O legislacyjnych aspektach rynku samochodów używanych szerszej piszemy też w serwisie Gazeta.pl.
Postęp motoryzacyjny, który Polska i Polacy zrobili od lat 90., jest wprost przepastny. Od tamtej pory przebudowana została większość arterii, a do tego standardem stały się malowania na jezdniach precyzyjnie wskazujące pasy i kierunki jazdy. Postęp dotyczy oczywiście też technologii. Z ulic naszych miast zniknęły stare Fiaty z uchyloną tylną klapą i kurzące na czarno diesle Volkswagena. W ich miejscu pojawiły się ropniaki common rail, benzyniaki z bezpośrednim wtryskiem paliwa oraz elektroniczne systemy bezpieczeństwa.
Idylliczny obraz teraz znajduje potwierdzenie także w statystykach. Bo jak podaje Autobaza.pl, w pierwszych sześciu miesiącach roku 2021 w Polsce negatywny wynik badania technicznego dostało zaledwie 3,3 proc. samochodów. A dane za cały rok 2021 uzyskane z CEPiK są jeszcze lepsze. W ciągu 12 miesięcy diagności w całym kraju przeprowadzili w sumie 18 645 953 przeglądów okresowych. Aż 18 208 873 skończyło się podbitym dowodem rejestracyjnym. Wniosek? Pozytywny wynik uzyskało aż 97,7 proc. aut.
Dane dotyczące przeglądów samochodów w Polsce wyglądają wręcz świetnie. I co więcej, świetnie nie tylko jak na nasz kraj, ale i w skali Europy. Dla porównania w Niemczech co piąty pojazd nie przechodzi za pierwszym razem badania technicznego. Tak mówią dane takich firm jak ADAC, Dekra czy TUV. Czy to oznacza, że polscy kierowcy przebudzili się, zaczęli mocno dbać o stan techniczny pojazdów, a dzięki temu – używając terminologii politycznej – wstajemy z kolan i pokazujemy Europie gdzie jej miejsce?
Mocno optymistyczne wskaźniki dotyczące przeglądów w Polsce przypominają nieco słowa z kultowego filmu Miś. "Nie jest prawdą, że nad łóżkami dach przeciekał! Szczególnie, że prawie nie padało!" Cieszenie się z tego, że tylko 2,3 proc. samochodów w roku 2021 nie uzyskało pozytywnego wyniku badania technicznego, jest po prostu zakłamywaniem czy też zaklinaniem rzeczywistości. Tak, stan parku pojazdów w naszym kraju bez wątpienia poprawił się. Nadal jednak nie brakuje aut zagrażających bezpieczeństwu i środowisku – i widzi to każdy kierowca w czasie codziennej jazdy.
Dopóki nie zaczniemy dostrzegać problemu, dopóki nie zmienimy systemu kontroli stanu technicznego i dopóki nie dojdziemy do wniosku, że jest to absolutnie konieczne, dopóty będziemy natykać się na doniesienia o samochodach, które złamały się w czasie wypadku. A warto pamiętać o tym, że sam system badania pojazdów i sposób jego kontrolowania to dopiero pierwszy z problemów. Kolejnym jest jakość przeglądów technicznych.
W sieci nietrudno natknąć się na historyjki opisujące diagnostów, którzy uważają że najważniejszym elementem przeglądu technicznego jest... kontrola numerów nadwozia pojazdu.
Obowiązkowe badania techniczne pojazdów w Polsce nie są drogie. Przegląd samochodu napędzanego silnikiem benzynowym czy diesla kosztuje tylko 99 zł. Za przegląd auta napędzanego LPG trzeba zapłacić 162 zł. W tej cenie diagnosta musi sprawdzić kilkadziesiąt elementów, które są kluczowe ze względów formalnych, ale też bezpieczeństwa. I co ważne, kwoty te nie zmieniły się od prawie dwóch dekad. Koszty utrzymania stacji kontroli pojazdów nie pozostały jednak na tym samym poziomie...
Cena za wykonanie badania jest bardzo niska, co sprawia, że diagności muszą rywalizować o klientów. Nie sprzyja to wzrostowi rygoru podczas badania, a raczej przymykaniem oczu na pewne usterki. Jeżeli diagnosta okaże się zbyt surowy, klient pojedzie do innej stacji, gdzie jego dowód rejestracyjny zostanie uzupełniony o niezbędną pieczątkę – wyjaśnia Marek Trofimiuk, ekspert Autobaza.pl.
97,7 proc. pojazdów używanych w Polsce jest sprawnych? To bzdura. I im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej. A przyjęcie tej informacji do wiadomości będzie pierwszym krokiem do gruntownej reformy systemu kontroli aut. Systemu, który wcale nie jest złem narzuconym przez władzę ustawodawczą. On ma gwarantować nam bezpieczeństwo na drogach i ma sprawić, że wolna amerykanka, którą niektórzy pamiętają jeszcze z lat 90., nigdy nie wróci. Z tą reformą jest trochę jak z sankcjami na Rosję. Niestety, ale każdy z nas musi zapłacić za to, aby wszystkim nam w ostatecznym rozrachunku żyło się lepiej.