniach mocniej sprawdza się ten drugi scenariusz. A on sprowadza na kierowców dość nieciekawą wizję. Mowa o tzw. młocie wodnym.
Nazwa brzmi złowrogo? I dobrze, bo równie złowrogi jest sam efekt. Prowadzi bowiem do zniszczenia... jednostki napędowej. Uszkodzenia są na tyle rozległe, że remont często kosztuje kilkanaście tysięcy złotych. Dlatego większość kierowców decyduje się na wymianę silnika. I w tym punkcie warto dokładnie wyjaśnić na czym sławetny młot wodny polega. Jego zasada jest prosta.
Kierowca wjeżdża w głębszą kałużę, układ dolotowy zamiast powietrza zasysa wodę, ta przedostaje się przez filtr powietrza, trafia następnie do komory spalania i sprawia, że silnik po prostu gaśnie.
Zassanie wody do dolotu jest bardzo możliwe. Dziś samochody pobierają powietrze bardzo często w dolnej części zderzaka. To raz. Dwa, zgaśnięcie jednostki nie wynika z faktu, że została "zduszona". Rozwodniona mieszanka paliwowo-powietrzna to najmniejszy problem. Dużo większym jest to, że woda ma zdecydowanie mniejszą zdolność do sprężania od powietrza. A suwy pracy silnika w dużej mierze polegają właśnie na sprężaniu. Efekt? W komorze spalania rosną siły działające na poszczególne elementy. Ich skutkiem może być pęknięcie wału korbowego, tłoków, zaworów czy bloku silnika. W skrócie silnik umiera...
Skutki działania młota wodnego są poważne. Jak ich nie doświadczyć? Kierujący powinien poznać zasady bezpiecznego przejeżdżania przez kałuże. Generalnie najlepiej kałuże omijać – nigdy bowiem nie wiadomo jak głębokie są. Jeżeli kierujący nie ma wyjścia, przede wszystkim powinien wyraźnie zredukować prędkość przed wjechaniem w rozlewisko. Mniejsza prędkość nie będzie powodować wzburzania wody. A wzburzona woda nie zaleje dolotu i silnika.