Więcej na temat ciekawostek z rynku wtórnego opowiadamy w serwisie Gazeta.pl.
Myśląc o Mazdzie RX-7, z całą pewnością oczami wyobraźni widzicie model trzeciej generacji o producenckim oznaczeniu FD. I temu się ciężko dziwić. Bo choć auto nie było szczególnie popularne w Europie, miało piękną, obłą sylwetkę z idealnymi proporcjami coupe oraz całą masę technologii ukrytą pod długą maską. Zaraz za unoszonymi do góry światłami inżynierowie ukryli bowiem wyjątkową jednostkę napędową. A słowo Hitachi to dopiero pierwszy z kluczy do jej wyjątkowości.
Mazda RX-7 to rasowe coupe. Gdy jednak kierowca zajrzy do dokumentacji technicznej pojazdu, może się nieco rozczarować. Auto otrzymało bowiem motor benzynowy o pojemności wynoszącej zaledwie 1,3 litra. Niech jednak ten fakt nikogo nie zrazi. Bo to jednostka rotacyjna z wirującym tłokiem. Co więcej, Wankel został uzupełniony sekwencyjnym turbodoładowaniem Hitachi (jednym z pierwszych w historii aut cywilnych!) i elektronicznym wtryskiem paliwa. Takie zestawienie sprawia, że RX-7 przekazuje na tylne koła aż 239 koni mocy. Moment obrotowy wynosi 294 Nm.
Coupe Mazdy waży jakieś 1300 kg. Doładowanie i wysoka moc dają mu zatem świetne osiągi. Samochód przyspiesza do pierwszej setki w 5,3 sekundy. Wskazówka prędkościomierza zamiera dopiero przy 250 km/h. A sama jednostka brzmi prawie jak szlifierka wkręcona na maksymalne obroty...
Mazda RX-7 nigdy nie odniosła sukcesu w Europie. Powód? W roku 1992 została wyceniona na 80 tys. marek niemieckich (to dawało blisko 2 miliardy ówczesnych złotych). Za podobną kwotę na początku lat 90. XX wieku można było kupić kilka dwupokojowych mieszkań w centrum Warszawy... Warto jednak pamiętać o tym, że od tego momentu minęły dokładnie 3 dekady. Czy zatem warto zapłacić 159 tys. euro, czyli blisko 750 tys. zł, za 30-letnie coupe, które choć zachwyca technologią, najlepsze lata ma już dawno za sobą? I tu wyjaśnienia wymagają dwie kwestie.
Po pierwsze ten konkretny egzemplarz, którego oferta sprzedaży pojawiła się w niemieckim serwisie mobile.de, najlepszych lat z całą pewnością nie ma za, a raczej przed sobą. Auto nigdy nie wyjechało na drogi publiczne. Jeździło przede wszystkim wokoło hal ekspozycyjnych. Dzięki czemu do tej pory pokonało zaledwie 764 km. To daje nieco ponad 25 km rocznie. W skrócie to egzemplarz w stanie fabrycznym!
Auto było trzymane w specjalnym garażu jako część większej kolekcji. Garaż tworzył kontrolowane środowisko – z odpowiednią temperaturą i wilgotnością powietrza. Co ciekawe, interesująca jest też historia tego egzemplarza. Bo pierwotnie nie trafił on do Europy, a... Stanów Zjednoczonych. To tak właściwie pierwszy RX-7 FD w historii, który przyjechał do USA!
Drugim z czynników jest cena. Tak, 750 tys. zł to kwota abstrakcyjna. Nawet jak na ten stan i historię. Warto jednak pamiętać o tym, że nie jest to samochód dla Kowalskiego. Nowy właściciel nie będzie nim jeździł do pracy czy po zakupy do marketu. To samochód, który z pewnością trafi z jednego garażu kolekcjonerskiego do kolejnego. I należy go traktować bardziej jako suwenir, który ma cieszyć oko i stanowić formę inwestycji. A w tej perspektywie kwota traci na znaczeniu. Bo dziś za tą sumę ciężko kupić tak wyjątkowe auto. Dziś 750 tys. zł potrafi kosztować dobrze wyposażone Audi Q8 z dieslem pod maską...